Wróg Publiczny w Stodole, czyli jak zepsuć dobry koncert

Pierwszy polski koncert jednej z najważniejszych formacji najważniejszego bodaj gatunku ostatnich trzech dekad zapełnił trochę ponad jedną trzecią Stodoły, ale niską liczebność nadrabiała wysoka dyscyplina godna zastępów Opeth. Brzmienie – jak to w Stodole, jednak dwa najważniejsze mikrofony działały jak należy. Kontakt znakomity, szczególnie po przymuszeniu ochrony do zlikwidowania barierek, a wspominkowy materiał dodatkowo służył temperaturze. Nowsze kawałki zabrzmiały zresztą równie dobrze jak te z „Fear of a Black Planet” czy „It Takes a Nation…”. Nie tylko ja świetnie bawiłem się choćby przy „Harder than You Think” z ostatniego LP: Flavor Flav też wtedy właśnie zaczął koziołkować w publiczność, a Chuck D po swojemu tańczyć.

Public Enemy dali pół świetnego show, a potem wyluzowali mięśnie i z balonu ulotniło się całe powietrze, aż został tylko flak. Wyciągnięcie Pei (mianownik: Peja) spod sceny było nawet fajne, choć nie mam pojęcia, na ile spontaniczne. Pokazał kibolski tatuaż na prawym ramieniu, zarapował kilka linijek, wyściskał idolów i wrócił na płytę. Tyle że takich dziwnych przerw było coraz więcej. Do tego doszły wzorcowo niestrawne solówki gitarowe (kto w XXI wieku gra językiem?!), słaby blues, zły rock, a zbyt częste inspirowanie interakcji stopniowo przechodziło w wymuszanie takowych. Gdy Flavor wszedł za perkusję, ludzie zaczęli wychodzić z sali.

Stała przede mną para, która większą uwagę zwracała na sąsiadów niż na bohaterów wieczoru. W końcu zrozumiałem, co ich tak fascynuje: różnorodność postaci, jakie wyrosły z pokolenia dorastającego przy Public Enemy w latach 90. Wśród jednoznacznie dominujących trzydziestolatków było trochę kapturów i bejsbolówek, ale i koszul w kratę tudzież w kancik, nibyhipsterskich sweterków, rockerskich skór. Widziałem nawet tipsy na obcasach, które najbardziej zresztą uradowały moich obserwatorów. Wiem: na koncerty chodzi się dzisiaj dla lansu, jednak cena (>140 zł) ograniczyła przypadkowość. No i wszyscy wiedzieli, kiedy zrobić „X”.

Była jeszcze ankieta, którą Chuck i Flavor przeprowadzili wśród publiczności po tym, jak ta z umiarkowanym entuzjazmem zareagowała na nazwę Run-D.M.C. Poszły kolejne: Ice-T, Ice Cube, N.W.A.? – Yes! 50 Cent? Eminem? Jay-Z? – No! Cypress Hill? – Yeeeesss!!! P. Diddy? – Nooo!!! Lil’ Wayne? – Cisza. I to był jedyny raz tego wieczoru, kiedy Flavorowi zabrakło słów.

Fine.




2 komentarze

  1. wwwww pisze:

    ponoć po tym tatuażu właśnie go wyłapali
    nawet sympatyczna sytuacja no i historia zatoczyła koło jakby
    http://www.youtube.com/watch?v=RX7PfJ7VHX0

  2. Mariusz Herma pisze:

    A tutaj scenka ze Stodoły (+18)
    http://www.youtube.com/watch?v=emqwdTz1-go

Dodaj komentarz