Muzycy zielenieją

Nawet tysiąc ton dwutlenku węgla trafia do atmosfery za sprawą dużego koncertu. Dojazd fanów to do pięciu razy więcej CO2. Ale winowajcy nie siedzą z założonymi rękami. Muzycznym ekologom przoduje Radiohead

– To żaden pic, oni naprawdę są tak proekologiczni. generatory prądu muszą być zasilane ekopaliwem, a jednorazowe naczynia i serwetki biodegradowalne. W żadnym wypadku styropianowe! Nie chcą nawet słyszeć o plastikowych mieszadełkach do kawy. Ostatecznie godzą się na drewniane patyczki – śmieje się Michał Merczyński, szef fundacji Malta. To właśnie dzięki „zielonym” argumentom zdołał przekonać Radiohead, by 25 sierpnia byli gwiazdą poznańskiego „Koncertu dla Ziemi”.

– Od dłuższego czasu robią wszystko, by „wyczyścić” swoje koncerty – potwierdza „Przekrojowi” Julie Calland, menedżerka Radiohead. – Każdy fan może śledzić te starania. Na swojej stronie internetowej muzycy gromadzą audyty ze wszystkich występów.

Z tych raportów wiemy, że do oświetlenia sceny Brytyjczycy wykorzystują oszczędną technologię LED, a organizatorom koncertów każą oddzielać odpady kuchenne, które nadają się do kompostowania. Firmy cateringowe muszą serwować warzywa z lokalnych upraw – nie tylko im, coraz częściej ten wymóg dotyczy także publiczności. Segregacja śmieci to oczywistość.

Nattura albo śmierć

Muzycy Radiohead już trzy lata temu sygnalizowali, że gdyby przyszło im wybierać pomiędzy naturą a fanami, postawią na matkę Ziemię. – Trasy koncertowe to nieodzowny element mojej pracy, ale pożera on absurdalne ilości energii. Jeśli sytuacja się nie zmieni, rozważamy rezygnację z występów – ostrzegał lider grupy Thom Yorke na łamach „Guardiana”.

A faktycznie jest się czym przejmować. – Za sprawą dużej międzynarodowej trasy do atmosfery trafia około 15 tysięcy ton CO2 – to tyle, ile rocznie emituje trzy tysiące samochodów – mówi nam Michael Martin, szef amerykańskiej agencji MusicMatters, która już od 16 lat oferuje muzykom „zielone” usługi doradcze.

Przemieszczając się między kontynentami, Radiohead do niedawna zabierało ze sobą góry sprzętu. – Tradycyjnie woziliśmy samolotami 20 ton aparatury. W końcu narzuciliśmy sobie politykę „bez frachtu lotniczego”. Ale transport morski wymuszał trzytygodniowe przestoje pomiędzy koncertami, potrzebowaliśmy więc planu B. Ostatecznie zbudowaliśmy dwa identyczne systemy sceniczno-oświetleniowe w USA i Europie, a sprzęt nagłośnieniowy wynajmujemy na miejscu. Nie da się niestety zastąpić unikatowych 12 gitar, ale i tak dzisiaj przerzucamy między kontynentami mniej niż tonę sprzętu! – chwali się zespół na swoim blogu.

– Thom współpracuje też z organizacją Friends of the Earth (Przyjaciele Ziemi), która na koncertach Radiohead namawia publiczność do ekologicznego wolontariatu – dodaje Calland. Piątka z Abingdon nie ma sobie równych pod względem ekologicznej determinacji, a i tak największe wyzwanie stoi jeszcze przed nimi, a raczej przed ich fanami: – Wielkie koncerty są niesamowite – przyznaje Yorke – ale te 80 tysięcy ludzi przed i po występie godzinami stoi w korku z włączonymi silnikami! A to już są niezłe jaja.

