grudzień 2009

Najlepsze płyty 2009 wg Przekroju

Polska:

1. Kucz/Kulka „Sleepwalk”
2. Hey „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!”
3. The Black Tapes „The Black Tapes”
4. Tomasz Stańko „Dark Eyes”
5. Gaba Kulka „Hat, Rabbit”
6. Paristetris „Paristetris”
7. Pustki „Kalambury”
8. Pablopavo „Telehon”
9. Kapela ze Wsi Warszawa „Infinity”
10. Tides From Nebula „Aura”, Indigo Tree „Lullabies of Life & Death”, Behemoth „Evangelion”

Świat:

1. The Flaming Lips „Embryonic”
2. Speech Debelle „Speech Therapy”
3. Grizzly Bear „Veckatimest”
4. Sonic Youth „The Eternal”
5. Yo La Tengo „Popular Song”
6. Tinariwen „Imidiwan: Companions”
7. The xx „xx”
8. K’naan „Troubadour”
9. Dave Matthews Band „Big Whiskey and the GrooGrux King”
10. Them Crooked Vultures „Them Crooked Vultures”


Fine.


Wyczynowcy dekady (wybór)

1. Radiohead. Już w tygodniu premiery „Kid A” zmusili ćwierć miliona osób do zapłacenia za te psychodeliczne hałasy, katapultując je z miejsca na szczyt Billboardu. Przy okazji, ku zdziwieniu własnemu i cudzemu, odkryli, że internetowy wyciek może być niezłym narzędziem marketingowym (niektórzy ugięli się przed tym faktem dopiero przy ostatnim Animal Collective), że dobrej płycie nie zaszkodzi ani krytyka, ani błędy wytwórni, że zamiast prób sprostania niebotycznym oczekiwaniom, lepiej zająć się czymś poważniejszym.

O doniosłych dokonaniach późniejszych – skandalicznej cenie ?In Rainbows? czy konstruktywnych ekologicznych wariactwach – pisać nie trzeba, bo wystarczy samo „Kid A” i skutki.

7. Portishead. Za samo odrodzenie z klasą po 11 latach hibernacji należy się bukiet róż, jakim w większość powracających nieumarlaków można co najwyżej rzucić. Ale to coś więcej: niespotykane dziś podejście do dźwięku (weźmy proceder zgrywania całego materiału na archaiczne taśmy – interesujący w teorii, fascynujący w praktyce), i bezbłędne wyczucie, ile awangardy potrafi unieść pop, zanim przestanie być popem.

Mniejsza o to, ile z 1,5 miliona osób, które  przeciągu półrocza kupiły „Third”, od razu wyrzuciło ją do kosza. Ważne, że pod koniec dekady polegającej w dużej mierze na odświeżaniu dziesięcioleci minionych, Portishead spojrzało na dwuwymiarową przeszłość przez trójwymiarowe okulary.

5. T-Pain. Że potrafił wmówić ludziom dorastającym przy „Believe” Cher, iż niejakie Auto-Tune jest w porzo, to jeszcze rozumiem. Ale kolegom muzykom? Nie zauważyli mrugnięcia okiem? Już widzę gitarzystów zamieniających fendery i piecyki na osprzęt „Guitar Hero”.

26. Amerie. Za jedną rzecz.

12. Sufjan Stevens. Tym razem nie o muzykę chodzi, ale o sam koncept Projektu 50 Stanów. Którego ani przez moment nie miał zamiaru realizować, zresztą nie byłby w (nomen omen) stanie. Ale pomysł okazał się na tyle fajny, że automatycznie pojawia się przy każdej wzmiance o Sufjanie, i to po oficjalnym dementi. Spotkałem już rodaka, który myślał o Projekcie 16. Województw. Nawet jeśli równie niezobowiązująco, pomysł na darmowy PR genialny.

40 i 4. Michael Jackson i The Beatles. Bo nawet kiedy ich nie ma – są.

3 i 9. Joanna Newsom oraz CocoRosie. Asia harfy wyprowadziła z filharmonii, a umęczone suity wypuściła z ciemnej z piwnicy, gdzie na siedem spustów zamknęli je krytycy wychowani na punku. Sierra i Bianca wyprowadziły łazienki na salony. Ona za piękno, one za wpływ. Za oryginalność cała trójka.

75. Artur Rojek. Gdy przestał robić dobrą muzykę, zaczął robić dobrze muzyce.

10. Animal Collective, Grizzly Bear, Dirty Projectors i wszyscy indie-towarzysze broni. O tych pierwszych pod koniec tej pięknej dekady dyskutowało się najwięcej i najciekawiej. Ci drudzy wepchnęli wartościową muzykę (to jestprowokacja) na 8. miejsce Billboardu i to mimochodem. Ci ostatni zszokowali miliony widzów Lettermana – głównie tym, że nieznane nie znaczy niestrawne. Jeśli na początku nowej dekady nie trafi nam się kolejne The Strokes i nie sprawi, że wszyscy znów zaczną traktować gitary dosłownie, to może być ciekawie.

