Dlaczego ludzie kumają Rothko, a Stockhausena nie

Stockhausen - Klavierstuck X. Podobno.Książka Fear of Music – Why People Get Rothko But Don’t Get Stockhausen Davida Stubbsa, absolwenta Oxfordu, dziennikarza Melody Makera, The Wire, NME, Uncut, Guardiana, Timesa i bliskiego kumpla Simona Raynoldsa, za sprawą tytułu zasłynęła jeszcze przed premierą. Nie miałem jej dotąd w rękach, ale na łamach „Culture” Stubbs ostatnio streścił swoje tezy.

Po książkach o Hendriksie i Eminemie docieka on, czemu na wystawy malarstwa abstrakcyjnego garną się tłumy laików (gdy miesiąc temu przebiegałem przez Tate i National Gallery, w losowe plamy wgapiały się całe wycieczki; pod skarbami Malczewskiego ani żywej duszy), a okupowana przez niefiguratywną młodzież Tate Modern jest topową atrakcją Londynu. Czemu popkultura wchłonęła wzrokowych awangardzistów, podczas gdy ich partyturowi koledzy wciąż uznawani są za pomyleńców, a ich „hałasy” omijamy łukiem szerszym niż pikniki country.

Na podstawie 1,4 mln głosów Times ułożył właśnie listę 200 największych artystów XX wieku. Rothko bez trudu zmieścił się w Top30. A gdyby to byli muzycy? Kilka kliknięć i jest Elvis, Lennon, Dylan, Hendrix, Cash, Armstrong, Sinatra, Miles, Coltrane, Aretha Franklin, Ella Fitzgerald i Madonna – ale nie Stockhausen czy Schönberg. Jasne, pytamy masy, a nie krytyków, pasjonatów i opętanych, ale wszak o masach mowa.

Fear of Music: Why People Get Rothko But Don't Get StockhausenA przecież moderniści od pędzla i od partytury startowali z tego samego punktu i w tym samym czasie. Co zatem  tak bardzo ciąży atonalnej muzyce, co faworyzuje abstrakcjonistów?

1. Malarstwo miało wielkie światowe supergwiazdy: Salvador Dali kręcił z Hitchcockiem, Pollock lądował na okładkach magazynów. Stockhausen, Schaeffer i Eimert u szczytu kreatywności siedzieli w swoich studiach zaplątani w kable. W dwóch kolejnych dekadach awangarda przekroczyła granice „muzyki poważnej” (np. Coleman, Sun Ra czy AMM), ale nie próg przeciętnego domu.

2. Raz wyrzuciwszy tradycjonalistów z galerii, buntownicy płótna nie pozwolili się z powrotem wepchnąć do niszy. Rolę „hałasujących” w muzyce przejęli za to jazzmani, potem rhythm and blues, wreszcie rock’n’roll – niby agresywne, ale po staremu tonalne.

3. Aura „oryginału”. Wystarczy spojrzeć – mówi Stubbs – jak ludzie tłoczą się w Luwrze wokół Mona Lisy. Jak gdyby promieniowała swym geniuszem na przebywających w jej pobliżu. Stąd ceny Rothko, Bacona i Pollocka idą w miliony, a rano zdjęcia rekordzistów publikują gazety. Taśm-matek i partytur na aukcjach się nie widuje. Próby sprzedawania pojedynczych egzemplarzy „tylko dla twoich uszu” okazały się niewypałem. Wszak to jedynie winyl/kaseta/CD, nikt nie dłubał przy tym tygodniami. Nawet gdy nakłady są limitowane do kilkuset sztuk – muzycy żyją z reprodukcji.

4. Bycie kojarzonym ze sztuką awangardową to znamię nowoczesności, owo „promieniowanie geniuszu”, co od lat 50. rozumieją nawet wielkie korporacje tytoniowe. Ja do Tate wszedłem za free dzięki BP, wcześniej stawiał Unilever. W muzyce też pojawiają się tak hojni sponsorzy – Orange w Warszawie fundował Stinga – ale bezapelacyjnie preferują tonalnych.

5. Muzyka jest inwazyjna. Stubbs pisze, że gdy ktoś próbował puścić na lotnisku spokojne „|Music for Airports” Briana Eno, pasażerowie wymusili powrót do popowego muzaka. Muzyczny snobizm wymagałby poświęceń. A sztuka współczesna po prostu zajmuje swoje miejsce. Przy tym świetnie pasuje do miejskiego lifestyle’u – mieszkania bogatych uwielbiają radykalny minimalizm.

Najbardziej wyzywający obraz nie angażuje całej percepcji. Poza tym przyzwyczaisz się do niego po dwóch dniach, a goście zawsze mogą odwrócić wzrok. Słynny „Krzyk” Edwarda Muncha miłosiernie milczy. Wyobraź sobie: bolesny, przeszywający krzyk przenika całą galerię. Pozostaje sprint z zasłoniętymi uszami do wyjścia.

Biegiem do drzwi!




5 komentarzy

  1. macio pisze:

    na wczesnym poziomie powinno sie nas – masy – muzycznie rowniez edukowac. byl flet i cymbaly i choralne spiewy, ale nie prezentacja muzyki, nie jej przeglad, co ma miejsce na plastyce (pamietam obrazu surrealistow, zabawe kreskami nurtu de stijl i inne takie). ze szkoly wynioslem nienawisc do glockenspiela i lekka odraze do muzyki klasycznej na ktora nas warunkowano. p. Chacinski pisal ostatnio o skojarzeniach. mam zle, wiec emanuje nimi na muzyke. trzymam sie rzeczy prostych bo je jakos ogarniam. z czasem dorosne do trudniejszej muzyki. ale to tez poniekad edukacja.

  2. szubrycht pisze:

    Mariusz, piękne dzięki za ten trop, książka już zamówiona. Ta, o której pisał ostatnio Bartek w felietonie też :-)

  3. Mariusz Herma pisze:

    Z nowości jest jeszcze „Muzykofilia” Olivera Sacksa, właśnie ukazała się po polsku (nasza Nauka pisała kiedyś o wydaniu angielskim). Ale to już bardziej „neurologiczne” podejście do relacji mózg-muzyka. W razie czego pożyczę (-:

  4. szubrycht pisze:

    eee tam pożyczę, takie rzeczy trzeba mieć na półce :-) dzięki i za ten tip, nie wiedziałem, że to wyszło w PL

  5. entuzjasta pisze:

    szkoda że do porównania nie dopisał jeszcze kinematografii, co by to wyszło

Dodaj komentarz