styczeń 2011

Recenzencie

Ile razy słuchasz, zanim się wypowiesz?

Trzy? Sześć? Dziewięć? Raz?

Fine.


Hecker

Pitchfork: Where did you find that picture?

Tim Hecker: I found on the Internet. (…) I discovered that MIT students started this ritual in the 70s where they throw a piano off a building. The photo is of the first piano drop.

*

Okładkowo rok zapowiada się świetnie – bo jeszcze Sonic Youth.

Fine.


Destroyer

I guess the whole thing is, that when people talk about records they seem to focus on overall atmospheres achieved, attitudes put forward, gestures made — and not so much on notes played, phrases phrased, the ebb and flow between words and vocal melodies, the ebb and flow between vocal melodies and rhythms, the poetic value of what the person is singing when the person opens his/her mouth, guitars interpreting lyrics. I don’t know, too much to mention here… the stuff of songs, I guess.

Dan Bejar w komentarzu do recenzji (!) jego nowej płyty @ Dusted Magazine

Fine.


Glamour of Grammar

„Adopt a favorite letter of the alphabet”.

*

Dear Mariusz Herma

My grandmother was born in Poland in about 1900, so it’s wonderful to receive your kind message about my books.

*

„Kind message” nienaciągane, a do „practical English” można śmiało dopisać „and Polish”.

O książce pisał „New York Times”

Fine.


Ólöf Arnalds – Innundir Skinni

Ólöf Arnalds – Innundir Skinni (One Little Indian)

Z Joanną Newsom i Lindą Perhacs łączy ją folkowy rodowód, nieco dziecinny wokal oraz unikatowy w skali globalnej talent do melodii. Tyle że Ólöf Arnalds – trochę jak jej kuzyn Ólafur Arnalds – woli prostotę. 30-letnia Islandka śpiewa przejrzyste piosenki w możliwie naturalny sposób, bez kompozycyjnych i aranżacyjnych zawiłości (Newsom) i bez studyjnych sztuczek (Perhacs).

Większość z dziewięciu utworów na swój drugi album „Innundir Skinni” („Pod skórą”) nagrała przy pomocy strun gitary akustycznej oraz własnych. Z kolei producent Kjartan Sveinsson – na co dzień klawiszowiec Sigur Rós – ograniczył się do przystawiania mikrofonów. I słusznie, bo Ólöf spośród licznych młodych pieśniarek wyróżnia właśnie natchniony autentyzm, szczególnie gdy korzysta z mowy ojczystej. Chociaż najpiękniejszy tutaj utwór „Surrender” z oniryczną partią Björk wykonała po angielsku. Oczywiście nie ma albumów bez wad. Ten trwa pół godziny.

(źródło: Machina)

Fine.


Afrocubism – Afrocubism

Afrocubism – Afrocubism (World Circuit)

Buena Vista Social Club w pierwotnym założeniu miało być spotkaniem weteranów sceny kubańskiej z muzyczną ekstraklasą Mali. Reprezentacja Afryki nie doleciała jednak wówczas do Hawany z do dziś nie wyjaśnionych powodów. Latynosi jakoś – 5 milionów sprzedanych płyt – poradzili sobie sami.

Po czternastu latach Nick Gold, pomysłodawca i producent Buena Vista, rozesłał zaproszenia raz jeszcze. Tym razem skutecznie. Drużynie Mali przewodzą Djelimady Tounkara (gitara), Toumani Diabaté (21-strunowa kora) i Bassekou Kouyate (n’goni). Kapitanem kubańskiej jedenastki jest pieśniarz Eliades Ochoa. Owocem wspólnej sesji nie jest album ani sztuczny, bo odległe geograficznie kultury okazują się spokrewnione muzycznie, ani futurystyczny, jak sugeruje tytuł. Przeciwnie: szlachetny, stonowany, piękny.

Półtorej dekady temu „Afrocubism” byłby zjawiskiem bez precedensu, ale nawet w epoce namiętnego krzyżowania kultur okazuje się jednym z jego bardziej wydarzonych potomków.

(źródło: Machina)

Fine.


Daft Punk – Tron: Legacy OST

Daft Punk – Tron: Legacy (EMI)

Pytanie, jakie zadają sobie wyznawcy oryginalnego „Tronu” z 1982 roku w reżyserii Stevena Lisbergera, dotyczy również ścieżki dźwiękowej do jego trójwymiarowego sequelu, której przygotowanie powierzono Daft Punk: czy pod kultową nazwą kryje się godna jej zawartość? I tak, i nie.

