Co z tym EMI?

Bo najpierw pojawiły się pogłoski, że zadłużona po uszy wytwórnia będzie musiała sprzedać Abbey Road. Ostatecznie EMI zmieniło zdanie, ale dzięki całemu zamieszaniu studia wciągnięto na listę brytyjskiego dziedzictwa narodowego, więc przerobienie na hotel legendzie nie grozi (za to trudniej będzie wyremontować dach).

W tym czasie grupa OK Go wytaczała własnej wytwórni wojenkę – począwszy od listu do słuchaczy, a kończąc na wyznaniach w New York Timesie. EMI blokowało możliwość osadzania teledysków OK Go na niezależnych stronach, a jak wiadomo, tak właśnie zbudowali swoją karierę. Biorąc pod uwagę, ile trudu OK Go wkładają w swoje filmiki  (ten z farbami też jest świetny), łatwo zrozumieć, dlaczego kilka dni temu ostatecznie pożegnali się z EMI.

Teraz doszedł do tego wyrok brytyjskiego sądu, który uznał, że EMI nie miało prawa sprzedawać pojedynczych tracków „Dark Side of the Moon” bez zgody Pink Floyd. Mniejsza o to, że znowu będą bulić. Wyrok przede wszystkim formalnie potwierdza – oczywistość, zdawałoby się – iż zapis o integralności dzieła dotyczy także sieci. (Z wykwitłej przy tej okazji dyskusji o formule albumu szczególnie polecam komentarz Davida Stubbsa).

Aha, jest jeszcze niesmaczny wątek „Dark Night of the Soul”, wspólnej płyty Danger Mouse’a i Sparklehorse z udziałem Davida Lyncha, której wydanie blokowało właśnie EMI, toczące od lat spór z tym pierwszym. Niby ustąpili, ale dopiero na wieść o samobójczej śmierci Marka Linkousa (= Sparklehorse). [Korekta: jednak dogadali się tuż przed. Niesmak pozostał].

Mniej więcej w tym samym czasie po 1,5 roku rządzenia ze stanowiska szefa EMI wylatywał Elio Leoni-Sceti.  A tak naprawdę wszyscy czekają, kiedy Terra Firma odda wreszcie EMI Warnerowi, bo chyba od trzech lat (czyli od dnia zakupu) Terra żałuje tamtej decyzji. Przydałoby się, bo od Warnera przynajmniej artyści masowo nie uciekają – w końcu OK tylko poszło w ślady the Rolling Stones, Paula McCartneya i Radiohead.

A to wszystko na tle głośnego raportu IFPI (→ tekst źródłowy), który wylicza, ile to duże wytwórnie inwestują w artystów – średnio milion dolarów. Muzycy nadal potrzebują bogatych opiekunów, bo mimo całego tego internetu żadnemu z nich nie udało się samodzielnie osiągnąć sukcesu i prędzej czy później – patrz Lily Allen, Arctic Monkeys – wiązali się z którymś z gigantów.

Ja tylko zwrócę uwagę na to, że „sukces” w rozumieniu Wielkiej Czwórki to zupełnie co innego, niż dla rozpoczynającego karierą artysty wydającego się samodzielnie albo w jakimś indie (300 tysięcy egzemplarzy „Ys” to dla Drag City chyba już sukces?). A jeśli ktoś na wstępie daje milion, to znaczy, że z powrotem będzie chciał znacznie więcej. Tymczasem zainteresowanie wielkich Małpkami czy Lily – albo wczorajsze upolowanie Die Antwoord przez Interscope – to ni mniej, ni więcej, tylko najlepszy dowód na to, że jednak sukces już jest.

Fine.




5 komentarzy

  1. Pijotr pisze:

    A właśnie, dziś widziałem klip do „This too…” i zastanawiałem się, co się stało z poprzednim, fenomenalnym klipem. To dlatego, że uciekli z EMI, właśnie? Wiesz coś?

  2. Mariusz Herma pisze:

    Nie wiem, to może być tylko (coraz bardziej denerwująca) blokada geograficzna, czasem kwestia ekskluzywnych umów z którymś z polskich portali. Na Vimeo na szczęście nie ma tego problemu: http://vimeo.com/8718627

  3. pszemcio pisze:

    w temacie dark night of the soul, to dogadano się zdaje się jeszcze przed śmiercią Linkousa

  4. Mariusz Herma pisze:

    Racja, dwa dni przed, dzięki za korektę.

  5. macio pisze:

    i jeszcze ten deal ze spotify!

Dodaj komentarz