Fine.


*

..


Ścieżki 2009

Jeden wykonawca = jeden utwór (w połowie przypadków bolało). Będzie rosło.

Animal Collective – Brothersport
Antony and the Johnsons – The Crying Light
Arvo Pärt – Main Weg ♫
Ben Sharpa – Callin’ It Quits (We’re Here) ♫
Beirut – My Night With The Prostitute From Marseille ♫
Bibio – Dwrcan (Eskmo Remix) ♫
Bike for Three! – All there is to Say about Love ♫
Bill Callahan – My Friend
Blue Roses – I Am Leaving ♫
Dan Deacon – Padding Ghost ♫
David Lang – In the Dawn of Morning
Devendra Banhart – First Song for B ♫
Dirty Projectors – Stillness is the Move ♫
Dizzee Rascal – Bonkers ♫
FaltyDL – Made Me Feel So Right ♫
Fink – Sort of Revolution ♫
Fuck Buttons – Space Mountain ♫
Grizzly Bear – While You Wait for the Others ♫
James Blackshaw – Cross  /
Jesca Hoop – The Kingdom ♫
Jon Hopkins – Light Through The Veins ♫
Junior Boys – Hazel
Kapela ze Wsi Warszawa – Serce (feat. Natalia Przybysz) ♫
K’Naan – Take a Minute
Lisa Hannigan – Sea Song ♫
Lisa Mitchell – Neopolitan Dream ♫
Malcolm Middleton – Red Travelling Socks
Maxwell – Pretty Wings ♫
Memory Tapes – Plain Material
Natalia Lafourcade – Ella Es Bonita ♫
Ochre – Raido ♫
Passion Pit – Make Light
Phoenix – Lisztomania
Porcupine Tree – Time Flies ♫
Quarta 330 – Bleeps from Outer Space ♫
Regina Spector – Laughing With
Sleigh Bells – Crown on the Ground ♫
Soap & Skin – Spiracle ♫
Sondre Lerche – Heartbeat Radio ♫
Speech Debelle – Searching ♫
Su Yang Band (苏阳乐队) – 贤良 ♫
Sufjan Stevens – You Are the Blood ♫
Sunn O))) – Alice
Susie Ro & Ayla – As the Ivy Grows Tall ♫
Taken by Trees – My Boys ♫
The Antlers – Epilogue ♫
The Books & José González – Cello Song
The Car is On Fire – Ombarrops! ♫
The Dead Weather – Treat Me Like Your Mother ♫
The xx – Fantasy ♫
The Streets – Trust Me ♫
Tinariwen – Imazighen N Adagh
Tomasz Stańko – So Nice ♫
Wilco – You and I ♫
Yeasayer – Ambling Alp ♫
Zomby – Godzilla

Fine.

?


Tako rzecze Nathaniel Anthony Ayers

O książce pisałem prawie rok temu tutaj, o jej bezdomnym bohaterze jesienią w „Przekroju”, a o filmie kinowym nie, bo jest taki sobie. Ale pod koniec stycznia ukaże się na DVD i w tej formie można obejrzeć. To jeszcze dorzucam kilka wypowiedzi.

O matce: „Była kosmetyczką, zajmowała się pięknem. Muzyka jest pięknem, więc pewnie dlatego zacząłem grać”.

O zasadach: „Szanuj matkę i ojca, nie lekceważ ludzi, bądź dobry, a muzyka może zatroszczy się sama o siebie”.

O Bogu: „Mój Bóg nie ma specjalnego imienia. Beethoven mógłby być moim Bogiem”.

O I koncercie fortepianowym Chopina: „Takie dźwięki wydaje serce dziecka. Tak wygląda Bóg”.

O reszcie: „Muzyka mówi: życie nie jest takie złe”.

Fine.


Wielowyznaniowość

muzyka to nie religia (1)

?

muzyka to nie religia (2)

?

muzyka to nie religia (3)

???

...czyli wielowyznaniowość.

.

Trafiłem wczoraj przypadkiem na to zabawne billboardowe zaliczenie zajęć z socjologii reklamy, klejone  w Wordzie równo pięć lat temu. Niech będzie autokomentarzem (usprawiedliwieniem?) do mojego niedawnego podsumowania 2009.

We wtorkowym, świątecznym ?Przekroju? znajdziecie już bardziej tradycyjny ranking redakcyjny, z Jarka Szubrychta Bartka Chacińskiego (kraj) i moim (świat) komentarzem. Polecam o tyle, że to raczej ostatni głosowany w tak zacnym składzie.

Fine.


2010-20, czyli prognoza pogody

Zabawa w przepowiadanie przyszłości na życzenie miesięcznika „Magiel„, przedrukowana za pozwoleniem. Rozmiar tekstu pozwala tylko poślizgać się po przyszłej dekadzie, a czy prognoza się sprawdzi? To tak, jak z wiatrem: słaby i umiarkowany, miejscami silny i porywisty.