Sytuacja nie wygląda lepiej w klubach muzycznych. Każdy z nich zużywa rocznie około pół miliona plastikowych kubków, 200 tysięcy serwetek i kilkaset żarówek. – Szklane butelki czy plastikowe naczynia lądują w koszu nawet po kilku minutach. A co z całymi górami ulotek i plakatów? – piekli się lider Radiohead. Dlatego coraz modniejsze stają się takie „zielone” kluby jak nowojorski Greenhouse. Jego szefostwo maniakalnie oszczędza wodę czy prąd, a uniformy pracowników szyje firma Edun, którą w 2005 roku założył sam Bono.

W walce o czyste powietrze Thom Yorke zbratał się ostatnio z Björk. Wsparł ją wokalnie w piosence „Náttúra” promującej kampanię o tej samej nazwie. Jej cel to „zapewnienie przyjaznych środowisku metod wykorzystania zasobów Islandii”. „Rozwój technologiczny i względy ekonomiczne dają się pogodzić z dbałością o naturę. Wcale nie trzeba rezygnować z któregoś z nich na rzecz reszty” – przekonywała przed rokiem w napisanym dla „The Times” artykule wokalistka.

Rewolucja modna, zabawna i seksowna

A jednak Náttúra jednoznacznie postuluje „wyrwanie zasobów naturalnych i dzikich terenów z łapsk wielkiego biznesu”. Utrzymany w tym duchu artykuł Björk przekonuje: „Kiedyś Islandczycy utrzymywali się z łowienia ryb. Teraz mamy trzy największe w Europie huty aluminium, a wkrótce mają powstać dwie kolejne, a zasilać je będą nowe tamy i nowe elektrownie, które zniszczą dzikie tereny, gorące źródła i pola lawy”. Dalej można było przeczytać bardziej osobiste wynurzenia: „Zwykle nie zwracam uwagi na politykę. Żyję sobie szczęśliwie w krainie muzyki. Ale tym razem dałam się wciągnąć, bo politycy uparli się, by pod pretekstem kryzysu ekonomicznego zniszczyć środowisko naturalne Islandii”.

Nie tylko Yorke i Björk odkryli, że z racji ogromnej władzy nad emocjami muzyka może być najpotężniejszym narzędziem ekologicznego uświadamiania młodych pokoleń. – Nauka i technologia są już gotowe do globalnej rewolucji ekologicznej. Brakuje nam jeszcze dojrzałości kultury – mówił na jednej z konferencji Perry Farrell z Jane’s Addiction. – Środowisko muzyczne jest w stanie zdziałać tutaj więcej niż ktokolwiek inny. Możemy być katalizatorem, który uczyni tę zieloną rewolucję modną, zabawną i seksowną!

Największe zasługi na tym polu mają Dave Matthews Band oraz Jack Johnson, którzy walczyli z negatywnymi skutkami swoich koncertów na długo przed tym, nim stało się to zwyczajnie modne. Johnson nagrywa swoje płyty w studiu zasilanym energią słoneczną, a na jego koncertach sprzedaje się wyłącznie żywność organiczną – podobnie zresztą działa Bob Dylan. Neil Young od lat propaguje biodiesel (stosowanie paliwa ogranicza emisję CO2 o 25 procent, nadaje się do wszystkich silników diesla), a ostatnio pod maską 50-letniego lincolna zamontował napęd hybrydowy, by potem zadedykować pojazdowi całą płytę!

Will.i.am z Black Eyed Peas jeszcze kilka lat temu nie rozstawał się ze swoim hummerem, a dzisiaj jeździ elektryczną wyścigówką marki Tesla. Angielska grupa The Pigeon Detectives posunęła się do tego, że nie wozi ze sobą żadnego sprzętu i na koncerty dojeżdża pociągami. Coldplay, Pearl Jam i setki innych zespołów rutynowo oddają kilka procent zysku z biletów na dofinansowanie budowy farm wiatrowych, elektrowni wodnych czy też opartych na energii słońca i spalaniu biomasy.

