Też pytanie

Spytałem kolegę po fachu:

Odpisz pierwszą myślą bez oszukiwania: najlepsza płyta ever?

Odparł:

Tak na serio, to spróbuję się wymigać od odpowiedzi. Co miesiąc zmieniam zdanie co do najlepszej płyty 2010. W grudniu będę chyba losował tą 'naj’ z tego roku. I jak mogę myśleć o tej 'ever’?

Upierałem się:

No, ale jakaś pierwsza myśl była. Jaka? Niezobowiązująco!

Uległ:

Talk Talk. Spirit of Eden. Niezobowiązująco.

To jaka jest twoja pierwsza myśl? Niezobowiązująco.

.

Fine.




52 komentarze

  1. Sharanchia pisze:

    wish you were here pink floyd, chociaż się wahałem przez pół minuty.

  2. wieczór pisze:

    ja mam dokładnie tak, jak ten kolega po fachu, nie wiem.

    ale pierwsza myśl była taka: kyuss. welcome to sky valley. zaś druga: neil & crazy horse. zuma.

  3. Marceli Szpak pisze:

    Bitches Brew, zanim mnie pokusi napisać Endtroducing

  4. Kamil pisze:

    Bez wątpienia Kid A. Druga myśl – gdyby miała się pojawić – to Astral Weeks.

  5. Parowka pisze:

    Ys!

  6. Szubrycht pisze:

    proste: Reign in Blood

  7. Tomek_W pisze:

    MBV – Loveless

  8. Jedras pisze:

    Fear Of A Black Planet albo Glider (EP).

  9. żemi pisze:

    tom waits – mule variation
    (ostatnio znów się nim jaram całościowo więc tylko jego płyty przychodzą mi obecni do głowy, nie umiem odpowiedzieć tak serio serio, nie było żadnej myśli zw. z albumem jak padło to pytanie, poważnie, waits przyszedł bo dużym wysiłku:)

  10. koko pisze:

    A Love Supreme

  11. warna pisze:

    Merriweather Post Pavilion

  12. Pablo Renato pisze:

    Dajesz zadanie równie okrutne, jak to, które miał przed sobą bohater „Wierności w stereo” (tam to było top ten).

    Nie ma co się silić na oryginalność: „Abbey Road”. Bo tam jest wszystko.
    Chyba, że mamy na myśli nagranie w ogóle, wtedy J.S.Bach „Koncerty Brandebuskie” w wyk.Il Giardino armonico.

  13. A pisze:

    The Moon and Antarctica, chociaż pierwsze w głowie pojawiło mi się Pet sounds,

  14. Nah und Fern, a klasycznie no to abbey Road

  15. lkonatowicz pisze:

    dokładnie taka sama jak kolegi z notki!

  16. Pierwsza myśl, jaką mam, gdy mnie ktoś tak pyta, to „Wal się”.

  17. (niezobowiązująco oczywiście)

  18. dawrweszte pisze:

    The Beatles. Whatever. Ale chyba 'Magical Mystery Tour’.

  19. 20_miles_to_highland pisze:

    Doolitle – Pixies

  20. Pablo Renato pisze:

    Ale, ale: nie odgrywaj tu cwaniaka, Mariusz. Nas wziąłeś na spytki, to w rewanżu dawaj, ale już – jaka jest twoja „The best of the best”?

  21. michał pisze:

    Sonic Youth – NYC Ghosts & Flowers

  22. hotsos pisze:

    Pierwsza myśl to była płyta Bonobo – Black Sands, potem przeszła mi przez głowę Melassa Kazika, ale to chyba ze względu na sentyment, a tak ogólnie to nie pamiętam i nie wiem.

  23. s.niemczyk pisze:

    Mam tak samo jak kolega po fachu. Interesujące.

  24. Mariusz Herma pisze:

    Pablo, takie pytania zadaje się po to, by na nie samemu nie odpowiadać. Której z wymienionych płyt nie znam – też się nie przyznam.

    Dziękuję za dotychczasowe typy.

    Rozwiązałem też Bartkową zagadkę:

  25. Killamanjaro pisze:

    Sufjan Stevens – Illinois

  26. Jeśli już zawężamy, to wolę oczywiście „69 Love Songs”. :-) A z dotychczasowych z całą pewnością nigdy nie słyszałem „Koncertów brandenburskich” w tej wersji. Na mojej kopii jest napisane Gewandhausorchester. Łapie się to-to chociaż do wszechświatowej pierwszej setki wykonań?

  27. cisnowiec pisze:

    lark`s tongues in aspic, niepodważalnie

  28. A wracając do pytania, Mariusz, to najlepszą płytą Ever jest – jeśli ufać RYM – EP-ka „The Unraveling”: http://rateyourmusic.com/release/ep/ever/the_unraveling/ Zresztą to również jedyna płyta Ever oceniona w RYM, jakkolwiek potężny byłby to serwis.

  29. Mariusz Herma pisze:

    Ów jedyny oceniający zna jednak 13 lepszych płyt:
    http://rateyourmusic.com/collection/Amberline/r5.0

  30. patryk t pisze:

    Kid A

  31. @Mariusz Herma –> No i z tej jego listy to już nie znam ładnych paru…

  32. Pablo Renato pisze:

    @ Bartek
    „Łapie się to-to chociaż do wszechświatowej pierwszej setki wykonań?”
    Przykro mi, według oficjalnych danych i odgórnych wytycznych – miejsce 101.

    ;)

    @Mariusz
    Cykor, cykor!

