Nowy człowiek wielozadaniowy

Ciągle robisz kilka rzeczy naraz? Pozbądź się poczucia winy. Kultura „drobnych elementów” czyni nasze umysły bardziej wydajnymi – uważa profesor Tyler Cowen, amerykański specjalista od nowych mediów

W jednej ręce myszka, w drugiej komórka, w tle muzyka i jeszcze telewizor nastawiony na kanał informacyjny. Czy ta wielozadaniowość nie prowadzi nas prosto do szaleństwa?
– Trudno dziś uniknąć przesytu informacyjnego, ale sytuacja nie jest taka zła. Większość z nas starannie reguluje dopływ bodźców, wyłuskując wyłącznie te, które odpowiadają na nasze potrzeby i zainteresowania. Któryś z badaczy stwierdził, że regularne sprawdzanie skrzynki e-mailowej sprowadza poziom naszych zdolności poznawczych do sprawności pijanego. Gdyby tak było, już dawno przestalibyśmy to robić! A tymczasem wielozadaniowość kwitnie, a my wraz z nią. Dlaczego? Bo wykonywane jednocześnie czynności nie odrywają nas od głównej aktywności – to one są główną aktywnością.

Pisze pan o tym w swojej nowej książce „Create Your Own Economy: The Path to Prosperity in a Disordered World”, dziesiątej już. A więc jest pan przywiązany do dłuższych form. Nie smuci pana to, że stopniowo odchodzimy od papierowych książek?
– Książka przestaje być święta. I co z tego? Większość książek jest stanowczo za długa. Teraz widać to wyraźnie, bo główny trend kulturowy można obecnie opisać hasłem „Przejdźmy do rzeczy”. Ale w gruncie rzeczy robimy się coraz bardziej oczytani. Jako ludzkość piszemy też więcej niż kiedykolwiek wcześniej, tyle że za pośrednictwem Internetu. Zamiast czytać opasłe tomiska, wolimy wyłapywać informacje z większej liczby źródeł i samodzielnie sklejać je w całość.

Czy jesteśmy przygotowani do tej zabawy w puzzle? Moje „sklejanie” to często chaotyczne skakanie od jednej informacji do drugiej. Kompletna strata czasu.
– Ludzie marnują mnóstwo czasu, kończąc lekturę książki, którą powinni byli zostawić po pierwszym rozdziale. A tak serio, to w sieci jest mnóstwo źródeł, które kierują nas bezpośrednio do ciekawych miejsc. Nie musisz nawet używać Google – miliony ludzi na blogach i Twitterze udzielą ci kompetentnej rekomendacji w ciągu kilkunastu minut. Prawda jest taka, że w sieci łatwiej znaleźć coś wartościowego niż gdziekolwiek indziej.

Przyzwyczailiśmy się, że wielozadaniowość zbiera cięgi od naukowców. Dlaczego pan ją pochwala?
– Mnóstwo ludzi tak funkcjonuje, a świat się rozwija, jesteśmy bardzo produktywni i kreatywni. Wielozadaniowość to nic innego jak przejmowanie kontroli nad informacją, podczas gdy dawniej jej się podporządkowywaliśmy – czy była to książka, film, czy może radio. Sam pracuję wydajniej, odkąd działam na wielu frontach naraz. W ten sposób mogę absorbować więcej informacji.

Nigdy nie marnuje pan czasu, przeklikując się bezmyślnie przez kolejne strony?
– Tylko ci się wydaje, że marnujesz czas. Może w tym czasie gromadziłeś informacje, które wykorzystasz później? Poznawałeś tło, kontekst swojej przyszłej pracy? Każda intelektualna strategia zawiera element ryzyka i nie zawsze przynosi oczekiwane efekty. Moja codzienna dawka kultury to słuchanie muzyki, czytanie książek, esejów w Internecie, artykułów na stronie „The New York Times” i sprawdzanie poczty co kilka minut. I nie zamierzam rezygnować z żadnej z tych czynności na rzecz innej. Lubię tę mieszankę.

Czy nie „rozpuszczamy się” w niej?
– Tak naprawdę to większość z nas śledzi w sieci zaledwie kilka wątków. W Internecie okazujemy się tak samo wierni miejscom i ludziom jak w realnym świecie. Nie czytamy wszystkiego, co popadnie. Jeśli chcemy długoterminowo zgłębiać jakiś temat, Internet nadaje się do tego lepiej niż biblioteka.

I w ten sposób wszyscy możemy być specjalistami?
– Niektórzy oskarżają Internet o stymulowanie nadmiernej specjalizacji, a inni o to, że promuje szeroką, lecz płytką wiedzę. Tak naprawdę obserwujemy oba trendy. Dobre jest to, że sami możemy wybrać strategię, która nam odpowiada. Nowe media pomagają nam rozwijać talenty i pozwalają utrzymać kontakt ze światem nawet wówczas, gdy po uszy zaangażujemy się w jakiś specjalistyczny projekt.

