Krótka teoria sześciu strun

W poświęconym gitarze elektrycznej filmie „Będzie głośno” Jimmy Page, The Edge i Jack White sprawiają wrażenie, jakby opowiadali o trzech zupełnie różnych instrumentach. I dzięki temu znów dobitnie dowodzą atrakcyjności i uniwersalności pudła ze strunami

Najbardziej wyczekiwany moment najnowszego filmu dokumentalnego Davisa Guggenheima okazuje się ostatecznie najbardziej niezręczny. Jimmy Page (ten z Led Zeppelin), Jack White (ten z The White Stripes) oraz The Edge (ten z U2), po tym jak już przybliżyli historie swoich mniej lub bardziej romantycznych związków z gitarą, zasiadają razem z instrumentami w dłoniach. Ale zamiast pokazu wirtuozerii widzimy scenę przypominającą spotkanie niedzielnego klubu gitarzystów amatorów.

Nasi mistrzowie dyktują sobie akordy, podglądają układ palców na gryfie, a The Edge niezbyt udolnie skrywa zażenowanie. – Za wszelką cenę staram się unikać takich sytuacji – przyznawał potem w rozmowie z „Daily Telegraph”. – Powiem więcej: nie ma dla mnie większej tortury niż gitarowe jamowanie! Komponuję przy użyciu instrumentu, ale nie siadam i nie gram dla samego siedzenia i grania. Idea bezcelowego kluczenia wokół przypadkowego układu akordów to dla mnie synonim nudy.

W oczach Jacka White’a też widać raczej dystans i ironię niż entuzjazm, a jedynym zadowolonym z towarzystwa zdaje się być Page – może dlatego, że na co dzień gra sam. Ta scena jest znamienna, bo pokazuje trzy drogi, które zaczynają się w tym samym punkcie, ale później na dobre się rozchodzą. Liryczny Page ze swymi kolekcjonerskimi gitarami; epicki The Edge, który uderza w struny, by później przez minutę bawić się pokrętłami; dramatyczny Jack White z plastikowym instrumentem kupionym za kilkadziesiąt dolarów w hipermarkecie (w pierwszych minutach filmu na poczekaniu montuje też z drewnianej deski i butelki po coca-coli jednostrunowego „elektryka”).

– Mógłbym znaleźć innych wirtuozów gitary, ale ci trzej są badaczami, poszukiwaczami. Każdy z nich wciąż próbuje się dowiedzieć, co to znaczy tworzyć muzykę – tłumaczył Guggenheim. Dlaczego mimo różnic wrażliwości Page, White i The Edge wciąż trzymają się gryfu? Bo gitara to najbardziej uniwersalny instrument na świecie. Powodów jest co najmniej tyle, ile strun w jej standardowym modelu.

1. „Każdy może na niej grać”
Tak przekonywało na swoim debiucie Radiohead. Ich największy przebój „Creep” to zaledwie cztery chwyty, które nawet początkujący opanuje w kilka minut. Po kilku godzinach biegania palcami po gryfie będziecie już znali wystarczającą liczbę chwytów (czyli jakieś siedem), by zagrać większość radiowych szlagierów. Gitara to łatwy instrument, nie wymaga, jak skrzypce czy trąbka, miesięcy ćwiczeń, by bez narażania się znajomym zaproponować: „Hej, zagrać wam coś?”. Zdaniem naukowców sprawdza się także w terapii – sprzyja motywacji i ćwiczy umysł, ale dzieje się to mimochodem. Jak pokazują kariery gitarzystów introwertyków, jest też świetnym lekarstwem na nieśmiałość.

2. Jest tania
Przyzwoitą gitarę na lata kupicie już za kilkaset złotych, a model poglądowy – nawet za 150–200 złotych, czyli tyle, ile kosztuje markowa harmonijka ustna. Na ukochany przez rockowych gitarzystów Fender Stratocaster (grali na nim między innymi David Gilmour, Eric Clapton czy Jimi Hendrix) w podstawowej wersji wydacie 2500–3000 złotych. Oczywiście są także modele droższe od samochodu rodzinnego, ale to wciąż będzie ten sam instrument. Żeby praktykować w domu grę na pianinie, perkusji, saksofonie, kontrabasie albo nawet flecie poprzecznym, trzeba odłożyć kwotę kilkakrotnie większą. Rodzice, niepewni, jak serio powinni traktować nową pasję dziecka, decydując się na zakup gitary, ryzykują stosunkowo niewiele.

