Śladem niedawnego wpisu o głoszonym tu i ówdzie kryzysie muzyki natrafiłem na dyskusję na temat śmierci rocka oraz śmieci muzycznych, które zdaniem części rozmówców zdominowały przestrzeń muzyczną ku jej nieszczęściu, a zdaniem innych ku jej dalszej ewolucji. Oprócz tego, co już tam dopisałem:
Kluczowe wydaje mi się to, jak potraktujemy podobne odczucia ludzkości z przeszłości. Nie tylko połowy z lat 70., ale na przykład z pogrzebu Bacha. Wtedy też pisano, że umarł ostatni geniusz i żadnej wielkiej muzyki już nigdy nie będzie. Mnie takie historie każą wyluzować z makroocenami, ale można też stwierdzić: co z tego, tamci się mylili, my nie.
…jeszcze taki detal:
W XX wieku tak zwane rewolucje muzyczne zdarzały się mniej więcej raz na 30 lat: jazz w 1910-1920, rock(’n’roll) w 1950-60, hip-hop w 1980-90. Gdzieś tam w tle przewalało się jeszcze mnóstwo gatunków – z elektroniką na czele – ale one aż tak masowego przewrotu świadomości muzycznej nie spowodowały, raczej zasilały główny nurt niż nim wstrząsały. Niektórzy zamiast hip-hopu wstawiliby punk, to już zależało od koloru skóry. W każdym razie:
1. Rytm owych rewolucji był dosyć szalony w zestawieniu z poprzednimi wiekami. I trochę niesprawiedliwie jest przykładać tę miarę do całych dziejów muzyki (bo komentarze dotyczą zazwyczaj muzyki w ogóle). Sprzyjała temu przyspieszeniu kumulacja innowacji: rejestracja dźwięku, manipulacja nagraniami, masowe środki przekazu i masowe (sztucznie nagłaśniane) koncerty, przemysł fonograficzny, świadomy recycling… Dochodzą do tego niezliczone kolizje różnorodnych kultur muzycznych. Mnóstwo tego. I nie do powtórzenia.
2. Od ostatniej rewolucji – punkowej czy rapowej, jak kto woli – upłynęło właśnie 30 lat z niewielkim okładem. Wciąż mieścimy się w normie.
.
ok. ale wydaje mi się, że każda rewolucja ma to do siebie, że jest poprzedzana symtomami, które ją zapowiadają. myślisz, że obecnie coś takiego da się zauważyć?
a z drugiej strony pojawia się pytanie o źródła tej regularności (wskazanej przez Ciebie 30-letniej cykliczności). w sumie nie możemy mieć żadnej pewności czy kolejna rewolucja nie nadejdzie (o ile w ogóle) np. dziesięć lub dwadzieścia lat później.
Przed zajściem „rewolucji” raczej nikt tych symptomów nie dostrzegał :-) Po fakcie sobie pokazujemy, że tu i tu coś się ruszało.
Wskazujemy zresztą różne miejsca. Jedni nadejście rock’n’rolla w połowie lat 50. tłumaczą socjologią, inni muzyką, jeszcze inni (i coraz bardziej się ku temu przychylam, chociaż w magisterce pisałem inaczej) wskazują raczej na technologię i przemiany w amerykańskich mediach (np. telewizja uwalnia – dotąd zblokowane – radio od muzycznej monouprawy).
Na pewno czynników tych był bezlik. I to jedno łączy czasy rewolucyjne z naszymi. Nie wiem jak wy, ale ja wszystkich obecnych przemian – nawet dotyczących tylko muzyki – spowodowanych internetem i komórkami/smartfonami/tabletami zdecydowanie nie ogarniam. Za 50 lat ktoś może będzie pisał w magisterce, jak to nowa rewolucja zaczęła się od Napstera, streamingu, Fruity Loops albo ekranu dotykowego. Tak jak dziś źródeł punku szukamy w Velvet Underground i pub rocku. Hip-hop zawdzięczamy głupiemu gramofonowi.
Co do cyklu 30-letniego – to oczywiście taka umowna średnia – to wręcz bym się zdziwił, gdyby ten bezprecedensowy rytm się utrzymał. (Chociaż burza technologiczna i medialna zdecydowanie temu sprzyja). Na pewno nie widzę powodu, by panikować i głosić koniec historii, bo coś się o parę lat przeciąga.
o, nie dość, że dotarłeś na ten koniec internetu, to jeszcze napisałeś o nim na blogu :)
tak, jak pisałem na forum, jestem zdecydowanym optymistą. jest dobrze, będzie jeszcze lepiej.
Zabawne, że akurat dzisiaj o tym piszesz, kiedy przeczytałem to: http://www.theatlantic.com/entertainment/archive/2012/07/buy-the-hype-why-electronic-dance-music-really-could-be-the-new-rock/259597/
W Hameryce wierzą, że właśnie nadeszła.
