Phoenix, Barzin, The Low Anthem (przez was polecone)

Barzin - Notes To Absent Lover

. Barzin – Notes to an Absent Lover (Monotreme)

Ocena 4/6


„Posłuchaj za to Barzin „Notes to an Absent Lover” i powiedz mi, czy słusznie się podniecam muzyką, która jest taka ckliwa i zwyczajna”? – pytał ArtS pod multirecenzją urlopową. Pewnie retorycznie, ale z radością przytaknę i od razu (nie po raz pierwszy) podziękuję. Bo bardzo szanuję i lubię muzyków, którzy bez uciekania się do aranżacyjnych i/lub produkcyjnych tricków walą prosto z mostu prostymi piosenkami, pozwalając słowu i melodii bez dodatkowego wyposażenia walczyć o uwagę słuchacza. Jeśli chodzi o mnie, to Barzin walkę tę wygrał już kilkanaście razy.

„Barzin is the name of a Canadian singer-songwriter known for his slow and melancholic songs” – poucza Wikipedia, całkiem słusznie, chociaż wypada dwa razy dorzucić „ale nie tylko”: nie zawsze jest wolno i nie zawsze melancholijnie. Tak też i wymienione dalej Low, Red House Painters i Sparklehorse jako stylistyczni krewniacy Kanadyjczyka nasuwają się na myśl samoistnie, ale jeszcze bardziej Richmond Fontaine, którego od ojczyzny Barzin/Barzina (to pseudonim czy nazwa projektu?) oddziela zresztą tylko granica.

Definiującym dla całej płyty będzie w zasadzie dowolny jej fragment. Możecie rozpocząć od singla „Nobody Told Me„. Jak mawiają CB-mobilki: Artur, podziękował!

.

The Low Anthem - Oh My God, Charlie Darwin. The Low Anthem – Oh My God, Charlie Darwin (Nonesuch)

Ocena 2/6


Niewygórowaną oceną chcę zniechęcić do zakupu płyty, ale nie w ogóle interesowania się Low Anthem. „To Ohio„, od którego moje zainteresowanie triem się rozpoczęło (po liście od Kasi), to kształtna ballada i wcale się nie dziwię, że słyszałem ją już w Trójce i słyszałem, że podbija brytyjskie kampusy (chociaż stawiałbym, że to muzyka raczej dla starszego pokolenia). W Stanach pomogła im zaliczyć jednego lata SXSW, Bonnaroo, Coachellę, Lollapaloozę i zjazd folkowców w Newport.

I bardzo fajnie, bo melodyjne akustyczne plumkanie z Nowej Anglii to jakże potrzebna przeciwwaga dla efekciarsko zorientowanych hitów z Anglii właściwej. Tylko trzeba mieć świadomość, że wśród ballad na „Oh My God, Charlie Darwin” (niecnie podpięli się pod setną rocznicę urodzin piewcy ewolucji) wspomniany kawałek jest najlepszym. A połowa 38-minutowej płyty to blues-rockowe hałasy, nie najwyższych zresztą lotów. Tylko skorzystanie z archaicznej funkcji programowania daje szansę na wkręcenie się w folkowe wykręty The Low Anthem. Pewnie niektórzy będą raczej woleli wyprogramować z zestawu smęty – w obu przypadkach satysfakcja niepełna.

Posłuchajcie tego, co jest dostępne w sieci (myspace), a jeśli przyjdzie wam ochota kupić płytę, to raczej zaryzykujcie którąś z poprzednich albo realizację planów odłóżcie do czwartej próby tria. Jeśli zachowają dotychczasowy rytm: 1 rok = 1 płyta, będzie to jeszcze tej jesieni.

.

Phoenix - Wolfgang Amadeus Phoenix. Phoenix – Wolfgang Amadeus Phoenix (Universal)

Ocena 4/6


Zainteresowałem się dzięki komentarzowi Maćka w wątku o Grizzly Bear, a na Screenagers zachwalał ich także Kuba Ambrożewski. Nie słyszę w tej muzyce ani opiewanej w niektórych recenzjach francuskiej wrażliwości, ani fascynacji klasyką, którą szpanują w wywiadach i na okładce – od tytułu płyty po „Lisztomanię„. Nie szkodzi, mają wszystko inne. Najbardziej słoneczna z najbardziej letnich płyt tych wakacji.




5 komentarzy

  1. macio pisze:

    dorzucam do polecanek Deloran – to je tegoroczne Air France – i nowe Wild Beasts – w stosunku do debiutu nic nowego; przyjemne cyzelowanie stylu, ale jakze stylowe! ;]

  2. oj tak, Deloran to jest to. A do The Low Anthem się przymierzałem, ale taka niska ocena mnie zmartwiła. Ale się nie poddam.

  3. ArtS. pisze:

    Nadal słucham tego Barzina z przyjemnością, ale i wewnętrznym poczuciem winy. Bo ta płyta ma w sobie taki, przepraszam za wyrażenie, ale tani sentymentalizm, rodem z telewizyjnego melodramatu. I niby proporcje zachowane, niby klimat ładny, ale jakoś podskórnie mnie to drażni. I może dlatego jest dla mnie ciekawa; nie mogę jej rozgryżć…

  4. Mariusz Herma pisze:

    Ja zwykle mam z takimi amerykańskimi (no, Kanada tuż-tuż) czułostkami spory problem, gdy na pierwszy rzut oka niewiele się dzieje i wszystko na owej ckliwości ma się kończyć. Ale, w moim odczuciu, Barzin wygrywa pewnym starym, nieco zapomnianym wynalazkiem: melodiami.

  5. pciuh pisze:

    Dla mnie „Lisztomania” by Phoenix, po pierwszym przesłuchaniu ewidentnie przypomina „I Like Chopin” by Gazebo. Takie świeższe i z lepszą produkcją. Ot! Disco Nuovo ;)

Dodaj komentarz