3. Jest wszechstronna
Idealnie sprawdza się jako instrument akompaniujący, ale równie dobrze wypada solo. Może wydawać z siebie pojedyncze nuty lub wiele dźwięków naraz. Nadaje się do big-bandu, kilkuosobowej kapeli, a jak przekonuje przykład duetu Jacka White’a i jego eksżony Meg – nawet w najmniejszych składach potencjał gitary okazuje się niemal niewyczerpany. Niegasnąca popularność w niemal wszystkich regionach świata wynika także z szerokiego spektrum brzmień gitary i jej elastyczności. Zmiana strojenia, podciąganie strun, flażolety, różne metody wydobywania dźwięków – to wszystko pozwala muzykom odnaleźć własne, niekoniecznie „właściwe” brzmienie.

– Trąbka zawsze brzmi jak trąbka, pianino jak pianino, to dotyczy wielu instrumentów. Zakres możliwości gitary jest niewiarygodny – mówi The Edge, a Jimmy Page dodaje: – Jeśli każesz trzem gitarzystom zagrać ten sam utwór na tej samej gitarze, każdy zrobi to w zupełnie inny sposób. Już u początkującego, niewykształconego gitarzysty łatwo wychwycić jego własny styl grania.

4. Łatwo się ją nosi
Chcesz poćwiczyć u kolegi? Zabrać gitarę na wakacje? Zarzuć ją na plecy, zapakuj do bagażnika i już. Takiego komfortu nie mają pianiści, bębniarze ani harfiści (w przypadku kontrabasistów mobilność zależy od ich postury). Jeśli preferujesz elektryczną wersję instrumentu, możesz zaopatrzyć się w niewielkich rozmiarów wzmacniacz na baterie w rodzaju Micro Cube-R firmy Roland. Dodatkowym atutem gitary jest to, że trzeba włożyć naprawdę wiele wysiłku, by uszkodzić ją w stopniu wykluczającym dalszy użytek. A drobne obicia świadczą tylko o tym, że instrument nie służy właścicielowi jako mebel.

5. Ma mnóstwo odmian i gadżetów
Klasyczna (struny nylonowe), akustyczna (struny metalowe), elektryczna (bez pudła rezonansowego, za to z kablem), basowa (cztery grube struny i długaśny gryf) – już na wstępie możesz wybrać gitarę odpowiadającą twoim zainteresowaniom. A to dopiero początek: setki efektów, przystawek, kostek, kabli, wzmacniaczy, procesorów brzmień i innych gadżetów pozwalają dowolnie modyfikować brzmienie instrumentu. A jeśli masz pianino, to co – pochwalisz się nowym taboretem? Adrian Belew z King Crimson za pomocą wiertarki i gitary udawał słonia, a Jimmy Page zwykł zamieniać kostkę na smyczek.

– Pierwszy też zastosowałem efekt fuzz box i miałem pierwszy prawdziwy przester – chwalił się Page. I tak oto ukochany instrument Vivaldiego (który powtarzał, że gitara jest dla niego bardzo inspirująca) w XX wieku stał się narzędziem destrukcji w rękach długowłosych młodzieńców w czarnych koszulkach. Ale pozostaje jeszcze jeden fakt, który – jak pokazuje historia muzyki popularnej – okazuje się najważniejszy w rekrutacji nowych adeptów sześciu strun.

6. Dziewczyny kochają chłopców z gitarami
Nie uwierzylibyście, jak wiele muzycznych karier ma u źródeł wiarę w tę prostą prawdę. Od Carlosa Santany po Jonas Brothers. Nawet najwięksi mistrzowie na początku chwytali za gitary, mając w tyle głowy słowa piosenki Czerwono-Czarnych „Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą”. Jest wiele teorii wyjaśniających tę kobiecą słabość, przeważnie dosyć wulgarnych. Trzeba jednak pamiętać o tym, że dziewczyny wolą patrzeć, jak ich chłopcy dzierżą gitary, niż słuchać ich rzępolenia. I o tym, że o gitarę też można być zazdrosnym.

Mariusz Herma
„Przekrój” 03/2010

 

 

Fine.




Dodaj komentarz