Zczegośmy sobie doskonale zdawali sprawę na przełomie 1999 i 2000 roku? Jeszcze przed debiutem Eminema było wiadomo: najbliższe lata hip-hop spędzi na szczycie Billboardu. Nad drugim brzegiem Atlantyku spostrzegawczy bywalcy klubów dyskutowali już o dziwnym nawrocie mody na gitary. Nie było jeszcze iPoda, ale kilku pionierów sprzedawało „przenośne odtwarzacze dźwięku cyfrowego” i to z pamięcią rzędu kilku GB. Muzyka postanowiła uwolnić się od grawitacji, a wolność od cen od paru miesięcy głosił prorok Napster, pierwszy z wielu męczenników za Web 2.0.

Wykwit sypialnianego lo-fi zapowiadał ostateczne wyrwanie środków produkcji muzycznej z rąk fonograficznej burżuazji, a co za tym idzie – spektakularną nadpodaż muzyki. (Dziś w USA wydaje się trzy razy więcej albumów niż na początku wieku). Nie było jeszcze MySpace ani YouTube, a blogi liczyło się w rozsądnych liczbach, za to po przeprowadzce do Chicago „Pitchfork” wyewoluował w codziennie aktualizowany serwis, który – świecąc przykładem młodym dziennikarzom z całego świata – ostentacyjnie ignorował wycelowany w kreowanie gwiazd muzyczny przewód pokarmowy, który wiadomo, gdzie się kończy, oraz tradycyjną siatkę powiązań łączących media i wytwórnie.

Przedłużenie tych trendów wyraźnie prowadziło do punktu, w którym jedne i drugie miały okazać się potrzebne do szczęścia tylko nielicznym – odpowiednio – słuchaczom i artystom.Ale coś w tych zmianach nas zaskoczyło: skala i tempo.

Po pierwsze: pożegnanie z własnością

Prosta analogia pozwala oczekiwać po następnym dziesięcioleciu tego, co już się zaczęło, tyle że bardziej i szybciej. Sprzedaż mp3 w 2009 roku po raz pierwszy przekroczyła miliard plików. A to dopiero początek? Gdzie tam. Może nie tak szybko, jak ukochane przez biznes dzwonki telefoniczne (3 dolary za fragment utworu, który w całości kosztuje 0,99 dolara? Jak to w ogóle przeszło?), ale muzykę z sieci też przestaniemy ściągać – legalnie czy normalnie.

Dzisiaj link do YouTube, jutro do całego albumu na Spotify, pojutrze do „totalnej” bazy muzycznej, dostępnej z laptopa, z komórki (patrz działająca także offline aplikacja Spotify na iPhone’a), z radia, z lodówki. Jeśli za ten luksus doliczą ci marne 10 zł do abonamentu, to w sekundę zapomnisz o składni „animal collective site:mediafire.com”. Zapomnisz też o iTunes, bo po co „posiadać” coś, co i bez prawa własności daje się wykorzystywać do woli? Pozostaje już tylko fetysz – fakt, nie taki znowu rzadki wśród melomanów.

Po drugie: long live longplay

Brzmi na wyrost? Rzućmy okiem na amerykański rynek DVD. Odkąd filmy można oglądać „na żądanie”, szybko, tanio i z własnego fotela, sprzedaż płyt uległa tak drastycznemu załamaniu, że niektóre markety usuwają je z półek, a wypożyczalni nie ratuje nawet technologia Blu-ray. Równolegle wirtualna sprzedaż (wypożyczanie) dóbr audiowizualnych rośnie w tempie 70-90 proc. rocznie. Czy to miałoby oznaczać, że nie będziemy już kupować kompaktów, kaset, ani nawet mp3 – w ogóle muzyki? Ależ będziemy. Na winylu. Na prezent.

Wbrew czarnym prognozom nie zginie za to album, nawet jeśli pogrzebiemy kojarzony z nim nośnik. W USA i Europie 85 procent słuchaczy wciąż deklaruje, że są żywo przywiązani do dłuższej narracji. Pojedyncze „tracki” satysfakcjonują, uwaga, 1-2 procent pytanych. Nawet jeśli pierwszy wskaźnik spadnie o połowę, a drugiemu przybędzie zero, albumy wciąż jeszcze pozostaną longplayami.

No bo niby jak w zalewie codziennych, cogodzinnych premier singlowych zwrócić na siebie uwagę fanów? I to coraz częściej fanów muzyki, a nie gatunków czy – ilu z was pamięta tamte czasy? – konkretnych wykonawców. Udostępnianie nowego numeru co miesiąc jest fajne, ale tylko dopóki nie robią tego wszyscy twoi koledzy po fachu. Dyskusje toczą się wokół albumów.

