O Miłości

Miłość (reż. Filip Dzierżawski, 2012)

Byliśmy po prostu bandą sk***synów, którzy wiesz,
napier***li k**wa, wiesz, nie mieli żadnych pytań.

Filipa Dzierżawskiego film o zespole Miłość zasługuje na pochwały, które zdążył już zebrać i zdecydowanie warto się na niego wybrać, nawet jeśli nie było się nigdy fanem samej grupy (nie byłem). Gdyby jej reaktywacja się udała, otrzymaliśmy prawdopodobnie przeciętną płytę, którą Miłość planowała nagrać po tygodniowej trasie w dwa, a może nawet w jeden dzień. Zamiast tego mamy jeden z lepszych dokumentów muzycznych ostatnich lat.

Jak zauważyli już recenzenci, film potraktować można albo jako historię przyjaźni Tymona Tymańskiego i Mikołaja Trzaski – przyjaźni przewleczonej w ciągu paru lat od skraju łóżka po zdradę podsycaną podszeptami tego trzeciego, czyli Leszka Możdżera – albo jako studium mitycznej chemii muzycznej, równowagi niespokrewnionych warsztatów, temperamentów, pasji, które krzyżując się płodzą dzieła przerastające wyobrażenia dawców genów. Według mnie film pokazuje raczej, że w tego rodzaju ryzykownych związkach obie sprawy są niemal stuprocentowo skorelowane.

Przy założeniu minimalnej szczerości wspólne granie muzyki, a co dopiero muzyki improwizowanej, to po prostu obnażanie się. Szczególnie w intymnej atmosferze prób przed wstydem chroni tylko zaufanie. Jedna fałszywa nuta w takiej chwiejnej relacji i harmonie się rozpadają. I zamiast nadstawiać uszu w oczekiwaniu odzewu na zagraną własnie partię, reakcji szuka się w uciekających spojrzeniach partnerów. Kto miał za sobą przygodę w zespole, wie pewnie, co mam na myśli. Cień podejrzenia i zaczyna się dziwne ustępowanie pierwszeństw. Pomysły ryzykowne, a więc często najciekawsze, blokuje wewnętrzna cenzura. Ogień gaśnie.

Reaktywującą się Miłość destabilizuje oczywiście Trzaska. Mnoży problemy, humorami ociera się o liceum, mimo radości ze spotkania kumpli szuka pretekstu, by im zwiać. Bo sytuacja się odwróciła i po kilkunastu latach to oni nie dorastają mu muzycznie do pięt, mimo że na wstępie twierdzi, jakoby od 20 lat grał tak samo. (A zatem – kusząca hipoteza – czy to oni cofnęli się w rozwoju?). Taśma zarejestrowała przepiękną scenę z pierwszej próby wskrzeszanego zespołu. Wszyscy poza marudnym saksofonistą lecą okrągłą, skrajnie przewidywalną muzyką, jak gdyby nie uprawiali Miłości, ale ją symulowali. Trzaska łypie na nich z obrzydzeniem. Krzywi się, marszczy czoło, chowa twarz. Wydaje się, że zaraz wyjdzie. I wychodzi, ale z siebie. Zmiata miałkie chałturzenie wściekłą solówką, za którą niespodziewanie rusza reszta zespołu. Kontrabas porzuca wyświechtane skale, perkusja sztampowe symetrie, Możdżer szczerzy zęby. Miłość płonie.

Ten moment pokazuje, że w okolicach 2008-2009 roku grupa mogła się (sensownie) reaktywować albo pod przewodem Trzaski, albo w ogóle. Domyślny lider oraz inicjator zjazdu próbował rządzić grupą przy pomocy nut, ale w partyturach Tymańskiego brakowało wizji, która mogłaby przywrócić ową chemię. Chciał sobie „po prostu pograć”. A Możdżer sobie „twórczo rzygnąć”, odreagować „te wszystkie projekty”. Ale po co, jaki w tym sens? – kontrował Trzaska. Odpowiedź nie pada, bo udzielić jej mógłby tylko on sam, gdyby przedłużył kilkuminutową dyktaturę chwilowego szaleństwa na kilka miesięcy. Najwyraźniej brakło do tego zarówno charakteru, jak i ochoty. Tamtym jednorazowym zrywem chciał jeno przekazać to, czego nie potrafił wypowiedzieć słowami: „Kiedy gram, nie chcę wiedzieć, co się zaraz stanie, jak w życiu”. Partaczycie.

