Coldplay – Viva La Vida

Coldplay – Viva La Vida (EMI)

 

Okradamy inne zespoły, ile wlezie, ale czerpiemy z tylu źródeł, że słuchacze nie powinni się zorientować – miał nadzieję Chris Martin. Trochę się przeliczył. Czwarta płyta Coldplay przypomina puzzle złożone z fragmentów z wizerunkami Bono i Edge’a („Lovers in Japan”), Paula Simona i Petera Gabriela („Lost” i „Strawberry Swing”), członków Radiohead („42”) czy klasyków shoegaze’u („Chinese Sleep Chant”).

Jakby tego było mało, współproducentem płyty jest Brian Eno, który – jak to ujmuje Martin – uświadomił grupie, że do przywłaszczenia jest znacznie więcej, niż myśleli. Obok delikatnego fortepianu i przesterowanych gitar na „Viva La Vida” goszczą więc afrykańskie rytmy, indiańskie melodie i akcenty flamenco. Gdzie w tym wszystkim jest Coldplay? Poza Martinem, który śpiewa o oktawę niżej niż zazwyczaj (może dlatego, że zajął się w tekstach wojną, pokojem, śmiercią i Bogiem?), resztę zespołu mogliby zastąpić dowolni instrumentaliści, a najbarwniejszy okazuje się drugi plan kontrolowany przez Eno. Ta nieco chaotyczna formuła wydaje się jednak niezłym sposobem na przetrwanie dla grupy, która- kiedyś zabłysnęła wielkim talentem, później okazała się ekipą sprawnych rzemieślników, a teraz bawi się w muzycznych złodziei.

„Przekrój” 27/2008

 

Fine.




Dodaj komentarz