Jazzmani jak gwiazdy rocka

Zadymiona knajpa, półmrok studia nagraniowego, strużka potu na policzku i krótka, ale wymowna wymiana spojrzeń – to wszystko składa się na urok najbardziej ulotnego gatunku muzycznego. I wychodzi na zdjęciach

Jazz to nie tylko wirtuozeria. Jazz to nie tylko innowacje i burzenie muzycznych barier. Jazz to przede wszystkim jedno z najdoskonalszych narzędzi wyrażania emocji. Tę prostą prawdę przekazuje londyńska wystawa „The Spirit of Jazz”, której tytuł („Duch jazzu”) pretensjonalny jest tylko z pozoru. Ani bowiem opasłe relacje, ani nawet najlepszy zapis dźwiękowy koncertu nie potrafi wskrzesić ducha jazzowych momentów tak doskonale jak prosta czarno-biała fotografia. Kto potrzebuje dowodu, niech sięgnie po wkładkę dowolnej płyty wydanej przez Blue Note albo okładkę „Money Jungle” Duke’a Ellingtona.

Kilkadziesiąt takich „momentów” złapanych w obiektyw przez dokumentalistów jazzu w ciągu ostatnich 80 lat zebrano w Getty Images Gallery z okazji 50. urodzin pobliskiego Ronnie Scott’s, jednego z najstarszych jazz barów na świecie. „The Spirit of Jazz” przypomina najbardziej legendarne występy w historii gatunku, ale przy okazji streszcza ewolucję jazzowej fotografii. – Z jednej strony coraz trudniej znaleźć takie postacie jak giganci sceny z lat 50. czy 60. Z drugiej – postęp techniczny pomaga nam uchwycić całą spontaniczność koncertów bez uciekania- się do sztucznych póz albo specjalnego doświetlenia – mówi David Redfern, jeden z autorów wystawianych zdjęć, który już w latach 60. dokumentował karierę Kenny’ego Balla czy Chrisa Barbera i doczekał się miana „Cartiera-Bressona jazzu” (w nawiązaniu do francuskiego ojca fotoreportażu).

Kiedy Jamie Cullum pochylał się nad przepastnym archiwum udostępnionym mu przez agencję Getty Images – bo to jego wytypowano, by został opiekunem artystycznym wystawy – kończył ledwie 30 lat. Co gorsza, jako bożyszcze nastolatków, gwiazda telewizyjnych programów, były członek hiphopowego składu, didżej amator i człowiek sięgający na koncertach po utwory Radiohead, Massive Attack, a nawet Rihanny w oczach purystów jest kolejnym w czepku urodzonym gówniarzem, który swoją multiplatynową działalnością kala pojęcie „prawdziwy jazz”. A kiedy w połowie listopada ukaże się jego nowa płyta „The Pursuit”, to będzie jeszcze gorzej, bo za jej produkcję odpowiada Greg Wells – ten od Rufusa Wainwrighta i Pink, ale także Timbalanda i Paris Hilton.

Pytanie tylko, który inny jazzman – bo kto skąpi Cullumowi tego miana, ten powinien je odebrać także Dianie Krall, a może i nawet Bradowi Mehldauowi – po odejściu od swojego instrumentu natychmiast sięga po aparat? Fotograficzna pasja Culluma ma równie głębokie korzenie jak pasja muzyczna. Kilka lat temu ukończył studia filmowe na Uniwersytecie Reading, a teraz sam biega po ulicach z aparatem Leica. Całkiem zresztą podobnym do tego, którym protesty francuskich studentów w 1968 roku utrwalał wspomniany Cartier-Bresson.

Cullum jednak jest gwiazdą i jak przystało na showmana, postanowił pokazać zdjęcia najbardziej efektowne. I jak przystało na muzyka pogranicza – nierzadko wykraczające poza zwyczajowe ramy jazzu: obok Milesa Davisa i Duke’a Ellingtona zawiesił sceny ze sceny Franka Sinatry, Leny Horne oraz Joséphine Baker.

– Przystępność była kluczem mojego wyboru. Przygotowując wstępną selekcję, ewidentnie zapomniałem, że wystawa nie ma przemawiać do ludzi takich jak ja. Ostatecznie wybrałem więc po prostu zdjęcia przekazujące niezwykłą radość, dla której w ogóle pokochałem jazz. Fascynuje mnie wiele gatunków muzycznych, ale to właśnie jazz mną całkowicie zawładnął i zainspirował do poszukiwania własnego stylu – mówi Cullum i otwarcie przyznaje, że przy niektórych fotografiach opadła mu szczęka. – Jest na nich wszystko: duch, energia, talent i pasja wielu z moich bohaterów wszech czasów. Moim ulubionym zdjęciem jest to z października 1956 roku z londyńskiej Empress Hall, na którym Lionela Hamptona przyłapano w powietrzu. Jakby zapomnieliśmy o tym, że kiedyś jazzmani nie różnili się na scenie od gwiazd rocka.

Mariusz Herma
„Przekrój” 43/2009

 

 

Fine.




Dodaj komentarz