(Niech żyje) Muzyka bez nośnika

Słuchamy coraz więcej muzyki, ale coraz rzadziej za nią płacimy. Wkrótce będziemy na bieżąco ze wszystkimi nowościami, nie wydając nawet złotówki. Streaming to radio XXI wieku i rozwiązanie, które odsyła do historii zarówno tradycyjne płyty, jak też cały rynek mp3

.
– Tato, nie kupuj mi już więcej płyt.
– Dlaczego?!
– Bo koledzy w szkole się ze mnie śmieją.

Ta anegdota – zasłyszana jesienią na warszawskim Free Form Festival – więcej mówi o perspektywach przemysłu nagraniowego niż statystyki handlowe, skądinąd druzgoczące. – W ciągu ostatnich 12 lat, czyli od pojawienia się Napstera, słuchamy więcej muzyki niż kiedykolwiek przedtem. Ale wartość tego rynku stopniała z 50 miliardów dolarów rocznie do 17 miliardów. Tradycyjny model handlu nagraniami jest nie do uratowania – ocenia Daniel Ek, prezes Spotify, serwisu internetowego umożliwiającego dostęp do milionów piosenek.

Sprzedaż muzyki spada od początku XXI wieku. W Stanach Zjednoczonych jest teraz o ponad połowę niższa niż na początku pierwszej dekady: w 2000 roku nabywców znalazło 800 milionów albumów, w 2009 – tylko 326 milionów. 2010 rok przyniósł kolejny spadek sprzedaży płyt – o prawie 13 procent. I to zarówno w formie tradycyjnych CD, jak i mp3. Single? Obrót pojedynczymi piosenkami w formie empetrójek, w których upatrywano ratunku dla branży, wzrósł w 2010 roku o symboliczny procent. Co ciekawe, aby dostać się w ubiegłym tygodniu na szczyt listy Billboardu, grupie Cake wystarczyło znaleźć nabywców 44 tysięcy egzemplarzy najnowszego krążka. 10 lat temu potrzebowałaby ich kilkakrotnie więcej.

Kierowany przez Eka serwis już 10 milionom użytkowników oferuje prawie to samo co otwarty w 1999 roku i zamknięty dwa lata później Napster – nieograniczony i darmowy dostęp do utworów muzycznych. Co je różni? Słynny serwis był ikoną piractwa, a jego użytkowników nazywano złodziejami. System działania był prosty: fani przegrywali muzykę z albumów CD do komputerów i jako pliki mp3 umieszczali na stronie, wprowadzając w furię artystów, wytwórnie oraz właścicieli sklepów płytowych. Bywalcy Spotify to już klienci legalni i przynoszący zysk właścicielom pomysłu. I najważniejsze: strona dopuszcza wyłącznie streaming utworów, a więc nie pozwala ściągać muzyki na twardy dysk. Ten pozornie mało istotny szczegół całkowicie zmienia kontakt słuchacza z muzyką – może jej słuchać w sieci do woli, nie płacąc za to ani złotówki. Bez poczucia winy, że okrada się muzyków.

Z własną playlistą

Streaming to rozwiązanie na miarę epoki, w której dostęp do Internetu jest powszechny. Po co porządkować muzyczną bibliotekę, martwić się o zapasowe kopie plików i użerać z przenoszeniem ich z laptopa, peceta czy telefonu, skoro każde z tych urządzeń może połączyć się z muzycznym eldorado w rodzaju Spotify, amerykańskiej Pandory i Rhapsody czy brytyjskiego We7? Wszystkie przypominają radio, ale to ty układasz playlistę.

Badania nowojorskiej agencji marketingowej NPD pokazały, że już ponad połowa internautów z USA czy Francji postawiona przed wyborem streaming czy ściąganie muzyki na komputer (za darmo) stawia na pierwsze rozwiązanie. Jaki jest sens w zaśmiecaniu sobie dysku i traceniu cennych minut na dokończenie transferu danych? Nie mówiąc już o kupowaniu tradycyjnej płyty: – Na odbiorców nastoletnich i 20-latków płyta nie działa już sentymentalnie – mówi nam Artur Rojek, lider Myslovitz i organizator katowickiego Off Festival. – Nie interesuje ich zapach książeczki ani możliwość wzięcia płyty do ręki, a jedynie sam dźwięk, a może nawet tylko dostęp do niego – dodaje.