Ale czy takie podejście nie odbiera nam do reszty naszej zdolności koncentracji?
– W XVIII wieku prorokowano, że czytanie nowel przyczyni się do spadku umiejętności intelektualnych człowieka. To samo mówiono o komiksie, rock and rollu, telewizji, a teraz to samo powtarza się o Internecie. To mit, że kiedyś ludzie mieli wyjątkową zdolność koncentracji, którą teraz zatracili. Pewnie w młodości uczyłeś się z książek, teraz czerpiesz wiedzę głównie z sieci i może w związku z tym masz wyrzuty sumienia. A ja ci mówię: jeśli powieści cię nudzą, przyznaj to głośno i przestań czuć się winny. To problem książek, a nie twój czy sieci. Kultura „drobnych elementów” czyni nasze umysły bardziej, a nie mniej wydajnymi.

To nie mój problem, że nie potrafię usiedzieć paru godzin z książką w ręku?
– Po prostu przyciąga cię coś ciekawszego. Nasza uwaga jest selektywna, a jej główne zadanie to wyszukiwanie cennych informacji. Jeśli pojawiają się one w wielu miejscach, do których mamy szybki dostęp, to dlaczego umysł miałby tego nie wykorzystać? Wielozadaniowość nie niszczy naszej uwagi, ale ją intensyfikuje.

Nie gubimy przy okazji piękna dłuższej formy?
– Jeśli dostrzegasz to piękno, to przecież ciągle masz je w zasięgu ręki. Internet ułatwia dostęp do książek i czyni go tańszym. Pozostali z nas znajdą piękno w krótkich formach i nie widzę w tym nic złego. Zresztą wielkie XIX-wieczne powieści też drukowano w odcinkach. To, że zbieramy drobne fragmenty informacji, nie znaczy, iż gubimy pełny obraz. Kiedy znajdziemy interesujący nas temat, śledzimy go miesiącami, latami. Różnica jest taka, że dawniej byłeś zależny od pośredników – pisarzy, dziennikarzy, filmowców. Teraz możesz poszerzać swoją wiedzę bez przerwy. W ten sposób Internet – zaskoczę cię – wydłuża naszą uwagę. Dlatego tak chętnie siadamy rano do komputera, bo jesteśmy ciekawi kolejnych odcinków historii.

Internet daje nam niemal nieograniczony dostęp do dóbr kultury. Czy ten przepych nie spłyca naszego odbioru?
– Zacznijmy od tego, że w przeszłości nasze przeżywanie kultury niekoniecznie było głębsze, za to wielu mieszkańców wsi nie mogło jej w ogóle doświadczać. Dzisiaj muzykę Beethovena czy dzieła Szekspira zna więcej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej. Wartościowa sztuka zawsze dawała sobie radę i myślę, że tę konkurencję również wygra.
Nie zauważyłem też, byśmy rzadziej rozmawiali o poważnych sprawach. Jeden z najpopularniejszych filmów na YouTube to nagranie umierającego na raka mężczyzny, który postanowił zostawić po sobie przesłanie. Miliony osób już wysłuchały, jak mówi o „wielkich sprawach”. Strony poświęcone religii kwitną, debaty teologiczne czy filozoficzne należą do najgorętszych w sieci.

Zamiast iść do kościoła, włączamy komputer?
– Nie powiedziałbym „zamiast”, ale „oprócz”. Nasze sieciowe odkrycia zazwyczaj łączymy z „prawdziwym” życiem. Jedno z ostatnich badań pokazało, że ci, którzy spędzają dużo czasu w sieci, są bardziej – a nie mniej! – towarzyscy. Nie jest więc Internet substytutem świata realnego, lecz jedynie ujawnia tkwiące w nas emocje, pokłady ciekawości, potrzeby społeczne.
Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, niż zamknąć przeglądarkę i wyłączyć komputer. Dlaczego tak trudno to zrobić? Bo Internet daje nam szybko to, czego szukamy. Ciągle uczymy się sprawnie poruszać po sieci i unikać pułapek, ale ten proces obserwowaliśmy już w historii ludzkości. Trochę nam zajęło nauczenie się prowadzenia samochodów i przygotowanie dla nich odpowiedniej infrastruktury. Ale dzisiaj zabierają nas tam, gdzie tylko zechcemy.

„Przekrój” 03/2010

Tyler Cowen, 48 lat, jest profesorem ekonomii George Mason University, a także felietonistą „The New York Times”, współpracownikiem „The Wall Street Journal” i „The Washington Post”. Jest również współautorem jednego z najpoczytniejszych blogów ekonomicznych na świecie (www.marginalrevolution.com). Pisarz Daniel H. Pink powiedział o nim: „Tylko taki umysł potrafi skojarzyć ze sobą Facebooka, buddyzm i Sherlocka Holmesa, a następnie stworzyć z tego przekonującą myśl”.

Fine.




Dodaj komentarz