Po trzecie: koncerty

Nowe formy dystrybucji jednak już teraz zasadniczo zakłócają rytm wydawniczy. Jeśli muzycy z nienawiścią wypowiadali się o tradycyjnym cyklu promocyjnym i półrocznych trasach koncertowych, to teraz będą nerwowo siedzieć na walizkach, tak aby złapać coraz trudniejszą do przewidzenia, a co dopiero programowania hossę: wywołaną blogowym efektem motyla bądź reklamą telewizyjną. Wobec przesytu muzyką studyjną to koncerty staną się „właściwym” przeżyciem melomana.

Jonas Woost, założyciel Last.fm i szef muzyczny serwisu, jesienią ubiegłego roku tak odpowiadał na naszą „Przekrojową” ankietę Kultura 2020: „Bardziej cenić będziemy muzykę wykonywaną na żywo, niż tę rejestrowaną w studiu. Muzyka powróci więc do swoich korzeni, czyli formy społecznego doświadczenia, w którym ważne jest nie tylko czego, ale i z kim się słucha. Festiwale muzyczne będą coraz większe, ale świetnie poradzą sobie także imprezy niszowe, które dzięki Internetowi coraz łatwiej, szybciej i taniej będą docierać do publiczności”.

Przewidywania te potwierdza nawet polski wysyp niszowych imprez, sponsorom których o dziwo nie przeszkadza, że ściągają kilkaset, może parę tysięcy osób. I zapowiadanie kolejnych występów wykonawcy w chwilę po tym, jak poprzedni się wyprzedał, zupełnie bez z związku z aktywnością studyjną (patrz np. Archive).  Nie wiemy za to jeszcze, czy koncerty transmitowane na żywo w sieci zostaną zaakceptowane jako „doświadczenie społeczne”.

Po kryjomu: rewolucja

Jako się rzekło, te wizje to przedłużenie zjawisk już znanych, niekoniecznie lubianych. A czego się nie spodziewamy? Mimo nadzwyczajnej różnorodności muzyki, codziennych narodzin oraz śmierci mikrogatunków, dawno tak wielu nie narzekało na ogólny zastój. I słusznie, bo największym odkryciem ostatnich kilkunastu lat było to, że wszystko można zmieszać ze wszystkim.

Poprzednie stulecie dało nam jazz we wszystkich jego przejawach oraz dojrzałego bluesa. Dało rock’n’rolla z niezliczonymi jego odnogami. Dało soul, hip-hop i elektronikę. Nie, XXI wiek w muzyce jeszcze się nie zaczął. Uszanujmy skalę wyrysowaną przez poprzedni, nie obniżajmy oczekiwań, przyznajmy się do niepełnej satysfakcji. O nikłej historycznej wadze muzyki ostatniej dekady – nie ujmując nic poszczególnym premierom, bo znakomitości trudno zliczyć – najlepiej świadczy to, że więcej mówiło się o dystrybucji muzyki i sposobach jej „konsumowania”, niż o samej muzyce.

Dziesięć lat temu rzucilibyśmy: Cobain, Shields, 3D, Yorke, Buckley, Björk, Gallagher, DJ Shadow, Dr. Dre, Vedder, 2Pac, Coyne, Harvey, Aphex Twin, itd. Wyrazy najtrafniej definiujące kończącą się dekadę to: mp3, iPod, iTunes, YouTube, MySpace, Spotify, Napster, torrent, p2p. Z tej perspektywy dawne debaty o wadach i zaletach płyty CD zdają się miłym wspomnieniem, bo dziś więcej osób wygląda premiery nowego iPhone’a niż nowości muzycznych. I właśnie dlatego, że nikt się tego nie spodziewa – nowe nadejdzie.

Fine.


Rap w tarapatach

Śmierć hip-hopu wieszczono już prawie tyle razy, ile śmierć rocka. Zawsze przedwcześnie. Ale teraz zmierzch niedawnego hegemona muzyki popularnej wyraźnie widać, słychać i czuć.

Niezależnie od tego, czy hip-hop ma 30 lat (w październiku 1979 roku ukazał się pionierski singiel „Rapper’s Delight” tria Sugarhill Gang), czy obchodzi właśnie 35. urodziny (na jesień 1974 roku datuje się narodziny tak zwanej kultury hiphopowej), jako gatunek ma się o wiele gorzej niż jego znacznie starsi koledzy. A jeszcze 10 lat temu magazyn „Time” w okładkowym artykule ogłaszał, że z ponad 80 milionami płyt sprzedanymi w ciągu roku hip-hop jest niekwestionowanym królem amerykańskiej muzyki.

