Ø2. Połamane rytmy

Raz – i – dwa – i – trzy – i – czte – ry – Raz – i – dwa – i – trzy – Raz – i – dwa – ry – i

Połamane rytmy kandydują do miana jednego z najbardziej nadużywanych terminów w sieciowej publicystyce muzycznej. Ale nawet jeśli pojawiają się na wyrost albo zupełnie niezasłużenie, to zawsze jako komplement.

Różne mają też znaczenia. Czasem chodzi się o nietypowe, na przykład nieparzyste metrum: od „Money” Pink Floyd (7/4) przez „What Would I Want? Sky” Animal Collective (7/8) po „Crystalline” Björk (17/8?). Kiedy indziej piszący mają na myśli polirytmię, zaawansowane synkopowanie („dubstepowe łamańce”) albo zamaszysty swing. Każda z tych opcji zasługuje na oddzielne potraktowanie, tym razem jednak chcę zająć się faktycznym łamaniem rytmu: miłością kompozytorów, rutyną improwizatorów, dumą progrockowców i rarytasem popu.

W trzech pierwszych stylistykach bit łamie się nagminnie. Po wynalezieniu free, jazzowych gier z rytmem jest od metra. Filharmonie? Strawiński w „Święcie wiosny” i „Trzech utworach na klarnet solo” co takt zmieniał zdanie co do metrum. Progrockiem, a szczególnie progmetalem, też szkoda się zajmować, skoro taki Mike Portnoy w przeciągu sześciu minut potrafi złamać rytm 104 razy. Aczkolwiek Jethro Tull wystarczyło tylko przesunąć akcenty, by namieszać słuchaczom w głowie.

W mniej wydumanym rocku, popie, a szczególnie w hip-hopie poważniejsze turbulencje rytmiczne pozostają jednak rzadkością. Tym większy efekt, gdy wreszcie się trafią. Jednym z moich ulubionych hiphopowych momentów ostatnich lat jest refren „Never Gonna Change” duetu Freeway & Jake-One:
.

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/03/freeway.mp3]
.

To przykład łamania ostentacyjnego. Mistrzami dyskretnego manipulowania rytmem są Beatlesi. W „All You Need Is Love” co rusz przeskakują pomiędzy 3/4 oraz 4/4. Rozprawki opiewające starsze o kilka miesięcy „Strawberry Fields Forever” ograniczają się zwykle do kwestii produkcyjnych, ale rytmicznie Beatlesi także przeszli tutaj samych siebie: radośnie doklejają nuty zwrotkom, przyspieszają tempo, bawią się metrum jak plasteliną.

Jest jeszcze mostek „Here Comes the Sun”. Zapisuje się go zazwyczaj w postaci równania 11/8 + 4/4 + 7/8. Czyli jedenaście szybkich (Sun, sun, sun, here it…), cztery wolne (…comes), siedem szybkich (od pętli perkusyjnej do powtórki):
.

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/03/herecomes.mp3]
.

Niechęć mainstreamu do łamania rytmu jest zupełnie niezrozumiała, bo w żaden sposób nie wyklucza chwytliwości. Oprócz Beatlesów dowiedli tego chociażby chociażby Queen w „Bohemian Rhapsody”. A także OutKast. Frazy „Hey Ya!” składają się z pięciu regularnych taktów na 4/4, ale pomiędzy takt trzeci oraz czwarty panowie wcisnęli dwie dodatkowe ćwierćnuty. W poniższym „And this I know for sure” chodzi o fragment „I know for”:
.

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/03/outkast.mp3]
.

A mimo tego podbili parkiety!

W megahicie „Someone Like You”, którym Adele podbiła rok 2011, także znajdziemy rytmiczny smaczek. Cały kawałek utrzymany jest w prostym 4/4. Mostek przed refrenem dostaje jednak dodatkowe dwie ćwierćnuty. Co zabawne, Adele śpiewa wtedy – jakby przypominała się pianiście – „It isn’t over”. Ta bonusowa połówka taktu doczepiona do mostku jest później niejako odebrana refrenowi, przez co wejście drugiej zwrotki sprawia wrażenie falstartu.

Mistrzowskim pokazem rażącego łamania rytmu przy zachowaniu chwytliwości stanowi kultowy w jednych, a znienawidzony w innych kręgach przebój, którym grupa Tool zdobyła jednocześnie salony Empików i pachnące wówczas nowością korytarze gimnazjalne. Oto kilka w zasadzie losowych fragmentów:
.

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/03/schism.mp3]
.