Z monumentalną, bo aż stuosobową orkiestrą, na pierwszym od pięciu lat albumie francuskiego duetu przepychają się syntezatorowe tematy jakości w kinie rzadko spotykanej. Mimo klubowego rodowodu twórców soundtrack bazuje jednak na typowo hollywoodzkim patosie i wysłużonym Glassowskim przepisie na budowanie napięcia. Reżyserskie wymogi Francuzi próbują rekompensować samą liczbą chwytliwych tematów rozrzuconych po 22 utworach. Tyle że te strzępy kompozycyjne (1-4 minuty) przypominają o użytkowym charakterze wydawnictwa. Chociaż więc „Tronowi” bliżej do dzieł Vangelisa niż produkcji Johna Williamsa, płyta jako taka szans na samodzielny byt raczej nie ma.

(źródło: Machina)

Fine.


Małe Instrumenty – Grają Chopina

Małe Instrumenty – Grają Chopina (Format)

 

Choć muzyka na toy piano jest pisana i wykonywana na niemal wszystkich kontynentach, w Polsce instrument ten nigdy na dobre się nie upowszechnił. Kompozytorzy nie piszą utworów na toy piano, nie ma profesjonalnych toy pianistów. „Wyjątkiem jest grupa Małe Instrumenty z Wrocławia” – pisze Dorota Hartwich w książeczce „Radość eksperymentu”. Towarzyszy ona płycie, na której najmniejsze pianina i fortepiany świata „Grają Chopina”.

Instrumenty z pozoru przypominają zabawki, ale o wesołkowatości nie ma mowy. Te wykonania „Marszu pogrzebowego” czy preludium e-moll opus 28. numer 4. należą do najsmutniejszych, jakie kiedykolwiek słyszałem. Ogołocony z heroizmu polonez As-dur opus 53. odzyskuje świeżość i lekkość. We wszystkich 20 utworach – dominują preludia i mazurki – zamiast na interpretacji znów koncentrujemy się na muzyce. Wygrywany na metalowych prętach lub sztabkach, wspomagany sporadycznie zabawkowym samplerem, małym klawesynem, okaryną czy katarynką Chopin w cuglach wygrywa z jubileuszowym kiczem i patosem.

Równie bezpośrednia i barwna okazuje się skrócona historia muzyki nietypowej autorstwa Doroty Hartwich. Odczarowuje ona Chopina i awangardę, przywracając za to magię samej muzyce. Kompozytorów i wykonawców Hartwich ustawia obok poetów, filozofów i malarzy. Przy okazji odpowiada na pytania, które zadawaliście sobie od dziecka, zanim bezpowrotnie nie spoważnieliście: Jakimi kolorami mienią się dźwięki? Czy można zagrać na kaktusie? Czy wszechświat śpiewa? Czy morze może być solistą? Z czego śmiał się Chopin? Pięknie wydany zestaw obficie ilustrują rysunki Marcina Ożóga, kiedyś kontrabasisty grupy Robotobibok, teraz Małych Instrumentów, oraz galeria fotografii toy piano ze zbiorów lidera zespołu Pawła Romańczuka. Najstarsze pamiętają II wojnę światową! Na koniec Romańczuk dopisuje własną opowieść o toy piano. O tyle cenną, że autor jest nie tyle znawcą tematu, co praktykującym pasjonatem.

„Przekrój” 50/2010

 

 

Fine.


Steve Reich – Double Sextet, 2×5

Steve Reich – Double Sextet, 2×5 (Nonesuch)

 

Siedemdziesięcioczteroletni już Steve Reich na płycie „Double Sextet, 2×5” zestawia- dwie kompozycje napisane w latach 2007–2008, z których pierwsza należy do najlepszych przykładów jego autorskiego wariantu minimalizmu, a drugą trzeba zaliczyć do ambitnych porażek.