Widać

Po serii spektakularnych karier z lat 90. – od Dr. Dre i Snoop Dogga po Tupaca Shakura i Notoriousa B.I.G. – okazało się, że drabinę prowadzącą z raperskiego podziemia na szczyty list przebojów zastąpiła winda. Przy wspinaczce nie trzeba było zrzucać ciężkich łańcuchów, usuwać tatuaży ani nawet pilnować języka: przemoc, seksizm i rasizm w wulgarnej oprawie idealnie trafiły w gusta białych nastolatków, bo to głównie oni pokrywali platyną kolejne raperskie wydawnictwa. – Po samobójstwie Kurta Cobaina rock pachniał słabeuszami – wspominał w jednym z wywiadów Richard Nickels, menedżer The Roots. – I oto na scenie pojawili się ci czarni goście ze spluwami. Białe dzieciaki kwiczały z ekscytacji.

Podniecenie sięgnęło zenitu, gdy narodzili się młodzi gniewni, jak Eminem, 50 Cent czy Nelly. Gdy raperski boom zaczął przekraczać granice USA, w swojej ojczyźnie potrafił wygenerować blisko dwa miliardy dolarów – w 2000 roku hiphopowcy sprzedali rekordowe 105,5 miliona płyt, a Percy „Master P” Miller i Puff Daddy trafili na opublikowaną przez „Fortune” listę 40 najbogatszych Amerykanów poniżej czterdziestki.

Nawet jeśli 2001 rok w liczbach bezwzględnych pokazywał pierwszy od 25 lat odwrót hip-hopu (89 milionów sprzedanych płyt), w gruncie rzeczy utwierdził ten gatunek na pozycji sternika muzyki popularnej. Inspiracje z niego czerpali garściami wykonawcy ze ścisłej czołówki „Billboardu”: Linkin Park i Staind (rock), Alicia Keys i Destiny’s Child (R&B), N’Sync (pop), a dopisek feat. dzięki hip-hopowi upowszechnił się w całej muzyce rozrywkowej. Hip-hop zaczął przenikać inne gatunki i je kształtować. W kolejnych latach jego stylistyczna i medialna dominacja była tak wyraźna, że raperzy nawet nie zauważyli, jak te hybrydy stopniowo spychają ich z powrotem do podziemia.

– Hip-hop jest martwy, bo my jako artyści staliśmy się bezsilni – obwieścił jesienią 2006 roku nowojorski raper Nas, wydając prowokacyjny album „Hip-Hop Is Dead”. Nim hiphopowa opinia publiczna zdążyła go wykląć, tezę Nasa potwierdziły dane rynkowe – w 2006 roku po raz pierwszy od 12 lat w pierwszej dziesiątce bestsellerów nie było płyt z rapem. Jedni wezwali hiphopowców do autocenzury, co ułatwiłoby karierę gatunku w stroniących od wulgaryzmów i seksistowskich aluzji mediach, inni do radykalizacji, która przywróciłaby mu wiarygodność. Nic z tego.

W 2007 roku sprzedaż płyt z etykietką „hip-hop” spadła o 33 procent, a w ubiegłym roku o kolejne 20 procent, do 33 milionów egzemplarzy. To niespełna jedna trzecia stanu z początku wieku i 9 procent ogólnej sprzedaży płyt. Nawet jeśli w tym czasie cały rynek muzyczny pogrążał się w depresji, to nikt nie ucierpiał tak poważnie jak raperzy. Wprawdzie albumem „The Carter III” tytuł najpopularniejszego artysty 2007 roku wywalczył Lil’ Wayne, ale po pierwsze, raper był w tym sukcesie osamotniony, po drugie, w globalnym podsumowaniu zajął dopiero dziewiąte miejsce (ze sprzedażą na poziomie 2,88 miliona egzemplarzy na początku wieku ledwo zmieściłby się w Top20 amerykańskich bestsellerów), a po trzecie, przyłapany na nielegalnym posiadaniu broni najbliższy rok spędzi w więzieniu. Zza krat trudno mu będzie pełnić rolę zbawiciela hip-hopu.

Słychać

Handlowe statystyki są o tyle istotne, że wskazują na coraz wyraźniej widoczną (słyszalną) prawdę: hip-hop nie jest już muzyce popularnej niezbędny do życia, bo raperzy mają jej dziś niewiele do zaoferowania. Tracąc pozycję awangardzistów, wraz ze swoimi producentami próbują chwytać za peleryny wyprzedzających ich gwiazd białej muzyki – disco, techno, elektroniki oraz pochodnych gatunków.

Co gorsza, dzieje się to kosztem czarnych korzeni, jak pokazuje przykład JayaZ i jego „The Blueprint 3”.„Wystarczy go porównać z innymi hitami ostatnich miesięcy – trasą koncertową »Glow in the Dark« Kanyego Westa i przebojem »Day’n’Nite« Kida Cudiego. Okaże się, że kojarzą się z hip-hopem nie ze względu na brzmienie, lecz na samą tylko obecność rapu – pisał na łamach „New Yorkera” Sasha Frere-Jones. – Ta muzyka potrzebuje swingu, bluesa, chce synkopować. Tymczasem kolejne premiery pokazują, że impuls ustępuje miejsca europejskiemu pulsowi: prostszemu, szybszemu, skrojonemu pod oczekiwania klubów”.

