The National

„Do głosu dochodzą ludzie, którzy doskonale wiedzą, że Sufjan Stevens czy LCD Soundsystem to najciekawsi autorzy współczesnej muzyki. Dochodzi jeszcze Internet i związany z nim niekończący się strumień opinii, recenzji, dyskusji, rekomendacji w rodzaju: „Musisz to usłyszeć!”. Wystarczy zerknąć na iTunes, by dowiedzieć się, co jest popularne w tym tygodniu czy miesiącu. Dodaj te wszystkie czynniki i okaże się naturalne, że niezależna muzyka przenika do mainstreamu”.

Rockowa formuła jest eksploatowana już od tak dawna, że coraz trudniej w niej o rzeczy oryginalne. Znajdź gitarę, znajdź bębniarza i piszcie piosenki – to sposób sprawdzony, ale czy nie prowadzi ciągle do tych samych rezultatów? Mała rewolucja byłaby więc mile widziana. Mnie fascynują ci wszyscy młodzi artyści programiści. Darzę szczególnym sentymentem naiwne, amatorskie podejście do tworzenia muzyki. Zapomnij o szkole muzycznej i długich godzinach spędzonych z instrumentem. Chwytaj za klawiaturę i rób muzykę.

Z gitarzystą The National Scottem Devendorfem rozmawiało mi się znacznie lepiej, niż mi się ich ostatnio słucha. Cała rozmowa w nowym „Przekroju” oraz pod tym adresem.

Edit: krótka relacja ze Stodoły

***

Co do Radiohead – papierowa recenzja za tydzień, gdy nikogo już nie będzie interesować – to spędziłem z nimi miły weekend z hakiem. Rola „The King of Limbs” w moim życiu prawdopodobnie skończy się jednak wraz z wczorajszym, bodaj ósmym przesłuchaniem. (Zabawne były te absurdalne maratony, by jeszcze w piątek wyrobić sobie opinię i upublicznić ją tu czy tam; ktoś w sobotę rano stwierdzał, że „płyta wymaga czasu”). Nagrali porządną płytę, choć się przy niej nie wysilili – Selway zajęty debiutem, a Greenwood filmami i Pendereckim? – bardziej jednak sympatyzuję ze śmiałym wyborem nieśmiałości niż z faktycznymi owocami tej decyzji.

To kolejna po nowym Toro y Moi płyta, o której lepiej się czyta i dyskutuje, niż faktycznie słucha. Na „KoL” zadziwiło mnie tak naprawdę jedynie to, jak bardzo po dwóch kwadransach strunowej ascezy cieszy ten prościutki gitarowy motyw, który wchodzi w „Separatorze” (2:30) na ostatnie chwile albumu – a nie należę do tych, którzy tęsknią za Radiohead z lat 90. Na „Underneath the Pine” autentycznie zaintrygował mnie zaś tylko stereo sweep w końcówce „Good Hold”. (Proszę nie przewijać: by zadziała się magia, trzeba przyzwyczaić słuch do równowagi w kanałach).

***

Od miesiąca niezmiernie dobrze słucha mi się za to 20-letniego Nicolasa Jaara i jego „Space Is Only Noise”. Oprócz tego bardzo polecam niby-debiut Desolate „The Invisible Insurrection”. Burial dla optymistów.

Fine.




20 komentarzy

  1. Kamil pisze:

    „…nie należę do tych, którzy tęsknią za Radiohead z lat 90”. Czyli chodzi Ci pewnie o pierwsze dwie płyty. A jak właśnie opinia o „Ok Computer”? Bo co do późniejszych to znamy dobrze. Kid A – 6.0 itd. :) A KoL bardzo przyjemne i dobre, być może jest to wstęp do czegoś innego (albo końca bandu), ale nie powala na kolana.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Dopisałem to, by ktoś nie skwitował: „A, kolejny płaczący za The Bends/OK Computer”. Obie bardzo poważam – The Bends fragmentami, OK Computer w całości – ale to jeszcze ziemia, gdy „Kid A” kosmos. Ciągle pamiętam cierpienie, jakie towarzyszyło mi w autobusie powrotnym z Krakowa: kupiłem kasetę (!) w Music Cornerze i potem przez godzinę żałowałem tych kilkunastu złotych.

  3. Kamil pisze:

    Hehe Fajne wspomnienie. Ja pamiętam jak słuchałem Kid A w sklepie muzycznym urywkami po raz pierwszy – o ile otwierający kawałek jeszcze wpadł w ucho to dalej nie wiedziałem co słucham. Kasety były super – Ok Computer kupiłem sobie właśnie na tym nośniku i po trzydziestu przesłuchaniach działy się ciekawe rzeczy – taki „Let Down” był 4 razy bardziej nośny w brzmieniu niż normalnie :)

  4. Mariusz Herma pisze:

    A to przypomniałeś mi o przygodzie z „Hail to the Thief”: skopiowałem to koledze na CD-R, po czym okazało się, że cały album brzmi zupełnie inaczej: pogmatwane, niewyraźne brzmienie, dziwne wrzutki spoza kadru, coś jak kontynuacja „Amnesiaka”. Było to tak świetne, że stawialiśmy na zamierzony prezent-niespodziankę. Przekopiowałem sobie to zepsute HTTT z powrotem i zaryzykuję stwierdzenie, że tej wersji słuchałem wtedy częściej niż oryginału. Gdzieś mi się niestety zgubiła potem przy czyszczeniu szuflad z CD-Rów.