„Double Sextet”, zamówiona i wykonywana tutaj przez amerykańskich kameralistów z zespołu Eighth Blackbird, w ubiegłym roku przyniosła Reichowi prestiżową nagrodę Pulitzera. To 22-minutowa kompozycja rozpisana na dwa bliźniacze sekstety. Każda z par instrumentów – wiolonczela, skrzypce, fortepian, wibrafon, flet i klarnet – zakleszcza się ni to w dialogu, ni to w imitacji, tworząc konstrukcję pełną napięć i stłumionych melodii. Co ciekawe, samemu kompozytorowi jest obojętne, czy „Double Sextet” rzeczywiście wykonuje zdublowany sekstet, czy też pojedynczy skład wspierany przez taśmę.

Reich już w latach 80. sięgał po gitarę elektryczną, ale utworem „2×5” wprowadza do filharmonii cały rockowy kwintet. Znów stawia muzyków przed lustrem. Mamy więc cztery gitary elektryczne i dwie basowe, dwa pianina oraz parę zestawów perkusyjnych pod kontrolą członków nowojorskiego Bang on a Can. „2×5” po raz pierwszy zaprezentowano latem 2009 roku podczas występu z Kraftwerk. W wydaniu studyjnym przypomina jednak podkoloryzowaną wprawkę do tego, co sam robił już blisko pół wieku temu.

„Przekrój” 47/2010

 

 

Fine.


Muzyka bez nośnika

– Tato, nie kupuj mi już więcej płyt.
– Dlaczego?!
– Bo koledzy w szkole się ze mnie śmieją.

*

„Naprawdę wkurzało mnie piractwo łóżkowe, kiedy ktoś na naszych oczach handlował kopiami domowej roboty. Ale cała ta akcja internetowa wydaje się nie do przeskoczenia. Nie żyjemy ze sprzedaży płyt, chętnie grają nas stacje radiowe, piszemy muzykę filmową, teatralną. Mówiąc kolokwialnie: zapieprzamy od rana do wieczora. Może to zabrzmi jak herezja, ale – pomijając nawet kwestię Męskiego Grania – każdy z nas zarabia coraz lepiej. Mnie najbardziej interesują występy na żywo. Gdyby do kryzysu fonograficznego doszedł marazm koncertowy, to byłaby groza”.

~ Wojciech Waglewski (Voo Voo)

*

„Jeśli chcesz w Polsce zarobić, to masz trzy wyjścia. Możesz postawić na komercję, która przyciągnie tłumy na koncerty, ściągnie tantiemy z radia i sprzeda się do reklam. Potem zagrasz na imprezie dla korporacji – za duże kwoty, ale do kotleta. Sposób drugi: zdać się na pomoc państwa albo samorządu. To rozwiązanie szczególnie popularne wśród tych, którzy uważają się za poważnych artystów. Dotowane festiwale, dotowane płyty, dotowane wyjazdy za granicę. Wielu czeka dziś na takie okazje, jak Rok Chopinowski czy Rok Miłosza. Nie mam o to do nich pretensji, chociaż to bardzo dobre dla muzyków, ale niedobre dla samej muzyki. Trzecia opcja oznacza pójście do normalnej pracy. Przy muzyce będziesz dłubać po godzinach i w weekendy. Aha, zapomniałem o jeszcze jednej mozliwosci – bardzo rzadko występującej – postanawiasz utrzymywać się z muzyki, grasz 100 koncertów rocznie w niezliczonych składach i jakoś wiążesz koniec z końcem”.

~ Michał Biela (Kristen, Ścianka, Kings of Caramel)

*

„Popularności wielu artystów występujących na Off Festivalu nie potwierdza sprzedaż albumów. Ale to świadczy tylko o tym, że klasyczna dystrybucja nie jest już nikomu potrzebna. Jeśli chcesz dotrzeć do jakiegoś wykonawcy, to nie musisz iść do sklepu muzycznego. Wystarczy dostęp do internetu. Jako promotora bardzo mnie to cieszy. I nie przejmuję się tym, czy płyta danego artysty sprzedała się w Polsce w liczbie 60 egzemplarzy, czy w ilości zerowej. Podczas negocjacji ten wątek w ogóle się nie pojawia. Nikt nie wiąże już atrakcyjności koncertu z liczbą sprzedanych płyt. Przekonuję wykonawców tym, że na festiwal przyjeżdża 15 tysięcy ludzi i wszystkie występy mają publiczność”.

~ Artur Rojek (Off Festival, Myslovitz, Lenny Valentino)

*

W dzisiejszym „Przekroju” o życiu w streamingu.

Fine.