Ktoś powie: wszak Afrika Bambaataa samplował Kraftwerk już w 1982 roku. No tak, ale nie próbował go podrabiać i podczepiać się pod obcy sobie trend. Do czego to wszystko prowadzi? Jeśli założyć, że historia lubi się powtarzać, to wypada wspomnieć losy soulu i rhythm’n’bluesa, które po krótkim i efektownym mariażu z disco umarły cichą śmiercią.

Przy bardziej optymistycznym scenariuszu hip-hop po okresie chaotycznych poszukiwań śladem jazzu czy metalu rozpadnie się na dziesiątki nisz z wierną, ale relatywnie niewielką publicznością. Niestety, alternatywa zaprezentowana ostatnio przez Eminema na płycie „Relapse” to powrót do pomysłów sprzed 10 lat. Z tą różnicą, że zamiast obrażać Britney Spears i Christinę Aguilerę, Eminem dogryza teraz gwiazdom filmu.

Czuć

Jaki instrument był w tej dekadzie dla hip-hopu najważniejszy? Gramofon? Mikrofon? Może sampler? Nic z tego. Od kilku lat najbardziej w uszy rzuca się auto-tune – procesor dźwięku, który ma korygować błędy fałszujących wokalistów i niedostrojonych instrumentów. Robi to tak sprawnie, że wykorzystuje się go przy nagrywaniu ponad 90 procent utworów, które możecie usłyszeć w radiu.

W założeniu auto-tune działa (prawie) niezauważalnie. Lecz gdy jego pokrętła ustawimy na „max”, otrzymujemy efekt znany z przeboju „Believe” Cher: metaliczny, komputerowy i – co najważniejsze – odhumanizowany. Trudno o wynalazek bardziej destrukcyjny dla muzyki opartej na bezpośrednim przekazie emocji (czy to nie jedna z definicji hip-hopu?), a tymczasem to w nim znaleźli upodobanie T-Pain, Lil’ Wayne, Snoop Dogg, Kanye West oraz całe rzesze zapatrzonych w nich raperów.

Ten samobójczy krok zrozumieć najtrudniej, bo elektroniczny rap przypomina wyrób hiphopopodobny. W czerwcu Jay-Z rozpętał małe piekło wokół tego zjawiska krytycznym singlem „D.O.A. (Death of Auto-Tune)”. Tyle że rychło wyszła na jaw hipokryzja rapera, który chwilę wcześniej wyczyścił swój nowy album ze ścieżek obficie potraktowanych właśnie efektem auto-tune.

– Wszystko się sypie, bo dzieciaków nie można w nieskończoność oszukiwać – komentuje Nickels. 50 Cent i Jay-Z występują w reklamach, ten drugi podczepia się pod każde większe widowisko medialne, a ostatnio napomyka o specjalnej ofercie koncertowej dla bogatych weselników. Napadem na Taylor Swift podczas rozdania nagród MTV VMA po raz kolejny skompromitował się Kanye West, a Public Enemy o pieniądze na nowy album poprosili… internautów.

Nawet pielęgnowana przez raperów złowroga otoczka ich twórczości przestała być atutem – zmęczona nią starsza publiczność masowo emigruje w kierunku bardziej pogodnej muzyki, a raperom coraz trudniej zdobyć zaufanie kolejnych pokoleń. Co to oznacza? Od 50 lat młodzież zawsze miała jakiś muzyczny wentyl bezpieczeństwa. Jeśli hip-hop zatracił ten charakter, to czeka nas coś ekscytującego. Ja już zacieram ręce, ale rodzice niech pomyślą o kupnie zatyczek do uszu.

„Przekrój” 46/2009

Fine.


Kucz/Kulka – Sleepwalk

Kucz/Kulka – Sleepwalk (Jazzboy)

 

Jak tak dalej pójdzie, za kilka lat przestaniemy się dziwić. Może nawet zaczniemy tęsknić za „polskim brzmieniem”. Na razie wciąż zdumienie budzi każda nagrana u nas płyta (niepoważna i niejazzowa), której pochodzenia nie odgadniemy po kilkunastu sekundach. Narodową przynależność wspólnego longplaya Konrada Kucza (zasłużony dla telewizji oraz teatru producent i kompozytor, kiedyś członek grupy Futro) i Gaby Kulki (w czołówce rodzimej wokalistyki żeńskiej) przygodny słuchacz odkryje w połowie płyty, kiedy to Gaba – zresztą tylko na moment – sięgnie po ojczysty język. Wcześniej rozmach aranżacji, jakość produkcji i zgrabne kompozycje każą celować gdzieś na zachód od Odry, z racji używanego języka najpewniej w okolice Greenwich.