Za podręczną biblioteczkę młodego melomana służy dziś również serwis YouTube, który na domowych imprezach staje się wirtualną szafą grającą. Jeśli parkiet trzeba ożywić którymś z evergreenów Abby albo najnowszym singlem Katy Perry, wystarczy użyć wyszukiwarki – nie trzeba już zmieniać płyty w odtwarzaczu.

Czy artystów nie przeraża, że za ich nagrania młodzi płacą co najwyżej kilkoma kliknięciami? – Wkurzało mnie piractwo łóżkowe, kiedy ktoś na naszych oczach handlował kopiami domowej roboty – mówi Wojciech Waglewski, lider Voo Voo. – Ale ta cała akcja internetowa wydaje się nie do przeskoczenia. Nie żyjemy ze sprzedaży płyt, nasze utwory chętnie grają stacje radiowe, piszemy muzykę filmową, teatralną, mówiąc kolokwialnie: zapieprzamy od rana do wieczora. Może to zabrzmi jak herezja, ale każdy z nas zarabia coraz lepiej. Mnie najbardziej interesują występy na żywo. Gdyby do kryzysu fonograficznego doszedł marazm koncertowy, to byłaby groza.

Michał Biela, muzyk grup Ścianka oraz Kristen, dodaje: – Jeśli chcesz w Polsce zarobić, masz trzy wyjścia. Możesz postawić na komercję, która przyciągnie tłumy na koncerty, ściągnie tantiemy z radia i sprzeda się do reklam. Potem zagrasz na imprezie dla korporacji – za duże kwoty, ale do kotleta. Sposób drugi: zdać się na pomoc państwa albo samorządu. To rozwiązanie szczególnie popularne wśród tych, którzy uważają się za poważnych artystów. Dotowane festiwale i płyty, dotowane wyjazdy za granicę. Wielu czeka dziś na takie okazje jak Rok Chopinowski czy Rok Miłosza. Nie mam o to do nich pretensji, chociaż to bardzo dobre dla muzyków, ale niedobre dla samej muzyki. Trzecia opcja oznacza pójście do normalnej pracy. Przy muzyce będziesz dłubać po godzinach i w weekendy.

The Beatles zarabiają poczwórnie

Streaming okazał się pierwszym skutecznym lekiem na piractwo. Aż trzy z czterech osób, które zaczynają z niego korzystać, przestają ściągać pliki umieszczone w sieci przez piratów. „Jeśli Spotify odciąga ludzi od półek z płytami i każe omijać sklep internetowy iTunes, to podkopuje przemysł muzyczny. Ale jeśli ktoś streamuje muzykę, zamiast pobierać ją nielegalnie – przemysł zyskuje. Bezwartościowy użytkownik nabiera pewnej wartości” – komentował niedawno brytyjski tygodnik „The Economist”. Jakiej wartości? Portale streamingowe zarabiają na reklamach. Spotify w 2009 roku odnotował pięć milionów funtów przychodów z reklam (mając 10 milionów użytkowników, więc każdy był wart pół funta). W 2010 roku było to już  ponad czterokrotnie więcej.

Wytwórnie i artyści również zarabiają na streamingach, choć wciąż śmiesznie mało, co najdobitniej uświadomiła branży Lady GaGa. Po tym jak przebój „Poker Face” został odtworzony przez milion użytkowników Spotify, serwis wystawił piosenkarce czek opiewający na… 167 dolarów. Obecnie za pojedynczy odsłuch utworu wykonawcy otrzymują od Spotify 0,1-0,2 centa w zależności od umowy z wydawcą, z którym muszą się naturalnie podzielić dochodem. W ubiegłym tygodniu umowę z YouTube podpisał ZAiKS, więc także polscy wykonawcy mogą liczyć na tantiemy za piosenki emitowane w serwisie od stycznia 2011 roku. Jak wysokie? Tego strony nie chciały ujawnić.

