Co udało mi się wyssać z Pitchforkowej 500

Pitchfork 500 singles 2000-2009

Serwis Pitchfork wybrał 500 singli dekady. Oczywiscie kuriozów nie brakuje. W skali mikro jednym z jaskrawszych jest wyrzucenie „Out of Time” Blur na koniec czwartej setki, kilka oczek za Gwen Stefani i wymowne sto miejsc poniżej wymęczonych pojękiwań The Darkness. Nie, to już nie jest kwestia gustów!

Kuriozum w skali makro jest oczywiście olanie dobrej połowy roku bieżącego i nie zmienia tego zapowiedź uzupełnień „na początku 2010”. W ujęciu mikro mamy nadreprezentację Cat Power, bo obecność ćwierci dorobku Animal Collective, TV on the Radio czy Spoon była do przewidzenia. Gorszy beznadziejne „Fizheuer Zieheuer” Ricardo Villalobosa, śmieszy uporczywe przywoływanie Mastodona przy pominięciu dziesiątek ważniejszych i lepszych (post)metalurgów.

Ale PFM zwykł wybierać po 1-2 przedstawicielach poszczególnych gatunków, którymi z zasady się nie interesuje (większość istniejących), gdyż to pozwala zachować pozory stylistycznego otwarcia. Bo całościowo 500 = pop + indierock + hiphop, a Fennesz z The Field, Tinariwen z Amadou & Mariam tego nie zmienią. Czasem (szósta dziesiątka) bywa duszno od rapu, za to „Cosmię” Joanny Newsom olano. Pierwsza dziesiątka jest oryginalna, ale… słaba!

No, ale mniejsza o usterki, setki tytułów, których obecność dziwi i tyle samo brakujących. Mniejsza o postawienie „Svefn-G-Englar” obok „Can’t Get You Out of My Head” i nawet nie będę tłumaczył, że nie mam antypopowego urazu. „1 Thing” Amerie kilka oczek wyżej jest bardzo na miejscu – szkoda tylko, że pod „Umbrellą„, skoro to zestawienie muzyczne, a nie sprzedażowe. Ale Rihanna jeszcze ujdzie – posłuchajcie Kelly Clarkson na 21. Sponsor kazał?

Mniejsza o to, bo poza przypomnieniem Ekkeharda Ehlersa, którego abstrakcyjnych repetycji nie ruszałem od trzech lat, zawdzięczam zestawieniu pierwsze spotkanie z tą zacną piątką, wyrzuconą wprawdzie gdzieś do dalszych setek:

The Honeydrips i ich sympatycznie tandetna melodyka, nieumiejętnie powstrzymywane ciągoty ku psychodelii, bezpretensjonalny synkretyzm i (bywa że toporna) prostota kompozycyjna – link

High Places i ich absurdalne podejście do brzmienia i produkcji. I takież rozumienie muzycznego ekumenizmu – link

King Khan and the Shrines i ich niewyczerpana, rock’n’rollowo-soulowa energia. I zadziwiający, zasadzony w samym pochodzeniu zespołu eklektyzm – link

Booka Shade i minimalistyczny upór niemieckiego duetu, niepozbawiony wprawdzie ciągotek ku parkietowi i lekko kiczowym brzmieniom, zapożyczonym pewnie z berlińskich klubów techno – link

Califone i ich plumkane symfonie z jednej oraz akustyczne miniaturki z drugiej strony, w obu przypadkach podparte nieoczywistymi melodiami oraz brzmieniem subtelnie wyważonym pomiędzy nowoczesnością i staroświecką ciepłotą – link

Przypomnieli mi też o Midlake i ich misji muskania aranżacji i uczulania chórków. Gdyby ktoś także o nich zapomniał, to szybkie przypomnienie w postaci „Roscoe„. Sama słodycz!

Pomijając więc wszelkie kompromitujące ją elementy – bo to stała cecha zbiorowych zestawień – PFMięćsetka to piękny znak czasów: w jednym miejscu można posłuchać kilkudziesięciu w całości i kilkuset we fragmentach (od czego jest YouTube) topowych singli zdaniem najbardziej wpływowej redakcji muzycznej wirtualnego świata.