Brzmi więc światowo. Ale co? Nie bez powodu zwlekam z etykietkami, bo Kucz i Kulka – znów zgodnie z zagraniczną modą – przebierają do woli w formach, stylistykach i historycznych nawiązaniach. Jeśli piosenki, to rozbite jazzującym wtrętem, wodewilową aluzją bądź filmowym interludium. Jeśli eksperyment, to wymagający raczej uważnego wsłuchania się niż ściszania głośników w obawie o sen sąsiada. A gdy już wyjdzie im przebój – jak fenomenalnie chwytliwy singiel „Got a Song” – nawet wtedy niczym lunatycy unoszą się wysoko ponad kontekst miejsca i czasu oraz wszelką logikę.

„Przekrój” 42/2009

 

Fine.


Posłuchaj z 2009

Zdarzyło w Roku Pańskim 2009, że najciekawsze płyty rapowane niewiele miały wspólnego z hip-hopem, najbardziej ożywcze wyczyny grup z gitarami, perkusją oraz basem wypadało nazwać „rockowymi” tylko z braku lepszego określenia, a niezależność nurtu „indie” polegała na wolności od ograniczeń gatunkowych, a nie fonograficznych. Na szczęście większy problem z dobrymi etykietkami niż z dobrą muzyką – uzupełnienia prawdopodobne.
.

Hip-hop / Rap:

Speech Debelle – Speech Therapy
K’Naan – Troubadour 
Finale – A Pipe Dream and a Promise
Raekwon – Only Built 4 Cuban Linx… Pt II
Bike for Three! – More Heart than Brains
Ben Sharpa – B. Sharpa
Blockhead – The Music Scene
Mos Def – The Ecstatic
Ortega Cartel – Lavorama
Playboy Tre – Liquor Store Mascot
.

Rock / Indie:

Grizzly Bear – Veckatimest
Dirty Projectors – Bitte Orca
The xx – xx
Passion Pit – Manners
Junior Boys – Begone Dull Care
The Antlers – Hospice
Phoenix – Wolfgang Amadeus Phoenix
Wild Beasts – Two Dancers
Sōtaisei Riron – Hi-Fi Anatomia
Twiggy Frostbite – Through Fire
The Whitest Boy Alive – Rules
.

Pieśniarki:

Blue Roses – Blue Roses
Lisa Mitchell – Wonder
Taken by Trees – East of Eden
Jesca Hoop – Hunting My Dress
Lisa Hannigan – Sea Sew
Kucz / Kulka – Sleepwalk
Josephine Foster – Graphic As A Star
.

Pieśniarze:

Antony and the Johnsons – The Crying Light
Fink – Sort of Revolution
The Avett Brothers – I and Love and You
Barzin – To an Absent Lover
Devendra Banhart – What Will We Be
Bill Callahan – Sometimes I Wish We Were an Eagle ♫
.

R&B / Pop:

Kinny – Idle Forest of Chit Chat
Charlie Winston – Hobo
Annie – Don’t Stop
Me’Shell NdegéOcello – Devil’s Halo
Maxwell – Blacksummers’ Night
Muhsinah – The Oscillations Triangle
Norah Jones – The Fall
Jamie Cullum – The Pursuit
.

Jazz:

Vijay Iyer Trio – Historicity
Keith Jarrett – Testament – Paris/London
Portico Quartet – Black & White Sessions
Juhani Aaltonen Quartet – Conclusions
Mark Feldman, Uri Caine, Greg Cohen & Joey Baron – Secrets
Tomasz Stańko Quintet – Dark Eyes
Allen Toussaint – The Bright Mississippi
Rempis Percussion Quartet – The Disappointment of Parsley
Robert Glasper – Double-Booked
Trzaska, Zerang, Gasser – Nadir & Mahora
Joe Lovano Us Five – Folk Art
Lars Danielsson – Tarantella
.

Elektronika:

Zomby – One Foot Ahead of the Other EP
Ochre – Like Dust of the Balance
SND – Atavism  Fuck Buttons – Tarot Sport
Jon Hopkins – Insides
Martyn – Great Lengths
Dan Deacon – Bromst
The Young Lovers – The Young Lovers
Fever Ray – Fever Ray
Moderat – Moderat
Oneohtrix Point Never –  Rifts
Seekae – The Sound of Trees Falling on People
V/A – 5 Years of Hyperdub
.

Ambient:

Alva Noto – Xerrox Vol. 2
Alva Noto + Ryuichi Sakamoto – Utp
Monolake – Silence
Tim Hecker – An Imaginary Country
Jónsi & Alex – Riceboy Sleeps
Mika Vainio – Time Examined
Richard Skelton – Landings
Luigi Rubino – A Theme For The Moon
Rhian Sheehan – Standing In Silence
Jacaszek  – Pentral
.