W tych okolicznościach przemysł muzyczny akceptuje streaming jako mniejsze zło: zwalcza piractwo i przywraca mu możliwość kształtowania gustów. W rzeczywistości to wywieszenie białej flagi na barykadach wielkich wytwórni, którym zaczyna zależeć na tym, żebyśmy byli jak najbardziej osłuchani w nowościach. – Obecnie sami artyści i firmy zgłaszają się, aby udostępnić ich utwory w Internecie. Często przyznają potem, że efekt takiej promocji był natychmiastowy. Bo podwoiła się publiczność na koncertach, bo sporo osób znało utwory na pamięć, chociaż ledwie je opublikowano – śmieje się Bob Boilen, jeden z dyrektorów muzycznych Amerykańskiego Publicznego Radia. Na stronie www.npr.org codziennie można posłuchać kilku nowych albumów – zarówno mainstreamowych (Gorillaz), jak i bardziej niszowych (Sufjan Stevens). W całości. Bez ograniczeń.

Przez dekady przemysł muzyczny zarabiał na wznowieniach nagrań na kolejnych generacjach nośników. Najstarsi słuchacze kupowali albumy The Beatles i Michaela Jacksona jeszcze na winylu. Później uzupełniali je kasetami (z myślą o samochodzie), zastępowali zestawem kompaktów (ze względu na jakość dźwięku i rzekomą trwałość), a niedawno zamawiali całą dyskografię w formacie cyfrowym, bo dzieci sprezentowały im odtwarzacz mp3. W ten sposób cztery razy płaciliśmy za to samo nagranie! Festiwal nośników jednak się kończy, a wraz z nim lukratywny obyczaj reanimowania staroci.

Ostoją kaset, płyt kompaktowych, a ostatnio przenośnych pamięci USB były samochody. Streaming wkracza jednak i tam. Nowe modele forda, hyundaia czy bmw mają czerpać muzykę bezpośrednio z serwisu Pandora, a Toyota wyposaża swoje auta w aplikację sprzężoną z serwisem Clear Channel. W ubiegłym roku tylko dwóch producentów samochodowego hi-fi oferowało urządzenie łączące pokładowy komputer z bezprzewodowym Internetem. Na styczniowych targach motoryzacyjnych w Detroit chwaliło się tym już 28 firm. Co zaproponują one Europejczykom, okaże się w marcu na targach aut w Genewie.

Dorwać prababcię

Branża szuka więc nowych pomysłów na zarabianie na muzyce. Organizatorzy bostońskiej konferencji „Rethink Music” ustanowili nawet nagrodę w wysokości 50 tysięcy dolarów dla tego, kto wymyśli model dystrybucji godny XXI wieku. Plan kompleksowej reformy rynku powinny już dawno temu wymyślić same wytwórnie, ale marnowały czas w sądach, co przyniosło im zresztą klęskę wizerunkową porównywalną tylko ze skutkami wycieku ropy na jednej z platform BP

Organizacja RIAA reprezentująca majorsów w USA oskarżała o nielegalne pozyskiwanie muzyki między innymi: 66-letnią kobietę z Bostonu, która miała ściągnąć tysiące utworów hiphopowych za pomocą oprogramowania, którego jej przestarzały komputer nie byłby w stanie uruchomić; 79-letniego mężczyznę, który rzekomo udostępnił światu 700 utworów (w tym grupy Linkin Park), chociaż komputera nawet nie miał; 12-letnią prymuskę z Ohio; bezdomnego spędzającego większość czasu w schronisku; a nawet kobietę, która byłaby prababcią – gdyby jeszcze żyła. W Polsce ograniczano się do nalotów na pirackie hurtownie i wewnętrzne sieci w akademikach.

Skoncentrowani na nieletnich, leciwych bądź nieżywych „kryminalistach” wydawcy tracili z oczu swoich najcenniejszych klientów. Przykład? Wciąż promują w mediach utwory, których handlowa premiera (zarówno na CD, jak i mp3) nastąpi dopiero za kilka tygodni. Dawniej strategia ta gwarantowała sukces: oczekiwanie budowało napięcie, które owocowało zakupową kumulacją i windowało artystę na szczyty list przebojów. Dziś jednak ujście dla swojej niecierpliwości słuchacze odnajdują w sieci.

