Jazz fajny jest

A przynajmniej coraz częściej bywa. Przymierzałem się od kilku miesięcy, żeby rozmaite pozytywne wątki zebrać w jeden tekst. Udało się z okazji rozpoczynającego się właśnie festiwalu Warsaw Summer Jazz Days.

.

Fine.




8 komentarzy

  1. ArtS. pisze:

    Warto poprawić „jakiś swego czasu Vijay Iyer”, bo wyszło to dość niefortunnie. (Dwie linijki niżej też się wkradł błąd). Poza tym, pełna niezgoda.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Czyli obstawiasz lata 60.? :-)

    Dzięki za korektę, przekazuję.

  3. ArtS. pisze:

    Niezgoda raczej co do kryterium fajności jazzu, o czym zresztą świadczy przykład Matany, która – moim zdaniem – nagrała płytę bardzo silnie osadzoną w tradycji jazzowej i chyba trochę na siłę ją podciągnąłeś pod swoją tezę.

    Swoją drogą ciekaw jestem jaki wpływ na sukces „Coin, coin” miało to, że została wydana przez Constellation – wytwórnię zupełnie niejazzową, za to pozostającą na radarze środowiska indie?

  4. Mariusz Herma pisze:

    Tak samo moglibyśmy pytać np. o Colina Stetsona z jego indie-koligacjami. Ale na pytaniu się zatrzymamy. Zresztą największe uznanie Matana zdobyła jednak w środowisku (avant)jazzowym, które nie zwykło się raczej kierować radarami indie.

    Teza dotyczy m.in. zainteresowania światem i przywracania treści pozamuzycznych, więc muzyczne osadzenie Matany w tradycji absolutnie niczemu tutaj nie przeszkadza. Zresztą tak eklektyczna płyta absolutnie nie mogłaby powstać w latach 50. czy 60. mimo że blues, jazz i gospel były wtedy niby bliżej wspólnego pnia.

  5. ArtS. pisze:

    Chyba musisz nadrobić znajomość z dyskografią Sun Ra. To niekoniecznie ta sama stylistyka, ale pod względem eklektyczności w niczym nie ustępuje Matanie.

    A na początku lat 70. Archie Shepp nagrał dwie płyty łączące blues/gospel/jazz w bardzo zbliżony sposób. Zresztą genialne.

  6. Mariusz Herma pisze:

    Powinienem był napisać: „W ten sposób eklektyczna”. Bo oczywiście płyt łączących blues, jazz i gospel było prawdopodobnie więcej niż płyt tego nie robiących. No, ale artykuł nie tego dotyczy.

  7. PopUp pisze:

    Parę uwag, jeśli można:
    – Gdy piszesz „cieszą się wśród jazzowych elit estymą porównywalną z weteranami” to moim zdaniem przesadzasz. Glasser, Moran – ok, są bardzo przystępni. Ale Vijay i Matana cieszą się estymą wśród części tzw. krytyków, ale w całym środowisku, nawet w całych elitach – nie. Są za dziwni. W muzyce tego nie słychać, ale gdy się z nimi rozmawia, czuć, że są zmęczeni „środowiskiem jazzowym” i jego konwencjami. Iyer jest o rok młodszy od Mehldaua i cały czas o nim się mówi „emerging artist” (co już go trochę frustruje). Moim zdaniem dlatego, że gra rzecz tak skomplikowaną. Może tegoroczne nagrody Downbeat to postrzeganie zmienią;
    – To, że Coin Coin wyszło w Constellation, było głównie efektem tego, że Matana dłuższy czas pracowała w Montrealu i grywała z GY!BE czy The Silver Mt. Zion wcześniej, ale też po części wynikało z tego, że tzw. jazzowe labele nie były szczególnie zainteresowane tym materiałem. Podobnie problem z wydaniem „Ghosts” swojego kwintetu miał Peter Evans (a to jest bardzo nowatorska płyta), który ostatecznie wydał go sam. Stetson jest w Kanadzie też przez osobiste względy, poza tym on nie gra jazzu ;-)
    – Samo funkcjonowanie „klubu jazzowego” jest przeżytkiem i oznaką problemu tego gatunku. Akurat Polska jest tutaj w awangardzie i powinniśmy się cieszyć – ciekawych koncertów klubowych jest sporo i bynajmniej się nie odbywają w „klubach jazzowych”, zwłaszcza w Warszawie. Podobnie na festiwalach niejazzowych pojawia się pewne otwarcie – Jason Moran będzie grał codziennie na Flow w Helsinkach, na Off też się pojawia coś więcej niż tradycyjne zespoły Wojtka Mazolewskiego (przy całej sympatii), choć tam na razie traktuje się to w programie po macoszemu. Na ATP od kilku lat prawie zawsze jest bardzo ciekawy element jazzowy.
    – W Polsce całe to obumarcie jazzu ma szczególny charakter – niby rodzima struktura zanikła, ale WSJD ciągle ściąga muzyków, którzy na podobne zaproszenia w innych krajach rzadko mogą liczyć, a Zorn wyprzedaje kongresówkę (w to naprawdę mało kto za Odrą może uwierzyć). Odnośnie tegorocznego występu Matany – akurat dobrze, że gra solo, wtedy jest bardzo przejmująca.
    – Iyer jest na okładce nowego numeru PopUp, tutaj świeży wywiad http://www.popupmusic.pl/no/36/artykuly/453/vijay-iyer-wywiad. W tym samym numerze też wywiad z Colinem Stetsonem, ale to już sobie zainteresowani łatwo znajdą.
    Pozdrowienia!

  8. Mariusz Herma pisze:

    Tak, Iyer i mnie się skarżył, jak długo musiał czekać na legitymację partyjną. Gdy się jej doczekał, to przez kilka lat zgarniał jednak prawie wszystko, co mógł zgarniać pianista jazzowy. Dzisiaj nikt poza nim, Esperanzą czy Glasperem nie potrafi swoimi premierami wygenerować tak wielu artykułów w periodykach jazzowych i prasie mainstreamowej.

    Co do Stetsona – spory na temat szufladek (sam w podsumowaniu roku wrzuciłem go do „abstrakcji”) najlepiej IMO świadczą o tym, że właśnie jazz gra :-)

    Dzięki za komentarz, a przede wszystkim linki. Biorę się za oba wywiady.

    Edit:

    „Fuck the song, song is just a simple bit of information. But the sound – that’s something complex, that’s very hard to touch.”

    Jakże to się ludzie potrafią różnić w swoich upodobaniach.

Dodaj komentarz