Abstrakcje:

David Sylvian – Manafon ?(wokalizowany free-jazz)
Małe Instrumenty – Ananiasz?(muzyczka poważna)
Sunn O))) – Monoliths & Dimensions?(ambientyzowany drone-metal)
The RAah Project – Score ?(triphiphopowo-bigbandowy soul)
The Mount Fuji Doomjazz Corporation – Succubus?(jazz drone-ambientowy)
Colin Steele – Stramash?(ufolkowiony jazz szkocki)
Natural Snow Buildings – Shadow Kingdom?(brzmienia czyste, a brudne)
Broadcast & the Focus Group – Investigate Witch Cults of the Radio Age (eklektyzm utopijny)
Seijiro Murayama – 4 Pieces With a Snare Drum (wolne szmery)
.

World / Folk:

Kapela ze wsi Warszawa – Infinity
Tinariwen – Imidiwan: Companions
Staff Brenda Bilili – Tres Tres Fort
Fareed Ayaz, Abu Muhammad & Bros – Soul of the Sufi
Ballaké Sissoko & Vincent Segal – Chamber Music (No Format!)
Bako Dagnon – Sidiba (Syllart)
Oumou Sangaré – Seya
Dziczka – Tradycyjne pieśni z Ukrainy
Mayra Andrade –  Stória, Stória
Bassekou Kouyate & Ngoni ba – I Speak fula
Kroke – Out of Sight
.

Muzyka filmowa:

A.R. Rahman, M.I.A. – Slumdog Millionaire
The Cinematic Orchestra – Les Ailes Pourpres
Nick Cave & Warren Ellis – The Road
Clint Mansell – The Moon
.

Klasyka / Muzyka współczesna:

David Lang – The Little Match Girl Passion
Arvo Pärt – In Principio
Piotr Anderszewski – At Carnegie Hall
Rafał Blechacz – Chopin. Koncerty fortepianowe
James Blackshaw – The Glass Bead Game
Michael Nyman & Motion Trio – s/t 
Christopher Tignor – Core Memory Unwound
Andreas Eklöf – Nor

.

Muzyka dawna:

Jordi Savall – Jérusalem
Ensemble devotio moderna – God Sy Gelovet: Musik aus dem Kloster Lüne
Rolf Lislevand – Diminuito
.

Ścieżki 2009

Animal Collective – Brothersport
Antony and the Johnsons – The Crying Light ♫
Arvo Pärt – Main Weg ♫
Ben Sharpa – Callin’ It Quits (We’re Here) ♫
Beirut – My Night With The Prostitute From Marseille ♫
Bibio – Dwrcan (Eskmo Remix) ♫
Bike for Three! – All there is to Say about Love ♫
Bill Callahan – My Friend
Blue Roses – I Am Leaving ♫
Choir of Young Believers – Hollow Talk  ♫
Converge – Cruel Bloom ♫
Culoe De Song – The Bright Forest ♫
Dan Deacon – Padding Ghost ♫
David Lang – In the Dawn of Morning ♫
Devendra Banhart – First Song for B ♫
Dirty Projectors – Stillness is the Move ♫
Dizzee Rascal – Bonkers ♫
Emalkay – When I Look At You ♫
FaltyDL – Made Me Feel So Right ♫
Fink – Sort of Revolution ♫
Fuck Buttons – Space Mountain
Grizzly Bear – While You Wait for the Others ♫
James Blackshaw – Cross  /
Jay-Z feat. Alicia Keys – Empire State of Mind
Jesca Hoop – The Kingdom ♫
Jon Hopkins – Light Through The Veins ♫
Junior Boys – Hazel
Kapela ze Wsi Warszawa – Serce (feat. Natalia Przybysz) ♫
K’Naan – Take a Minute
Lisa Hannigan – Sea Song ♫
Lisa Mitchell – Neopolitan Dream ♫
Malcolm Middleton – Red Travelling Socks
Maxwell – Pretty Wings ♫
Memory Tapes – Plain Material
Ochre – Raido ♫
Passion Pit – Make Light
Phoenix – Lisztomania
Porcupine Tree – Time Flies ♫
Quarta 330 – Bleeps from Outer Space ♫
Regina Spector – Laughing With
Sleigh Bells – Crown on the Ground ♫
Soap & Skin – Spiracle ♫
Sondre Lerche – Heartbeat Radio ♫
Sōtaisei Riron – Tele Tou
Speech Debelle – Searching ♫
Sufjan Stevens – You Are the Blood ♫
Sunn O))) – Alice
Susie Ro & Ayla – As the Ivy Grows Tall ♫
Taken by Trees – My Boys ♫
The Antlers – Epilogue ♫
The Books & José González – Cello Song
The Car is On Fire – Ombarrops! ♫
The Dead Weather – Treat Me Like Your Mother ♫
The xx – Fantasy ♫
The Streets – Trust Me ♫
Tinariwen – Imazighen N Adagh ♫
Tomasz Stańko – So Nice ♫
Wilco – You and I ♫
Yeasayer – Ambling Alp ♫
Zomby – Godzilla

Fine.

 

?