– Czasownika „czekać” nie ma w słowniku dzisiejszej młodzieży – przyznaje David Joseph kierujący brytyjskim Universalem. – Odkryliśmy, że wyszukiwania danego utworu w Google czy iTunes osiągały najwyższy pułap na dwa tygodnie przed handlową premierą, a potem zanikały. Publiczność traciła zainteresowanie lub szukała pirackich wersji – dodaje. Od przyszłego miesiąca Universal i Sony zmieniają więc strategię. Będą wypuszczać na rynek piosenki w formacie mp3 zaraz po ich radiowym lub telewizyjnym debiucie.

Płyta plus striptiz

Rozczarowani bezradnością dotychczasowych opiekunów artyści szukają ratunku na własną rękę. Damon Albarn w Boże Narodzenie udostępnił za darmo nowy album Gorillaz, który przygotował na tablecie iPad w trakcie trasy koncertowej. M.I.A., pomijając oficjalne kanały dystrybucji, w sylwestra wpuściła do sieci didżejską składankę. Wayne Coyne z The Flaming Lips ogłosił, że zamiast nagrywać płytę, zamierza publikować jeden utwór miesięcznie. Zapytany o opakowanie i format odpowiedział, że będzie umieszczać utwory w małych zabawkach. Żart? Niekoniecznie.

Majowej reedycji legendarnego albumu The Rolling Stones „Exile on Main Street” towarzyszyła emisja ponad stu okolicznościowych gadżetów: koszulek, rycin, czapeczek, a nawet ubrań wzorowanych na tych, które Stonesi nosili na początku lat 70. Temu, kto zapłaci najwięcej za jej nową płytę, piosenkarka Princess Superstar obiecuje prywatny striptiz.

Justin Bieber, bożyszcze amerykańskich nastolatek, za kilka tysięcy dolarów oferuje spotkanie z samym sobą, a grupa Kiss do VIP-owskiego biletu dorzuca wspólne zdjęcie, plakat i kostkę gitarową. Bon Jovi ma w ofercie zwiedzanie koncertowego zaplecza i obiad. Wszystkich jednak przebił Gang of Four – za 950 funtów można było udać się na koncert w Glastonbury wspólnie z zespołem. Helikopterem. – Dziś zarabiamy na koncertach, prawach autorskich, użyczaniu nagrań do reklam, filmów… – przyznaje z kolei Rojek.

Mały polski pikuś

Wróćmy do chłopaka z przytoczonej na wstępie anegdoty. Kim jest taki jak on słuchacz przyszłości? Weekendy chętniej spędza przed komputerem niż w tak zwanym realu. Muzyki słucha na laptopie, z komórki i jeszcze przez jakiś czas z odtwarzacza mp3, ale era wyspecjalizowanych urządzeń muzycznych przemija. Informacje o nowościach czerpie z serwisów społecznościowych i blogów. W świadomości młodego słuchacza nie ma miejsca na gwiazdy promowane przez radio czy telewizję. Doda? Rubik? On nawet się z nich nie naśmiewa. Kręcą go nowości hype’owane – po staremu „lansowane” – przez podobnych mu zapaleńców. Albo przeciwnie: zjawiska niszowe, które zgłębia na własną rękę. Do sklepu muzycznego zagląda tylko wtedy, gdy szuka prezentu dla rodziców.

– Pewien znajomy przyznał mi się, że ostatnią płytę kupił cztery lata temu. A jest ode mnie niewiele młodszy! – mówi Rojek, rocznik 1972. – Mam świadomość zmiany przyzwyczajeń, ale byłem przekonany, że dotyczy ona osób urodzonych znacznie później.

W przeciwieństwie do rówieśników z Zachodu polski młodociany meloman nigdy nie zmagał się z dylematem ściągnąć czy kupić. Ani piractwo, ani streaming nie zagrażają u nas sprzedaży plików muzycznych, bo ta nigdy się nie rozwinęła. Ten szczebel ewolucji przemysłu muzycznego prawdopodobnie ominie nasz kraj. Starsi kupują wciąż płyty kompaktowe, młodzi nie kupują ich w ogóle. I nie chodzi wyłącznie o polską mentalność, która zabrania płacić za coś dostępnego za darmo.