Schism” operuje bodaj dziewięcioma różnymi metrami, które przy drobiazgowym liczeniu zmieniają się jakieś pół setki razy. Aczkolwiek sam zespół utrzymywał, jakoby metrum było jedno i wynosiło… 6,5/8.

Londyński bas z kolei Mala podbił kilka lat temu minimalistycznym „Learn”. Zgodnie z tytułem, bardziej niż do zwykłego słuchania kawałek ten nadaje się do nauki – liczenia. Metrum 4/4 mutuje tutaj w 12/8 i z powrotem, co najlepiej słychać jeszcze przed dropem:
.

[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/03/learn.mp3]
.

Łamaniem rytmu można się oczywiście zmęczyć. I przykładów wcale nie trzeba szukać w progmetalu. Weźmy niepozornego Sufjana Stevensa, i to z czasów akustycznych. Latem 2006 roku nagrał piosenkę „Christmas in July”, której wstęp liczy się na 7/8, pierwszą zwrotkę na 10/8, refren na 9/8, a potem pojawiają się jedenastki i siódemki. Ostatecznie kończymy jednak poczciwym 4/4. I tak też pewnie będzie z większością tego, co się śpiewa, rapuje i rzępoli.

.

Fine.




13 komentarzy

  1. koko pisze:

    moim ulubionym połamańcem jest Pancha Nadai Pallavi – Shankara. Zakir Hussain swoje tam wyplumkał też.

  2. Kamil pisze:

    Ciekawy tekst. A tak z trochę podobnej beczki, bo zawsze chciałem Cię oto spytać – najbardziej twoim zdaniem wyszukane muzycznie zespoły ostatnich 20 lat? Nie chodzi mi tutaj tylko o zabawę z metrum, ale eksperymentowanie z brzmieniem, wyszukanymi akordami itd. Czyli cały ten sztafaż bardziej muzykologiczny. W końcu w tym aspekcie jesteś ekspertem :)

  3. pagaj pisze:

    Może to niekoniecznie podpada pod „łamanie rytmu”, ale jedną z moich ulubionych sztuczek jest rzecz niby dość banalna, a jednak rzadko pojawiająca się w muzyce popularnej (rzadziej nawet niż nieregularne metrum). Mianowicie – odstępstwa od zasady budowania kawałków z fraz/bloków będących wielokrotnością 2 czy 4 taktów. Na przykład „Knives Out” Radiohead, złożony z naprzemiennie pojawiających się bloków po 5 i 6 taktów. Albo „Disconnect the Dots” Of Montreal, gdzie główny riff trwa tylko 3 takty (a perkusja zagęszcza rytm w trzecim, jakby chciała nadrobić brak czwartego).

    Co do metrum, to tak sobie wspomnę, bo nie wiem czy kiedyś będzie okazja, że lubię podziały na 8; są zwodnicze, bo w pierwszej chwili wydaje się, że to zwykłe 4/4, dopiero po chwili zauważa się, że akcenty są trzy, i – siłą rzeczy – nieregularnie rozłożone.

    „All You Need Is Love” – ja po prostu traktuję zwrotki tutaj jako 7/4, refren to już zwyczajne 4/4.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Kamil – uuuuch, to pomysł na jakiś ambitny ranking w czterech odsłonach, który może za pół roku byłby gotowy i to z pomocą przyjaciół. W pierwszej kolejności pomyślałem o Flying Lotusie – efekt świeżości. W drugim o Joannie Newsom, bo na „Ys” zadziwiła kompleksowo. W trzeciej o Meshuggah, właśnie przez absurdalne metra (każdy instrument miewa własne). Radiohead wywracali muzyką na wszystkie strony. Niewątpliwie Björk, również pod każdym względem. Sylvian, Wyatt, wiadomo. Autechre i miejscami Squarepusher.

    Z mniej ostentacyjnych rzeczy, Sufjan jest bardzo świadomym aranżerem i potrafi więcej, niż pokazuje – choć i tak pokazuje dużo. Takoż np. Erykah Badu. Fink ma łagodne brzmienie, ale szaleje ze strojem gitary nawet w najbardziej chwytliwych utworach („If Only”) i jest w tym względzie godnym następcą Nicka Drake’a (pewnego razu spróbowałem zagrać „Things Behind the Sun”). Dubstepowcy bywają przyjemnie drobiazgowi, aczkolwiek tylko w 2-3 wymiarach. Z kolei Vampire Weekend świetnie radzą sobie z łączeniem różnych tradycji tak, żeby nie było widać spawów.