Samo wysłuchanie rzeczy mi obcych zajęło dobre kilka godzin i boleśnie przypomniało, jak słabo znam współczesny hip-hop (aczkolwiek Pitchfork poszedł tu po linii najmniejszego oporu, czyli po liście Billboardu). Wygodne to nadrabianie zaległości: hurtowe, darmowe i legalne. I to bez użycia Google – tego jeszcze nie było.




18 komentarzy

  1. Fakt, cały ranek przechadzałem się po tym zestawieniu, bo to kopalnia wspomnień, skojarzeń etc. Siłą rzeczy to będzie subiektywne, ale ma sens, choćby z tego powodu, że sięgnąłeś po High Places :) Wysoka pozycja „My Girls” mnie dziwi, ja bym tam wybrał „Brother Sport”. Mam wrażenie, że to zestawienie dla młodych, oblatanych w najnowszych trendach, kreowanych przez Pitchfork zresztą (vide liczna reprezentacja LCD Soundsystem (fakt, że zasłużona), DFA i Pitchfork żyją w nierozrywalnej symbiozie).

    A – i tu się pewnie narażę – utworu Kelly C. bronić będę. Wybierali piosenki, nie? „Since U Been Gone” to przede wszystkim ten głośny refren. Proszę wskazać mi nośniejszy w tej kategorii wagowej. Pop to przecież melodie – nie masz melodii, przegrywasz. To raz. A po drugie: z niewiadomych do końca przyczyn to arcyważna piosenka dla Amerykanów: „Rolling Stone” napisał, że to repryza „Respect” Arethy eF, nowy manifest kobiecej autonomii i godności. I nawet jeśli taka łatka nas śmieszy, nie zmienia to faktu, że to numer idealny, który nawet guilty pleasure nie jest. Bo tu się nie ma czego wstydzić.

  2. Mariusz Herma pisze:

    > Mam wrażenie, że to zestawienie dla młodych,

    To chyba wypadkowa dwóch tendencji:
    – dużej reprezentacji młodzieży, którzy 2005 rok uważają za czasy zamierzchłe i żyją – jak piszesz – dniem dzisiejszym
    – tęsknoty starszych writerów za dobrymi czasami, czyli początkiem dekady, kiedy „wszystko się zaczęło” – stąd też takie a nie inne pierwsze miejsce, które dla wielu czytelników będzie absolutną nowinką.

    Zupełnie niepotrzebną „wierność” wypromowanym przez siebie indie-gwiazdom pominąłem milczeniem, ale naprawdę nie wiem, co w pierwszej 20. robią dwa utwory LCD Soundsystem (które bardzo lubię), podobnie jak dwa razy Daft Punk na szczycie.

    Kelly C. – to dlaczego obok nie ma „Complicated” Avril z jej power-refrenem? Ja, cytując polskiego afroklasyka, bardzo przepraszam, ale puszczam to po „Hope There’s Someone” czy nawet wspomnianym „1 Thing” i przepaść, panie, zieje.

  3. Bo Piczforkowi panną Avril nie wypada się zachwycać, ot co!

    A „1 Thing” tak, bardzo tak, bardzo cymes.

    Rozumiem, że w kwestii Kelly jestem w mniejszości, ale cóż – na pop trudno spojrzeć mi obiektywnie, wystarczą mi ze dwie dobre nuty :)

  4. macio pisze:

    liścia za takie spóźnione podjarki wymieniona piątka ci nie sprzedam, ale to przeciez mocne zajawki były, więc nie sposób było przegapić. co do zestawienia – przeleciałem po łebkach bez lektury, ale sporo zaskoczeń (in minus) – to niepotrzebnie chyba wymuszone. po kiego sie spieszyli? i tak dla większości było by to najważniejsze tego typu zestawienie.

  5. Mariusz Herma pisze:

    Podjarki pitchforkowe czy też szerzej – w indie-świecie, do którego tylko sporadycznie zaglądam. Do mojej krainy dotarły tylko odgłosy High Places, ale widocznie jesienią uszy miałem zajęte czymś innym .