Sprytnie ten artykuł pokazuje analogie, szczególnie co do stosunku starszego pokolenia (niekoniecznie bardzo starego: patrz olewka ze strony Pitchforka). I w sumie faktycznie nie wiemy, dokąd nas ten EDM doprowadzi, aczkolwiek nie tylko ja mam tutaj jedną zasadniczą wątpliwość: ta muzyka jest z nami od trzech dekad, obecny stan osiągnęła wynikiem płynnej ewolucji (względnie regresu :-), a nie jakiegoś estetycznego wybuchu. Kilka dropów to za mało, by wprowadzić tutaj jakąś nową jakość. Muzyczną, bo socjologicznie i ekonomicznie zrobił się fenomen (o tym zresztą za tydzień w „Polityce” :-)
Dla tego piszę, że „w Hameryce”, bo jednak socjologicznie coś tam pękło w tej kwestii. Do niedawna muzyka taneczna ciągle jednak była tam pewnym tabu („disco sucks”), a nagle stała się akceptowalna dla mainstreamu.
Moja ulubiona scenka BTW: http://youtu.be/SvD9u1-ivL8
Względnie: http://youtu.be/Kv-EnsyI5ns
Jest to na swój sposób radykalne :-)
Haha, to by tłumaczyło trochę jego wymagania: http://www.harderbloggerfaster.com/2012/06/19/steve-aoki-dj-rider-unveiled/
A co do tego, że EDM jest z nami od dawna: hip-hop też nie zaczął się nagle w 1988 wraz z wydaniem „Straight Outta Compton”.
Pewnie, zaczął się (na serio) prawie dziesięć lat wcześniej od Rapper’s Delight, względnie Króla Tima Trzeciego. „Straight Outta Compton” to już takie… „Buddy Holly”? Pełnometrażowy Chuck Berry? :-)
W każdym razie nie było tak, że gdy społeczeństwo dowiadywało się o istnieniu hip-hopu, to pierwsi raperzy przechodzili właśnie na emeryturę…
Rider godny gwiazd rock’n’rolla :-)
czy EDM nie jest produktem, na który jest największy popyt obecnie? Młodzież (ten przedział 15-25) podchodzi bardzo hedonistycznie do życia; zdecydowanym priorytetem jest zabawa i dokładnie to jest im serwowane.
analogia z disco chyba nieco na wyrost. trzeba wziąć pod uwagę media (co z przeszłości równa się z internetem?), jako czynnik kształtujący rzeczywistość. wówczas radio i telewizja, które w porównaniu do dzisiaj były w powijakach, nie miały aż takiej mocy sprawczej.
moje pytanie brzmi; jeśli EDM is the next big thing, w którym kierunku będzie ewoluował i co stanie w opozycji do niego? Te dwie pochodne określą następnego wybrańca cyklu.
jeśli to prawda (a nie tylko slogany, żeby zatuszować obecny marazm w skali makro) i EDM faktycznie przejmuje kierownicę, nie wiem czy jestem zadowolony. mówię to z perspektywy nauczyciela, widzącego z roku na rok coraz większe pogrążenie wartości (w czym muzyka odgrywa niemałą rolę), ale znowu, od zarania dziejów obserwowano upadek moralny. [dopowiadając i uprzedzając potencjalną odpowiedź; mi nie chodzi o zdeprawowanie (o czym wspomina Bogart), ale o wzrastającą tępote, a to dwa zgoła inne bieguny]
ciężko cokolwiek stwierdzić, zbyt wiele zmiennych (jeszcze)
och, pytanie też do autora artykułu; czy ten hałas jest tożsamy z tamtym? Czy chodzi po prostu o hałas? Wątpię i stało się to kolejnym aspektem nad którym warto pogłówkować.
Ta sama hedonistyczna młodzież wypromowała rock’n’roll, punk i hip-hop, więc tutaj akurat wszystko pasuje. Chętnie poczytałbym też, co nauczyciele mówili o Elvisie, Lydonie i Public Enemy :-)
Wydaje mi się, że telewizja i radio miały w latach 70. czy 80. nieporównywalnie większą moc sprawczą niż obecnie – przynajmniej jeśli chodzi o wpływ na kluczowe dla nas przedziały wiekowe – ale może powinniśmy tutaj zapytać o zdanie socjologa lub medioznawcę.
Jak wspomniałem, w muzyczną płodność EDM nie wierzę, bo wygląda mi raczej na końcowe odcinki serialu niż jego początek. Za to jednej cennej rzeczy boom EDM-owy nam dowiódł: że the next big thing jest jeszcze w ogóle możliwe. Bo jużeśmy wieścili, że przy obecnym rozdrobnieniu gustów i krytyk każdy będzie sobie organizował mikrorewolucje we własnych iPodach.