Tom Waits – Bad As Me

Tom Waits – Bad As Me (Anti)

 

Plan był prosty: „Wejść. Wyjść. Żadnych ceregieli”. Posiadacz najbardziej zachrypniętego głosu na zachód od flamenco nawet nie próbuje udawać, że nad swoim nowym dziełem pracował aż siedem lat – bo tyle czasu upłynęło, odkąd Tom Waits wydał swój poprzedni album studyjne. „Bad As Me” to dzieło zwięzłe, dosadne i szalenie charyzmatyczne. Niezależnie od tego, czy snuje właśnie nad fortepianem smętną balladę, piekli się przy akompaniamencie dęciaków, cytuje starą szkocką melodię albo próbuje śpiewać falsetem – Waits jest w życiowej formie.

62-letniego pieśniarza tradycyjnie dopingowała i wydatnie wspierała żona Kathleen Brennan. To ona postanowiła, że na płytę trafi 12 krótkich, trzyminutowych piosenek – choć ostatecznie jest ich o jedną więcej i trwają dokładnie 44 minuty i 44 sekundy. To Kathleen wymusiła na mężu, by niektóre ze swoich partii wokalnych dopracował, bo dla Waitsa śpiewanie do mikrofonu niczym nie różni się od nucenia pod nosem w samochodzie. To żona wreszcie podsunęła mu pomysł – „Kochasz jego muzykę, on kocha twoją i obaj mieszkanie w Nowym Jorku, więc co stoi na przeszkodzie?” – by oprócz kilkunastu innych muzyków zaprosić do studia także Keitha Richardsa. Legendarny gitarzysta The Rolling Stones miał przytargać na nagrania „około 600 gitar”. Zagrał ostatecznie w czterech utworach, a w rzewnym „Last Leaf” nawet zaśpiewał w duecie z gospodarzem o efektach starzenia.

Stonesom Waits dedykuje ponadto utwór „Satisfied”. W tej płomiennej odpowiedzi na wielki przebój „Satisfaction” zwraca się wprost do Micka Jaggera i Richardsa, dosłownie wypluwając z siebie litanię człowieka już usatysfakcjonowanego lub satysfakcji bliskiego. Jak przystało na człowieka, który właśnie nagrywa swoją siedemnastą płytę – i jedną z najlepszych.

gościnnie „Bluszcz”

.

Fine.




4 komentarze

  1. fripper pisze:

    Ciekawa sprawa. Waitsa uwielbiam. Na pewno bez problemu znalazłby się w jakiejś mojej 10tce najulubieńszych muzyków w ogóle. No i dziwna sytuacja się zrobiła, bo „Bad As Me” jest na wielu listach najlepszych płyt roku, same ochy i achy, a mnie aż tak to nie bierze. Ta płyta jest znakomita, ale jak na Waitsa jest standardowa, dlatego może trochę jestem nieco rozczarowany. „Real Gone” ruszyło mnie bardziej.

  2. fripper pisze:

    Coś zaczynam zmieniać zdanie. Może po prostu czego innego się spodziewałem. To chyba najbardziej energetyczna płyta Toma od czasu „Rain Dogs”.

  3. Mariusz Herma pisze:

    Z ciekawości: ile zmieściłeś przesłuchań w tym (niespełna) miesiącu?

  4. fripper pisze:

    A nie wiem. Może koło 10 albo trochę więcej. Naszło mnie na Waitsa w ciągu ostatnich 2 tygodni i wielu jego płyt słuchałem, a skoro tak było to ciągle zahaczałem o najnowszą, bo mi jakoś nie dawała spokoju. Troszkę podróżowałem i mi w tym towarzyszyła.

Dodaj komentarz