    Zresztą, przez ostatnie 5-6 lat PFM „sprzedał” mi może 5-6 fajnych płyt, więc przestałem zwracać uwagę na ich hajpy, jak i – przyznam szczerze – czytać te wszystkie eseje i ziomalskie wywiady. To już wolę newsy :-)

  6. ArtS. pisze:

    Mój problem z tego typu plebiscytami polega na tym, że podstawowym kryterium wydaje się być „istotność”, która jest wypadkową oceny artystycznej, popularności i wpływowości danego kawałka. Gdy przychodzi do zestawienia, okazuje się, że – primo – strasznie trudno przełożyć poszczególne kategorie na siebie nawzajem, i secundo – różnie się one kształtują w różnych środowiskach. Pitchfork ma strasznie zawężoną perspektywę i to nie tylko dlatego, że reprezentują „indie-światek”, ale przede wszystkim rynek amerykański, przez co ich perspektywa jest nie do końca przekładalna na „naszą”. W tak zakreślonych ramach trudno im jednak odmówić miana medium opiniotwórczego, stąd zastanawiam się też ile w tym wszystkim mechanizmu samospełniającego się proroctwa: Pitchfork pisze, kreuje hype i robi zestawienie, które uprawomocnia cały proces.

    PS. Mariuszu, mnie trudno by było wymienić ze dwie dychy zespołów parających się post-metalem w ogóle, a już lepszych od Mastodona to na pewno nie dałbym rady… Rzuć jakieś rekomendacje!

  7. Mariusz Herma pisze:

    W porównaniu z selektywnością gatunkową (przy udawanym otwarciu), ta „lokalność” jakoś niezbyt mi przeszkadza – przynajmniej nie ma tych wszystkich jednosezonowych chłopców z okładek NME, które zdominowałyby analogiczne zestawienie brytyjskie (oczywiście w zamian mamy nadreprezentację hip-hopową).

    Co do ciężarków: zwróć uwagę, że Mastodon jest tu bodaj jedynym (!) przedstawicielem cięższych brzmień. Czy to właśnie Mastodon był najważniejszy/najlepszy/najciekawszy w około-metalu w całej dekadzie? I to w zestawieniu singlowym? Bez żartów. Jeśli już Pitchforka nie było stać na głębszą analizę – a oczywiście nie było, bo mają inny gust (i spoko), a Mastodon to tylko jeden z „wybrańców” gwarantujących pozory wszechstronności – to wypadało wybrać chociażby Toola, który akurat bardzo nadaje się do zestawień singlowych – i muzycznie, i biorąc pod uwagę zasięg (w przeciwieństwie do Neurosis czy, popularnego w indie-świecie, Isis).

  8. szubrycht pisze:

    ja też nie wiem o jakich dziesiątkach (!) (post)metalowców lepszych od Mastodon mówisz?
    Tool? Przecież poza pierwszymi dwiema płytami (a to lata 90.) to jakiś totalny sweter

  9. Mariusz Herma pisze:

    Niestety, należę do gwardii Lateralusowej. Ja wiem, że albo gust, albo (częściej) pierwszeństwo poznania mogą sugerować Aenimę (za ktorą przepadam!) albo nawet Undertow, ale OBIEKTYWNIE ;-) Lateralus wymiata wszystko przed i po, przynajmniej do 2/3 płyty. W zestawieniu singlowym Schism w pierwszej setce być musi (choć prywatnie wolę Patient i Parabol/Parabola, ale to nie bardzo są „tracki”).

    Detal: słowo (post)metalowcy użyłem – jak widać myląco, choć nawias po coś tam jest – w znaczeniu około-metalowcy: przedstawiciele ciemnej gwardii, tyle że z różnymi odchyłami (metalowy mainstream mnie nie interesuje). Zaliczam tutaj i Toola (w sumie ciężki rock), i Opeth (czarny kot, biały kot), i Meshuggah (najcięższe, co moje uszy potrafią jeszcze uznać za piękno), i drone-metalowe smęty (Sunn O))), Earth, moje ulubione Jesu), i ciężkie smęty postrockowe (późne Neurosis, wczesne Isis, Pelican i okolice).

    Swoją drogą bardzo szkoda, Arturze, że PFM nie poszedł za Twoim przykładem (corocznych podsumowań) i nie zrobił kilku oddzielnych rankingów chociażby dla kilku podstawowych gatunków. To byłoby ciekawe.