Cyfrową rewolucję krajom zachodnim zafundował sklep internetowy iTunes oraz moda na iPody. Te drugie dotarły do nas z opóźnieniem i stopniowo zyskiwały popularność, iTunes natomiast sprzedaje w Polsce oprogramowanie i gry. Dlaczego? Bo polski rynek nie jest perspektywiczny. W ciągu roku na muzykę cyfrową wydajemy około 25–30 milionów złotych, czyli ponad 10 razy mniej niż na płyty kompaktowe i 100 razy mniej niż wynoszą obroty iTunes.

– Dwa lata temu przyciśnięty przez Komisję Europejską rzecznik Apple’a pisał w specjalnym oświadczeniu: „Powód, dla którego sklep iTunes nie jest dostępny w każdym państwie Unii Europejskiej, jest taki, że wiele krajów nie oferuje wystarczająco dużego rynku, by uzasadnić koszty i wysiłek potrzebne do sprzedaży w danym kraju”. – To kluczowy argument: Polska nie jest dla Apple’a wystarczająco dużym rynkiem – mówi nam Przemysław Pająk, który prowadzi serwis technologiczny Spidersweb.pl. – Po drugie, w Unii Europejskiej brakuje jednolitych zasad dysponowania prawami autorskimi. W Polsce mamy ZAiKS, a w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy we Francji jego lokalne odpowiedniki. Apple musi więc negocjować z każdym dysponentem praw autorskich z osobna. To żmudne i trudne. A ponieważ polski rynek jest mały, nie warto się o niego starać.

Dyskryminacja technologiczna Polski mogłaby się powtórzyć w przypadku streamingów, bo te same powody zniechęcają do nas Spotify i inne serwisy, które pozostają u nas niedostępne. Oficjalnie. – Dzisiejszy świat nie ma granic. Założenie konta na Spotify z innego kraju niż te, do których jest skierowany, to mały pikuś. I oni o tym wiedzą. Ale nic nie robią, bo to podbija liczniki. A za liczniki im płacą – napisał mi znajomy bloger i sieciowy krytyk muzyczny. Kwadrans później dostałem od niego namiary na moje konto na Spotify świeżo założone pod londyńskim adresem, choć w rzeczywistości w jednym z warszawskich mieszkań.

Podobna gimnastyka, skuteczna także w przypadku iTunes, być może wkrótce stanie się niepotrzebna. Własny i zapewne globalny serwis muzyczny lada moment uruchomi Google. Szczegółów projektu nie znamy, jednak doświadczenia z pocztą Gmail czy przejęciem YouTube pokazały, że Google nie uznaje półśrodków.

Coś się kończy, coś się zaczyna

Formalna nieobecność iTunes czy Spotify nie przeszkodziła młodej polskiej publiczności stać się jedną z najlepiej osłuchanych w globalnej wiosce. – Popularności wielu artystów występujących na Off Festival nie potwierdza sprzedaż albumów. Ale to świadczy tylko o tym, że klasyczna dystrybucja nie jest już nikomu potrzebna. Jeśli chcesz dotrzeć do jakiegoś wykonawcy, nie musisz iść do sklepu muzycznego. Wystarczy dostęp do Internetu – mówi Rojek. – Jako promotora bardzo mnie to cieszy. I nie przejmuję się tym, czy płyta danego artysty sprzedała się w Polsce w liczbie 60 egzemplarzy, czy w ilości zerowej. Podczas negocjacji ten wątek się nie pojawia. Nikt nie wiąże już atrakcyjności koncertu z liczbą sprzedanych płyt. Przekonuję wykonawców tym, że na festiwal przyjeżdża 15 tysięcy ludzi i na wszystkich występach jest publiczność – dodaje.

