Ta młodsza

Bardziej z powinności niż ciekawości zerknąłem przed tygodniem na nowy teledysk Solange Knowles i od tegoż tygodnia grzęznę w dumaniu. Słucham „Losing You” po raz piąty, trzynasty, dwudziesty drugi, w każdym razie po kilka razy dziennie, zawsze z dokładką, gdy de facto słuchać nie ma czego. Dwusekundowa afrykanizująca pętla prowadzi się sztywno od pierwszego powtórzenia do ostatniego; trzem klawiszowym akordom nigdy nie przybywa czwartego; partia wokalna jak od zegarka stąpa sylaba po sylabie, ćwierćnuta po ćwierćnucie, ósemka – w refrenie? – po ósemce. Nad czym tu dumać?

Szukanie źródeł przyciągania doprowadziło mnie ostatecznie do wniosku, który już na początku proponowała intuicja: magnesem Solange są jej stoicyzm i umiar. Zupełnie nie na miejscu. Ekspresja flegmatyka nijak nie przystoi tyleż stwierdzaniu co pytaniu, czy oni już na zawsze oddzielnie – w zasadzie wypadało tę piosenkę doręczyć do uszu własnych. Podobnie od bieżących wymogów rynkowych odstaje aranż. Zamiast efekciarstwa – łagodne (nie nachalne) retro. Zamiast kulminacji – bliskie a capella wyciszenie. To zresztą podwójna manifestacja powściągliwości, bo znając realia, już w drugiej linijce wypadało się spodziewać wejścia chórków rekompensujących deficyt doznań, a już na pewno w linijce trzeciej. Wytrzymała do ostatniej.

Przy słowie refren postawiłem pytajnik, bo należytego refrenu również nam poskąpiła. Szybsza część to bardziej mostek prowadzący z powrotem na pierwszy brzeg. Nawet melancholia utworu okazuje się jedynie pogodnym sentymentalizmem, co potwierdza sielski teledysk. Oderwany być może od faktycznego samopoczucia Solange w tym samym stopniu co od rzeczywistości afrykańskich przedmieść, ale podobno tambylcy wolą, gdy przesadza się raczej z romantyzmem niż z naturalizmem. Do licha, dziewczyna nawet poskąpiła kamerze ciała, choć okazji – scena z basenem – nie brakowało.

Umiar wydaje się stanowić szerszą strategię artystyczną – a może i życiową – Solange, co można wyczytać już z samej jej dyskografii. Debiut w 2003 roku, po pięciu latach płyta druga, po dziesięciu będzie prawdopodobnie trzecia. Beyoncé wydaje w tempie dwukrotnie szybszym. Ale przynajmniej jeśli chodzi o mnie, młodszej siostrze udało się coś, do czego starsza nigdy się nie zbliżyła. Straciła chłopaka, zyskała słuchacza, nastawiam po raz dwudziesty trzeci.

.

Fine.




7 komentarzy

  1. m pisze:

    Świetny post! Oczywiście sprawidziłem i obejrzałem.

    W moim odczuciu jest to jeden z tych utworów, które żyją obrazem. (Czy słuchasz po raz dwudziesty, czy oglądasz po raz dwudziesty? :) To co mnie wciągnęło – że wciąga, absolutnie się z Tobą zgadzam – to atmosfera chwili, szalenie pozytywna, ale nieprzesłodzona, niepozbawiona ironii i poczucia humoru (te tańce „trochę połamańce”, te drobne potknięcia, usmiechy w trzecim planie, to potrącenie zamykanymi drzwiami tańczącej bohaterki). Nie jestem pewien czy rzeczywiście o stoickość tu chodzi, ale bez wiątpienia pewna powściągliwość i skupienie – jak najbardziej.

    No i brzmienie – ciepłe i głębokie. (Niby wszystko, tak jak napisałeś, powtarzalne i zamknięte w regularnej formie – ale jednak bas subtelnie wariuje, jednak te klaskania nie takie od linijki).

    Dzięki, miło poznać taką piosenkę. Jak ja się cieszę, że nie zawsze to co dobre musi wyważać drzwi. Czasami może po prostu przez przejść spokojnie przez drzwi otwarte.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Jednak słucham – w całości obejrzałem tylko raz. Ale te obrazy, sceny i kolory rzeczywiście przyklejają się do muzyki na dobre, oczywiście z korzyścią dla niej.

    Taki niuans: mimo że eksponowanie ciuchów „Kenzo, DVF, Opening Ceremony, J. Crew, Suno” w scenerii biednego Cape Town wydawało się graniczyć z przyzwoitością, to na ekranie widać, że to Solange dopasowała się do otoczenia, a nie otoczenie do siebie. Tak zrobił udający dokumentalistę na Rick Ross.

  3. Kamil pisze:

    Słuchałeś Mariuszu drugą płytę Solange? Niezwykle przyjemna rzecz, a pod koniec to nawet niezłe odjazdy były, których nie powstydziłaby się np. Erykah. Jej siostra może ma sławę, Gaya-Z i miliony, ale sporo jej brakuje do poziomu artystycznego młodszej siostry.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Tamtą płytę załatwił (komercyjnie) zbyt ostentacyjny vintage – zarazem zbyt kombinatorski, by zadowolić fanów Amy czy Adele. No ale taki bywa los postaci wybierających opcję „pomiędzy”. W małej wytwórni powinna się lepiej odnaleźć. Geffen sprzedaż „Sol-Angel” na poziomie 150 tys. egzemplarzy uznał za porażkę.

  5. Kamil pisze:

    Niestety, ale tak to jest jak prawa rynku są podyktowane jednym celem. Tym bardziej, że nazwisko mogło rozbudzić apetyt. A dziś sprzedanie w stanach 500 tys. egzemplarzy to wynik naprawdę duży. Taka Adele trafia się raz na dekadę – idealnie miałki (pomijając świetny opener) produkt z dobrze rozplanowanym targetem. Pocierp, ładnie zaśpiewaj, zgarnij tuzów od produkcji, a może konto zacznie się powiększać.

  6. ki pisze:

    Cholernie dobry kawałek i cholernie dobry teledysk. Zaraźliwe.

  7. AATRAMATRAMM. pisze:

    […] za sprawą ładnie dobranych i ułożonych słów, do “Losing You” przekonano mnie w tym miejscu, co należy bezsprzecznie […]

Dodaj komentarz