  10. szubrycht pisze:

    OBIEKTYWNIE to „Undertow” >>>> cokolwiek innego Toola :-)
    Opeth i Earth najlepsze rzeczy robili IMO jeszcze w latach 90. (np. Opeth nie napisał lepszej piosenki od „Demon of the Fall”)
    W konfrontacji Mastodon vs Pelican i ISIS (choćby razem wzięci) stawiam na tych pierwszych
    Meshuggah, Sunn O))) i Neurosis stawiam wyżej, bez dwóch zdań. Ale jaki tu singel Sunn O))) wybrać? :-))
    Gust gustem, ale Mastodon naprawdę jest jednym z najlepszych nowych zespołów metalowych, nie chce być inaczej… Co powiedziawszy, chciałbym zastrzec, że nie potrafię się przekonać do ostatniej płyty. Za dużo Rush.

  11. Mariusz Herma pisze:

    Szczyt Opeth to „niestety” także 2001 rok – „Blackwater Park”, dopuszczalna jest też opcja „Deliverance” jako apogeum strony ciemnej (i faktycznie arcydzieło kompozycyjno-brzmieniowe, szczególnie rytmiczne). „Still Life” miał być może najlepsze piosenki, tfu, utwory, ale nagrane były bardzo kiepsko. A starsze płyty wieją już tu i ówdzie nudą i banałem. Ostatnio w Stodole bardzo zabolało, gdy zachciało im się odświeżać starocie.

    Różnica pokoleniowa, nie dogadamy się :-)

    Chociaż o ostatnim Mastodonie mam takie samo zdanie, o czym nawet tu pisałem (zresztą dla mnie to już progrock/progmetal, a ten bywał znacznie lepszy)

  12. macio pisze:

    @Szczyt Opeth to ?niestety? także 2001 rok ? ?Blackwater Park?

    \m/

    choć bardzo lubie tez damnation, ale postrzegam je jako jing i jang trudnej osobowosci akerfelda.

  13. ArtS. pisze:

    Szczyt Opeth to „Morningrise”, potem są już tylko wariacje na temat, czasem bardzo udane, ale jednak wariacje. Jednakże z Mariuszem już tyle razy się o to kłóciliśmy, że nie będę rozwijał tematu. Inaczej się odbiera muzykę, kiedy poznaje się ją chronologicznie, w czasie, w którym ona powstaje, a inaczej retrospektywnie.

    Co do Mastodon, to wydaje mi się, że są takim metalowym Sigur Ros – zespołem, który przekroczył granice gatunków i zdołał trafić do publiczności, która normalnie nie słuchałaby takiej muzyki. I będę się upierał, że właśnie ta rola popularyzatorów ciężkiego grania czyni z nich najważniejszy zespół metalowy tego stulecia. Jeśli Tool pełnił taką rolę to właśnie za sprawą drugiej i trzeciej płyty, potem ich muzyka stała się bardziej hermetyczna i siła rażenia osłabła, jakkolwiek byśmy ich nie oceniali od strony artystycznej. Kiedyś śledziło się ich teledyski na MTV z zapartym tchem, teraz każda płyta generuje coraz mniejsze emocje (przynajmniej takie mam wrażenie, bo koncertowo to nadal popularny zespół, pytanie ile z tego zawdzięcza wczesnemu okresowi swojej kariery?). Pitchfork zdecydowanie ich nie ceni, co widać po ocenach płyt (1,9 dla Lateralusa!!), więc nieobecność w zestawieniu mnie nie dziwi specjalnie.

  14. […] którym to rankingiem kończą oni mozolne dzieło rozpoczęte wyborem 500 singli dekady (o czym tutaj trochę dyskutowaliśmy). Przy okazji tych okrągłości poświęcę im jeszcze raz uwagę, chociaż z przykrością […]

  15. Kamil pisze:

    Ciekawa dyskusja między tobą a Jarkiem. Szkoda, że ten Mastodon tak Ci nie leży. Ja z kolei ledwo potrafię zmęczyć Opeth. Tak odnośnie Lateralusa, 2/3 płyty wymiata ogólnie? Ja tylko „Triad” i „Faaip” nie słucham. Najlepszy kawałek imo jest zresztą pod koniec, czyli „Reflection”. Sam najbardziej wielbię Aenimę, ale Lateralus to tak czy siak wybitne dzieło. A tych coraz mniej w metalu/ciężkim rocku :(

  16. Kamil pisze:

    No i „The Grudge” zapomniałem dorzucić do najlepszych.

  17. Mariusz Herma pisze:

    Dawno nie słuchałem. Zaraz sobie może włączę i jak zwykle będę czekał na przejście z „Parabol” w „Parabola”.

  18. Kamil pisze:

    Nie może być inaczej :)

Dodaj komentarz