    Plus rzesze progrockowców (King Crimson łapią się na 20-latkę), rockowych liberałów (późne Talk Talk to symbol wolności od komponowania odruchowego, sztampowego), quasi-metalowców (Mikael Akerfeldt z Opeth ma w małym palcu wszystko od baroku przez Abbę po death) i innych kombinatorów. U nas Voo Voo miewało w latach 90. zdumiewające momenty – o ile pamiętam chociażby na „Oov Oov”, aczkolwiek ostatnio słuchałem tej płyty chyba w liceum.

    Taki potok pierwszych skojarzeń. A ekspertem absolutnie nie jestem, o czym ciągle przypominają mi przyjaciele – jest wśród nich trochę młodych kompozytorów, dyrygentów, muzyków poważnych, nauczycieli. Gdy zaczynają dyskutować o zwykłej piosence lecącej w radiu, to ja się zamykam i próbuję notować w głowie.

    *

    Pagaj – przy takim liczeniu rzecz sypie się już przy dziewiątym „love”. Musiałbyś liczyć 7/4 + 7/4 + 13/4. A niesymetryczne klocki absolutnie tak, tutaj zresztą „Hey Ya!” i bez półtaktu plusuje. Albo taka słodka balladka „Sentimental” Porcupine Tree, która ma następującą *macierz* akordów:


    6-5-5-6
    5-5-5-6
    5-6-5-5
    5-6-5-6

  5. Kamil pisze:

    Wielkie dzięki za odpowiedź. Choć się nie umywam do twojej wiedzy z zakresu wiedzy muzycznej od strony technicznej, to mam w większości podobne odczucia, oczywiście oparte o intuicję :) Finka nie miałem sposobności wcześniej słuchać, więc teraz to nadrobię widzę. Zdziwiłeś mnie trochę z Vampire Weekend, ale rozumiem o co Ci chodzi. Alex Ross w wielu momentach przybiłby Ci piątkę pewnie (głównie za Joannę, Radiohead i Bjork). Squarepusher na „music is rotten…” robił wyjątkowo świetne rzeczy, autechre to już w ogóle walnięte jest. To mówisz, że Drake taki trudny do grania jest?

  6. Mariusz Herma pisze:

    Squarepusher ma też to swoje wirtuozowskie, „barokowe” oblicze wybitnego basisty, które dopełnia sprawności przy kabelkach. Świadomością i umiejętnościami dorasta klasycznym wykształciuchom.

    Co do VW, to też nigdy tak na nich nie patrzyłem, dopóki ktoś mi nie rozpisał drugiej płyty na gatunki – zdarzało się ich po 4-5 na minutę. Nie słychać tego od razu, ale w tym właśnie rzecz.

  7. pagaj pisze:

    o, nieznałem tego „Sentimental” (odpadłem z fanowania PT po „Blackwing”), ale dzięki za kolejny przykład kawałka na 8/8 (o ile dobrze liczę).

  8. Mariusz Herma pisze:

    Deadwing ;-)

    Co do Drake’a, to pewnie nie jest bardzo trudny, gdy już się odkryje, że:

    Altered Tuning: DGDDAD
    Capo 6th fret

  9. pagaj pisze:

    Racja. To mówi ile pamiętam z tej płyty :D

  10. Świetny tekst! Btw, czy nie jest często tak, że terminu polirytmia używa się błędnie zamiast terminu polimetria? Wydaje mi się, polimetria lepiej pasuje do przypadku takiego jak dajmy na to Meshuggah.

    Dużo zawsze działo się też w składach Steve’a Coleman’a – jest taki mój ulubiony moment na początku numeru Cinema Saga z albumu Sine Die – dzieje się to gdzieś między 0:50 a 1:00 : http://www.m-base.org/sine_die_mp3_files/cinema_saga.mp3
    ..no i przypadkiem przypomniałem sobie o całej tej darmowej muzyce na http://www.m-base.org/sounds.html Ostatnio jak tam zajrzałem to nic nie działało…

    U progrockersów to zawsze super lubiane przeze mnie Sleepytime Gorilla Museum – właśnie włączyłem sobie Babydoctor z doskonałej „Of Natural History”. Tu dzieje się cały czas :-)

  11. Mariusz Herma pisze:

    Jest, ale grono pisarsko-czytelnicze błyskawicznie się dokształca. Jeszcze parę lat i kilka auto-recenzji Afrojaxa i może dogonimy muzykologów :-)

    Meshuggah łapią się raczej na obie poli-. I to chyba nieraz jednocześnie.

  12. magda pisze:

    Skoro narzędzia muzyczne służyć mają młodym początkującym, to Bubble Pie w Away posluchali się (w zwrotkach) i chyba umieją : )

  13. […] Liniowość ØX. Solo Ø2. Połamane rytmy Ø1. Na dobry początek Ø0. […]

Dodaj komentarz