  33. koko pisze:

    dziś: TO I TAO Kwartetu Jorgi

  34. Sharanchia pisze:

    próbujemy być oryginalni i wymyślamy, czy to rzeczywiście najlepsze płyty?

  35. kkuba pisze:

    jak „ever” to może coś stąd?

    http://www.discogs.com/search?q=ever&btn=&type=all

    ;-)

  36. matziek pisze:

    pewnie wypadałoby podać coś z popularnego kanonu, ale obawiam się, że takie coś jak „najlepsza płyta ever” po prostu nie istnieje :-)

  37. Sharanchia pisze:

    W sumie lepszym pytaniem byłoby pytanie o najlepsza płytę ever w tym tygodniu :)

  38. Warszawa pisze:

    King Crimson – Islands

  39. Przemysław pisze:

    Pierwsza myśl? „The Best of Simon and Garfunkel”, ale bez „Cecilii”.
    Ale potem się zorientowałem, że składanki się chyba nie liczą. Więc, siląc się na pewną oryginalność, pomyślałem „Abbey Road”.

  40. Mariusz Herma pisze:

    Jeśli to ten sam składak, który pojawił się u nas na kasetach (chyba Taktu) na początku lat 90., to byłby mój pierwszy w życiu oficjalny „ulubiony album muzyczny ever” :-)

  41. Pangolin pisze:

    Wu-Tang Clan „Enter the Wu-tang (36 Chambers)”! Prawdopodobnie przez to, że Przemysław już czwarty dzień raczy domowników składanką Simona i Garfunkela od rana do wieczora.A potem pokazuje mi gdzie o tym napisał.

  42. fripper pisze:

    Pierwsze myśli, niezobowiązująco:

    – Pink Floyd „Wish You Were Here”
    – David Bowie „Hunky Dory” (a może „Heroses”? a może „Outside”?)
    – U2 „Achtung Baby”

    ale to raczej podchodzi pod „ulubione” niż „najlepsze”.

  43. Mariusz Herma pisze:

    Pangolin, przynajmniej znów słucha tego, co naprawdę lubi :-)
    U mnie w weekend pod wpływem powyższych komentarzy grały zupełnie inne rzeczy, niż zwykle by. Simon też, ale solo.

  44. Szary pisze:

    Spirit of Eden – to wcale nie jest głupia myśl. Dla tej płyty powinny być „punkty za pochodzenie” – jak w ciągu zaledwie 4 płyt zespół mógł przejść taką drogę – od kiczu do postmuzyki!

  45. Alicja pisze:

    the rise and fall of ziggy stardust and the spiders from mars

  46. Kuba pisze:

    No to bez namysłu (bo gdyby był, to już byłoby trudno). Ale tak naprawdę to chyba bardziej kieruje chęć podzielenia się, może ktoś to odkryje dla siebie też.

    Screaming Headless Torsos „Screaming Headless Torsos”
    Sleepytime Gorilla Museum „Grand Opening and Closing”… albo „Of Natural History”, a z elektroniki to „Geogaddi” Boards of Canada.

  47. […] krępujące, ale czasem ludzie zadają sobie tego rodzaju pytania. Ja ostatnio usłyszałem takie pytanie od pewnej (przyzwoitej zresztą) stacji radiowej. […]

  48. lsd pisze:

    13 blur. sorry

  49. Grzesiek pisze:

    Przeczytałem pytanie i nie musiałem nawet myśleć. Samo wpadło do głowy: Marek Grechuta „Szalona lokomotywa”!

  50. Mariusz Herma pisze:

    Śliczna płyta. Miałem znajomego – jemu po części zawdzięczam odkrycie i nieprzemijającą fascynację Grechutą – który na to pytanie zawsze odpowiadał ze zdecydowaniem: „Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego”.

  51. nie.spokoj pisze:

    od paru miesiecy hood i cycle of days and seasons

  52. fripper pisze:

    Widzę, że nie tylko w moim wypadku nazwisko Grechuta sąsiaduje ze słowem „znajomi”. Miałem w liceum grono bliskich przyjaciół kompletnie zakochanych w Grechucie i w Demarczyk także. Starali się mnie ostro tym zarazić, a ja ich Floydami i m.in. Davidem Bowie. Załapałem się nawet na koncert Grechuty, choć – ze względu na stan zdrowia artysty – było to raczej przykre przeżycie. Co ciekawe, zarażanie podziałało w obie strony, choć u mnie z nieco opóźnionym zapłonem. Grechuta zawsze będzie mi się już kojarzył z liceum, ale naprawdę doceniłem go dopiero na studiach. Zacząłem słuchać jeszcze raz, już jakby na własną rękę i mnie zachwyciło. Pierwsze 6 płyt MG to moim zdaniem rzeczy wybitne w skali światowej, przy czym absolutnie oryginalne i bardzo „polskie” w najlepszym tego słowa znaczeniu. Anawa to też najlepszy okres dla Pawluśkiewicza, nigdy później już nie zrobił nic nawet w połowie tak wartościowego. Demarczyk bardzo szanuję, ale już to nie do końca moja bajka. Za to uwielbiam Koniecznego jako twórcę muzyki filmowej i teatralnej i uważam, że jest cokolwiek niedoceniony w swojej oryginalności i nowatorstwie. Jego hipnotyczne, transowe, okołominimalistyczne rozwiązania spokojnie mogą sąsiadować z Góreckim.

    Na koniec jeszcze jeden kamyczek w ramach właściwego tematu tego wątku:

    – Laurie Anderson „Big Science”

Dodaj komentarz