III Symfonia

Natrafiłem przypadkiem na własny tekst dotyczący „III Symfonii” Góreckiego. Powstał w kwietniu 2005 roku prawdopodobnie w stanie emocjonalno-duchowego uniesienia – jak najbardziej naturalnego i wskazanego podczas obcowania z tą muzyką.

Posługiwałem się wykonaniem Wielkiej Orkiestry Symfonicznej PRiTV w Katowicach z sopranistką Stefanią Woytowicz i pod dyrekcją Jerzego Katlewicza. Nagrania dokonano w 1978 roku (Polskie Nagrania „Muza”),  wydanie CD ukazało się w 1993 roku. To jedna z moich ulubionych płyt.

***

Wojciech Waglewski z Voo Voo powiedział kiedyś, w wywiadzie dla miesięcznika „Glissando”, że III Symfonia Góreckiego jest dla niego dowodem na istnienie Boga. Znaczące to wyznanie, choć zarazem dość przewrotne. W końcu chrześcijanin nie tylko nie potrzebuje szukać potwierdzenia, że jego Bóg istnieje, ale może wręcz wzbraniać się przed uznaniem takowego. Wszak „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.

Górecki, a z nim przede wszystkim Penderecki i Kilar, należą do szczególnego pokolenia polskich kompozytorów. Wszyscy urodzili się na początku lat trzydziestych XX w. Wszyscy rozpoczynali swoją karierę jako artyści awangardowi („Scontri” Góreckiego zszokowało w 1960 roku widownię „Warszawskiej Jesieni” atakiem 136 instrumentów, w tym 50 perkusyjnych), by z czasem zwrócić się ku prostocie, tradycji i tonalności. Kilar odkrył, „że nie ma nic piękniejszego, niż trwający w nieskończoność dźwięk czy współbrzmienie, że to jest właśnie najgłębsza mądrość, a nie te nasze sztuczki z allegrem sonatowym, fugą, harmonią”. Z kolei Górecki zakochał się w repetycjach, w powtarzaniu prostych motywów i melodii.

Zrezygnował z komplikacji i kompozytorskich chwytów i wreszcie w 1976 roku (znów „Warszawska Jesień”) zaprezentował swoje najsłynniejsze dziś dzieło – III Symfonię, „Symfonię Pieśni Żałosnych”. Część krytyków i słuchaczy została przygnieciona modlitewną głębią i podniosłą potęgą zawartymi w prostocie muzyki Góreckiego. Inni oskarżali go o niemoc twórczą, a nawet o zdradę „awangardowych ideałów”, o powrót do „prymitywnej tonalności”. Artysta tymczasem odpowiadał i do dziś odpowiada:

Ileż ja tych dodekafonicznych (tak zwanych) i supernowoczesnych utworów napisałem? Kilka dosłownie. A utworów napisałem kilkadziesiąt. (…) Więc jeżeli ja popełniłem w moim życiu kilka utworów, nie wiem, czy będzie dziesięć tych utworów dodekafonicznych, „awangardowych”, jak kto chce; idiotyczne słowo!…

Skończyłem. Spróbowałem, zobaczyłem, koniec. Miałem napisać dziesięć takich Pierwszych Symfonii? Mogłem napisać! Byłoby dziesięć opusów więcej.

(z rozmowy Grzegorza Michalskiego, 13 maja 2001)

Wreszcie ostatnie, co połączyło wymienionych na początku kompozytorów – wszyscy kolejno zdobywali światową sławę, wykraczającą poza grono wielbicieli muzyki poważnej. Dla Góreckiego przepustką do popularności (przy całej jego skromności zresztą niechcianej – wkrótce potem przeniósł się na Podhale, do jednej ze wsi na Gubałówce), była właśnie III Symfonia. W 1992 roku stała się, dosłownie, przebojem na amerykańskich i brytyjskich listach. A konkretnie nagranie w wykonaniu orkiestry London Sinfonietta z Dawn Upshaw jako solistką i pod batutą nikomu nieznanego dyrygenta, Davida Zinmana.