W połowie stycznia Sony ogłosiło, że zamierza zamknąć swoją fabrykę w amerykańskiej miejscowości Pitman. Od 50 lat tłoczyła tam płyty – najpierw winylowe, potem kompaktowe – i była największym zakładem tego typu na świecie. Właśnie przestała na siebie zarabiać. Kondycji przemysłu nagraniowego nie należy jednak mylić z kondycją samej muzyki. Na świecie co roku ukazuje się około 200 tysięcy nowych albumów, tyle że coraz więcej z nich trafia do nas bezpośrednio po opuszczeniu studia z pominięciem linii produkcyjnych, dystrybutorów i sprzedawców.

A co z pośrednikami? Wytwórnie koncentrują się na sprzedawaniu muzyki do reklam, filmów i jako dzwonki telefoniczne… Sklepy uratować mogą tylko ekskluzywne, niskonakładowe wydania dla konserwatywnych kolekcjonerów, którzy słuchają tylko tego, czego można dotknąć. Dotychczasowa postać branży przemija, ale w długiej historii muzyki był to przecież zaledwie stuletni epizod. Im szybciej artyści i wytwórnie zakończą ten etap i rozpoczną kolejny – tym razem w rzeczywistości wirtualnej – tym lepiej. Słuchacze już tam na nich czekają.

Mariusz Herma
„Przekrój” 4/2011

• Szafa gra:

Grooveshark.com – tutaj dowiesz się, czemu przeżytkiem jest zarówno chodzenie do sklepów płytowych, jak i piractwo muzyczne. Ten znakomity portal streamingowy ma już ponad 30 milionów użytkowników i – uwaga – działa także w Polsce. Podaj wykonawcę albo tytuł. Kliknij enter. Słuchaj. Aha, Grooveshark może nauczyć się twojego gustu i podrzucać zindywidualizowane rekomendacje.

Music.msn.com – 
Microsoft nie lubi, gdy z jego dorobku korzysta się za darmo, ale cudzy chętnie udostępnia. Obecnie na tapecie: James Blunt, British Sea Power, Cake i The Decemberists. Zajrzyj także do konkurencji: Spinner.com oraz Music.yahoo.com.

Npr.org – strona amerykańskiego radia publicznego codziennie oferuje nam odsłuch kilku pełnych albumów, ale to nie wszystko. Są jeszcze koncerty jazzowe, filharmoniczne oraz miniwystępy organizowane specjalnie dla NPR.

Bandcamp.com – konsekwentnie zastępuje MySpace w roli portalu, na którym każdy zespół powinien mieć swoją wizytówkę, nie dryfując przy tym w kierunku serwisu społecznościowego. Jeśli po przesłuchaniu płyty poczujesz potrzebę zakupu wydania fizycznego lub elektronicznego, możesz to zrobić na miejscu.

Soundcloud.com
– serwis tworzono z myślą o didżejach, więc za priorytet postawiono sobie jakość dźwięku. Docenili to niezależni artyści, którzy właśnie tutaj najchętniej chwalą się swoimi utworami. Użytkownicy z kolei oprócz słuchania muzyki mogą ją od razu komentować.

YouTube.com, Dailymotion.com, Vimeo.com i inne portale, które dotąd kojarzyliśmy raczej z krótkimi filmami, a nie muzyką. Jeśli nie ma tu piosenki, której szukasz, wkrótce powinna się pojawić.

Fine.




2 komentarze

  1. […] dwa lata temu przygotowywałem artykuł „Muzyka bez nośnika”, głośno było o stratach, na jakie wykonawców bardziej popularnych narażają przebiegli […]

  2. […] Spójrz na to, jak łatwy dostęp do muzyki masz dzisiaj. O nowej płycie swojego ulubionego artysty dowiesz się z Facebooka lub dopasowanej kontekstowo reklamy. Nie musisz od razu biec do sklepu, bo w dniu premiery możesz odsłuchać ją w całości na YouTube, Spotify lub innej podobnej platformie. Jeśli Ci się spodoba – możesz odpłacić się kupując fizyczną wersję na CD lub winylu. Albo też pójść na koncert o którym odpowiednio wcześnie poinformuje Cię last.fm.  A jeśli przesłuchany krążek okaże się niewypałem, czymś co zupełnie do Ciebie nie trafia? Cóż, niczego poza czasem nie straciłeś, a muzycy i tak dostaną co nieco z reklam towarzyszących odsłuchowi albumu. […]

Dodaj komentarz