  5. Kamil pisze:

    No miałeś własny wymarzony miks płyty – bezcenna sprawa.

  6. Kamil pisze:

    Tak przy okazji, bo zainteresowałeś mnie tą książką – The Music and Art of Radiohead. Nie wiesz, gdzie jest jakiś pdf?

  7. Marcel pisze:

    Jeśli chodzi o RDHD to bardziej niż wszystko zainteresowało mnie wystawianie dwóch osobnych ocen. „Jak na nich” i „tak ogólnie”. Poza tym dobrze się starzeją i dobrze, że nie zataczają koła, nie odcinają kuponów itp. Taka sytuacja trochę jak z RHCP, którzy po Californication wydają płyty na poziomie (jednak bez większych podniet), do tego co wydawnictwo trochę zmieniają brzmienie. No i cieszy mnie, że bardziej mi się podoba nowa płyta np. Jamiego Smitha niż tych starych pierdzieli.

    PS. stary Music Corner i ten ich komis. Dobry sklep był.
    PPS. dzięki za wspomnienie o koncercie de Babalona w Przekroju ; )

  8. Mariusz Herma pisze:

    Kamil, nie dysponuję, niestety :-(

    @ Babalon – jak wypadł?

  9. Marcel pisze:

    Bardzo dobry koncert z fajną dramaturgią. Momentami rzeczywiście groźnie (witch-breakcore? ;] ). Tym fajniej że to początek cyklu. No i bilety się rozeszły, jakiś rynek dla tej muzyki jest w naszym małym miasteczku.

  10. Kamil pisze:

    Szkoda. Bo bardzo mnie interesuje bardziej muzykologiczne podejście do zespołu. Wystarczy poczytać co Ross o Radiohead pisze i jakże jest to inne i odświeżające od tego, co prezentują nam jakiś Q.

  11. Mariusz Herma pisze:

    Potężne fragmenty są dostępne tutaj:
    http://books.google.com/books?id=Or21d_EctfsC&printsec=frontcover#v=onepage&q&f=false
    Jak okażą się fajne, to chyba można wydać te dziesięć funtów :-)

  12. pagaj pisze:

    Mnie Desolate jakoś nie podszedł. Za dużo bawienia się „nastrojem” i „klimatem”, za mało konkretu. Ale może jeszcze dam szansę.

  13. Mariusz Herma pisze:

    Hmm, największe wrażenie na mnie robią jednak te wszystkie półmelodie. Mało jest około-ambientu, który prócz obowiązkowego klimatu jest także chwytliwy, ale nie banalny. Bo oczywistości ambientowych straszliwie się ostatnio namnożyło, aż blogi nie nadążają.

  14. Marceli Szpak pisze:

    @ Mało jest około-ambientu, który prócz obowiązkowego klimatu jest także chwytliwy, ale nie banalny

    odrywając się na chwilę od Jaara, który wchodzi tak idealnie, ze po trzecim nawrocie płyty przestaje się ją w ogóle słyszeć, szybka rekomendacja: http://www.discogs.com/New-Law-High-Noon/release/1788294 – pierwsza płyta była taka sobie, tu jednak dają ambientowo-beatowy popis na poziomie Pan Americana z 360 Business

  15. Mariusz Herma pisze:

    Trzy szybkie skojarzenia: Astralasia (z początku lat 90.), Shpongle z „Tales of the Inexpressible” (2001) i momenty FSOL. Do oldskulu Cię ciągnie :-)

  16. k pisze:

    ha, zyje od piatku tym filmikiem od lcd soundsystem

  17. Marceli Szpak pisze:

    @ Do oldskulu Cię ciągnie

    Trąbka mi robi :)

  18. Mariusz Herma pisze:

    A Ghostpoet?

  19. Marceli Szpak pisze:

    Hmmm, problem debiutanta – 55 minut materiału na płycie, strach przed lataniem, w efekcie 60 minut poprawnego koncertu bez urywania się za bardzo od materiału źródłowego i do dom. Ma potencjał, zajebistą kaznodziejską pozę, wkręca się na scenie trochę jak Ty (http://www.youtube.com/watch?v=9t6yp_dm28Y&feature=related) no ale sporo mu jeszcze brakuje, zwłaszcza lepszego perkusisty. Potrafi ruszyć ludzi, jak mu się zespół rozbuduje, to będzie dobra, imprezowa maszyna.

  20. Marcel pisze:

    Że wspomnieliśmy o Babalonie, to o tu tu http://minimum-maksimum.blogspot.com/ leży cały bootleg z jego koncertu. I następny występ z cyklu wydaje się być niezłą propozycją (tym razem sponsorowane przez Marry Anne Hobbs i Massive Attack ;] ).

Dodaj komentarz