Z jednej studni pijąc

Zielonych tras koncertowych: 70. Imprez: 1120. Redukcja emisji CO2: 62 608 ton*. Zasięg: 8 milionów fanów. Czas: pięć lat. Takimi statystykami chwali się Reverb, organizacja non profit z Portland, z której usług korzystały już agencja koncertowa LiveNation, wytwórnia Warner Music, fundacja Live Earth i rzesze muzyków od Avril Lavigne po Phish. Założyciele agencji myślą podobnie jak Farrell: główny cel to wiązanie publiczności w masowy ruch ekologiczny. Dlatego Reverb nie tylko napełnia biodieslem baki autobusów Red Hot Chili Peppers, Linkin Park czy Norah Jones, ale również namawia ich fanów, by po każdym koncercie brali ze sobą worek śmieci i sortowali je w domu.

– Ekologiczną debatę do mainstreamu wprowadził oscarowy dokument „Niewygodna prawda”, w którym Al Gore nagłośnił prawdę o katastrofalnej kondycji naszej planety. Od tego czasu muzyków dużo łatwiej przekonać do naszych argumentów – wyjaśnia „Przekrojowi” Lauren Sullivan, szefowa Reverb. – Teraz to artyści dzwonią do nas, byśmy pomogli im zredukować ekologiczne koszty tras koncertowych. Coraz więcej sal inwestuje we własne programy recyklingowe, firmy cateringowe dobrowolnie przestawiają się na biodegradowalne talerze i sztućce.

Ten przełom to także zasługa Live Earth, gigantycznej serii ponad 100 koncertów – od Madonny po reaktywowane na tę okazję Pink Floyd. Miały one wywrzeć presję na polityków, ale przy okazji wypromowały muzyczną ekologię. – Artyści, menedżerowie i organizatorzy tras zrozumieli, że ograniczenie szkód związanych z tym biznesem jest nie tylko obowiązkiem, ale może sprzyjać ich interesom – mówi nam Michael Martin z MusicMatters.

Nic dziwnego, że w ślad za indywidualnymi działaniami artystów przyszła zmiana myślenia organizatorów festiwali. Amerykański SXSW, goszczący w tym roku 1500 wykonawców, rekompensuje całą emisję CO2 poprzez sadzenie drzew i wspieranie inwestycji środowiskowych. Ruchomy festiwal Vans Warped zasila sprzęt sceniczny ogniwami słonecznymi, a stosowanie biodiesla czy hasło „kupuj lokalnie” bezwzględnie obowiązuje całą ekipę.

– Jest czyściej i bardziej zielono, to jasne. Ale okazuje się, że czasem można na tym sporo zaoszczędzić – przekonuje Will Moore z Sustainable Touring, kolejnej organizacji wspierającej ekologiczne wysiłki muzyków. – Radiohead odwaliło kupę dobrej roboty, mierząc emisję CO2 i tak drastycznie ją redukując. Ale większym imprezom najbardziej przysłużyli się Dave Matthews Band – dodaje. Organizowany przez nich festiwal Bonnaroo, oprócz ograniczenia w tym roku o 70 procent pracy generatorów, na całym polu koncertowym zainstalował studnie z wodą pitną. Dzięki temu fani mogli wielokrotnie napełniać jedną i tę samą butelkę, zamiast zaśmiecać teren zwałami plastiku.

Kosmiczna scena, kosmiczna wpadka

Wszystko to brzmi pięknie, ale czy w tym zielonym obłędzie nie chodzi głównie o zieleń dolarów? – Część artystów i firm, które dołączają do „zielonego” ruchu, wyczuwa w tym dobry biznes. Mniej marnotrawstwa oznacza mniejsze koszty – mówi Michael Martin. – Zdajemy sobie z tego sprawę, ale nas nie interesują motywy tych działań. Ważne, że są podejmowane!
– Ten fenomen ma wiele twarzy – potwierdza Lauren Sullivan. – Niektórzy artyści, jak to elokwentnie ujęła Alanis Morissette, są aktywistami w rockowym przebraniu. Oni neutralizują swoje trasy i podnoszą standardy. Inni angażują Reverb dla medialnych pozorów. Nie szkodzi. Nam zależy głównie na kontakcie z fanami. To sytuacja win-win – każdy wygrywa.