Odtąd Góreckiego słuchać zaczęli ludzie nijak związani z muzyką poważną. Zainspirował też rzesze muzyków, przedstawicieli wszelakich stylów. Niespodziewanie wielu osobom udało się dostrzec w oszczędnej muzyce polskiego kompozytora niespotykany ładunek emocjonalny i pierwotne piękno, ukryte w prostych, przeplatających się melodiach, w wielokrotnych powtórzeniach sekwencji akordów, w wyłaniającym się z ciszy i pogrążającym w niej na powrót szmerze smyczków. W monumentalnej sile tej muzyki – pomimo braku instrumentów perkusyjnych i dętych. I w posępnym nawarstwianiu melodii aż do masywnego, równoczesnego wejścia wszystkich muzyków.

A ponad tym wzruszający, operowy głos solistki. Jako że Górecki komponowanie najczęściej rozpoczyna od wyboru tekstów – zwykle dotyczących śmierci, cierpienia, żalu – tak i tym razem skorzystał m.in. z fragmentów tekstu Lamentu świętokrzyskiego (połowa XV wieku), w którym Matka Boża zwraca się do umierającego na krzyżu Syna i do ludzi, z dramatycznym zakończeniem: Cemuscie zabili / synocka mojego?. W tle smyczki spokojnie kontemplują cztery majestatyczne akordy, by wreszcie ulecieć.

Fine.




9 komentarzy

  1. Michał pisze:

    A znasz wykonanie III Symfonii z Zofią Kilanowicz? Moim zdaniem ta interpretacja jest najbardziej niezwykła, głos jednocześnie niebiański i przenoszący góry. Żadnej przesady, niezwykłe wyczucie gdzie jest granica, za którą jest za dużo wibrato, portamento, gdzie jest nadmiar ekspresji. Dla mnie absolutny ideał.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Słyszałem raz lub dwa razy, jest – jak to ująłeś – „idealna”. Bardzo popularne i cenione są jeszcze wykonania Zinmana z Upshaw (naturalnie) i Kozłowska / Kord. Ale ja lubię tę moją wersję, bo została nagrana tuż po premierze utworu, w środku całej zawieruchy, na długo przed boomem. Jeszcze bez kolein, w których musiały mieścić się – albo opierać się im – kolejne interpretacje.

  3. Michał pisze:

    :)

  4. Przemysław pisze:

    Udało mi się kilka lat temu pójść na III symfonię – śpiewała właśnie Zofia Kilanowicz. Co się działo na (młodszej i liczniejszej, niż zwykle) widowni po zakończeniu… No i środkowa część symfonii na bis. Całość po prostu nie z tej ziemi.

    Właściwie nie wiem, jaki morał z mojej opowieści. Chyba taki tylko, że „Symfonia pieśni żałosnych” to nie jest zwykły utwór. No, ale to akurat mało odkrywcze stwierdzenie.

  5. Jak dzięki Góreckiemu nie zostałem berserkiem « Brzydkie Słowo Na F pisze:

    […] blogu Mariusza Hermy  Przemysław w komentarzu opowiada o swoich wrażeniach ze słyszanej na żywo  […]

  6. Pablo Renato pisze:

    Mały trackback:

    http://brzydkieslowonaf.wordpress.com/2010/11/18/jak-dzieki-goreckiemu-nie-zostalem-berserkiem/

    Zainspirowałeś mnie, Przemku, tym komciem.

  7. Mariusz Herma pisze:

    Pogrzebałem na półkach i okazało się, że mam to wykonanie z Kilanowicz. I już wiem, co mnie do niego uprzedziło: nazwisko dyrygenta :-)

  8. Michał pisze:

    Mnie też, ale jego na szczęście nie słychać! ;)

  9. […] lat za granicą. Powoływali się na niego muzycy Lamb, Radiohead, Goldie oraz Bjork. Więcej kolega pisał. I w Ultramarynie dobre teksty […]

Dodaj komentarz