Już sama obecność ekologicznego FBI – jak nazywają siebie pracownicy Reverb – zmienia zachowanie organizatorów: – Pod naszym okiem promotorzy wstydzą się używać styropianowych kubków, a ekipa techniczna skrzętnie gromadzi zużyte baterie – śmieje się Sullivan. O ekopresji najlepiej świadczy zamieszanie wokół obecnej trasy U2. I wyjątkowo nie chodzi o jej koszt, czyli rekordowe 100 milionów dolarów.

Ekologicznych działaczy rozwścieczyło, że do transportu „kosmicznej” 400-tonowej sceny grupa wynajęła 120 ciężarówek, co przekłada się na emisję 65 tysięcy ton CO2. – Każdy, kto wyrusza na trasę koncertową, musi się pogodzić z takimi kosztami. Bardzo pozbylibyśmy się ciężarówek, gdyby tylko istniała alternatywa – próbował się tłumaczyć The Edge w rozmowie z BBC. – Na razie rekompensujemy środowisku całą emisję dwutlenku węgla – zapewniał gitarzysta U2 przed koncertem na Wembley. Ale było już za późno. Po tym, jak dziennikarze obliczyli, że owe 65 tysięcy ton CO2 wystarczyłoby na wysłanie Bono i jego kolegów na Marsa i z powrotem, reputacja U2 jako kapeli z hasłem „Save Planet!” na ustach mocno ucierpiała.

Pic czy nie pic?

Dla aktywistów (i planety) intencje nie mają więc znaczenia, liczy się efekt. Tylko czy całe ekozamieszanie nie kończy się wraz z koncertem? Wszak już w latach 70. zapowiadano w przemyśle muzycznym zieloną rewolucję. – W 1975 roku ten ruch był nawet silniejszy, ale publiczność rozdrobniona. Teraz mamy prawdziwy przewrót w świadomości – przekonywał Perry Farrell i prorokował, że zielona rewolucja przebije nawet beatlemanię.

– Przemysł muzyczny przeszedł już daleką drogę. Nawet wytwórnie muzyczne przestawiają się na ekologiczne opakowania płyt, a w wielu kręgach zielony stał się kolorem nieodłącznie wpisanym w model biznesowy – mówi Lauren Sullivan. – Ledwie 10 lat temu zaczęliśmy wprowadzać programy rekompensowania szkód środowiskowych. Teraz są standardem. Cztery lata temu wpadliśmy na pomysł biopaliw: wówczas nazywano je egzotyką, obecnie nikogo nie dziwią. Być może wkrótce busy i generatory będziemy zasilać wodorem wytwarzanym przez algi morskie! – dodaje Martin.

– Idea jest taka: podczas występów Radiohead w redukcję emisji zanieczyszczeń angażujemy dostawców i właścicieli sal koncertowych. Dzięki temu czują związane z tym korzyści, zarówno te finansowe, jak i wizerunkowe. A to powinno ich zachęcić, by sami wdrażali nasze rozwiązania – tłumaczy Julie Calland.

Czy to nie naiwne liczyć, że ktoś dobrowolnie przyjmie wyśrubowane (także pod względem kosztów) standardy Radiohead? Przykład Poznania świadczy o czymś zgoła przeciwnym. – Jeśli w tej chwili przerobimy lekcję Radiohead, to organizując kolejne „Koncerty dla Ziemi”, sami będziemy stosować ich politykę. Część rozwiązań wprowadzimy też na festiwalu Malta – zapowiada Merczyński. – Zresztą okazuje się, że zrobienie „zielonej” imprezy nie jest aż tak skomplikowane. Nie trzeba dorabiać do tego specjalnej ideologii, tylko po prostu robić

Mariusz Herma
„Przekrój” 32-33/2009

Fine.




Dodaj komentarz