Pod koniec przyznaje zresztą, że dawnymi towarzyszami buntu, a obecnie hipokrytami uprawiającymi muzyczną akwizycję zwyczajnie gardzi. Co wydawałoby się przesadą, gdyby nie ostatnia scena. Osamotnieni Tymański i Możdżer – oprócz Trzaski niespodziewanej dezercji dokonał (esemesem!) Maciej Sikała, drugi saksofonista, ugrzązłszy jakoby w Bułgarii – siedzą na kanapie naprzeciw obiektywów kamer. Jeden z dziennikarzy pyta, a jakżeby inaczej, o chemię. I od razu pada zapewnienie, że muzycy wprost toną w niej od pierwszego (ponownego) wejrzenia. Ciąg dalszy już tylko słyszymy. Artur Rojek obwieszcza, że na scenę główną Off Festivalu zawita zaraz Miłość. Po raz pierwszy cieszę się, że mnie tam nie było.

.

Fine.




8 komentarzy

  1. Filip pisze:

    Świetne, świeże spojrzenie na film – a wydawałoby się, że temat już wyczerpano! Pokłony!

  2. fripper pisze:

    Podpisuję się praktycznie pod wszystkim, a najbardziej niesamowite jest to, że ten film naprawdę wychodzi ponad światowe produkcje tego typu, m.in. dzięki szczerości. Nawet jeśli ktoś w ogóle nie lubi muzyki, to i tak film jest ciekawy jako studium przyjaźni i jej rozpadu. Dużo też można się nauczyć na temat pokonywania uprzedzeń co do sztuki. Zadziwia mnie też szczerość Możdżera co do własnej kariery (wyraźne wątpliwości). Miłość ma w ogóle szczęście do filmów, bo jest jeszcze świetny „Olter” – o dramacie obcowania z osobą chorą psychicznie.

    A jak ktoś jest z okolic Nowego Sącza, to jeszcze dziś zdąży film zobaczyć:)

  3. Dominik pisze:

    Bardzo fajny tekst.
    Nie zgodzę się tylko z nazwaniem Tymona „hipokrytą, uprawiającym akwizycję”. Możdżera łatwo wrzucić do takiej szuflady, ale Tymański robi – jak się zdaje – to co lubi, a że nie jest to awangarda, albo w ogóle gra rzeczy słabe, to już jego sprawa.
    Przy tym wypowiedź Trzaski na koniec, w której radykalnie odcina się od Tymona i Możdżera wydaje się bardzo trudna do przyjęcia – zgadza się ona z jego ogólnym radykalizmem, ale jest trochę nieludzka w stosunku do dawnych przyjaciół.

    Żal też nie wspomnieć w tekście o „Miłości” o fantastycznej umiejętności opowiadania Tymańskiego, który nadaje filmowi fajny koloryt i pozwala po prostu się pośmiać, nawet gdy opowiada o sprawach bardzo poważnych.

  4. Mariusz Herma pisze:

    @ Nie zgodzę się tylko z nazwaniem Tymona „hipokrytą, uprawiającym akwizycję”.

    To oczywiście parafraza wypowiedzi Trzaski, gdy zarzuca kolegom, że zajęli się sprzedażą towarów i że on czegoś takiego „w życiu by nie zrobił”. Choć pod koniec Tymański też przyznaje, że za reanimację Miłości była duża kasa (z czego Możdżer skądinąd okrutnie kpi: żeś chyba nie widział dużej kasy).

    Talent narracyjny Tymańskiego – tak, i jeszcze odwaga. Bo może i dokument ten stawia pomnik Miłości, ale figurki poszczególnych muzyków mocno sfatygował. A powstał przecież z jego inicjatywy.

  5. fripper pisze:

    A tak w ogóle to dołączam do pokłonów, bo naprawdę świetna recenzja. Krytykiem filmowym też byłbyś świetnym:)

    Wczoraj widziałem film drugi raz i jeszcze bardziej go doceniłem. Za pierwszym razem oglądałem go przede wszystkim jako film o ludziach, a teraz uderzyło mnie, jak bardzo jest to film o muzyce.

    Film widziałem z dużą grupa znajomych, z których wielu jest bądź to fanami zespołu, bądź poszczególnych muzyków. Okazało się, że końcowa wypowiedź Trzaski spotkała się z bardzo różnym odzewem i często była oskarżana o sporą niesprawiedliwość i przesadę. I chociaż Trzaska jest postacią zupełnie niezwykłą i całość jego osoby budzi mój ogromny szacunek, ale być może faktycznie trochę przesadza w oskarżeniach w stronę Tymona. Natomiast podziwiam, że nie wszedł w coś, co mu nie pasowało. I w ogóle jego podejście do świata, a nawet coś tak banalnego jak sposób wypowiadania się, pewien rodzaj wnikliwej autorefleksji połączonej z ogromną wrażliwością, robi spore wrażenie.

    Możdżer również na swój sposób urzekł mnie swoim hamletyzowaniem. Ten film chyba mówi o nim coś, co on sam boi się wyrazić wprost, więc Dzierżawski „powiedział” to za niego.

    Kolega złośliwie zauważył, że w końcu panowie jeszcze nie umarli. Kto wie, czy za kolejne 10 lat nie dojdzie do ponownej reaktywacji, podczas której Trzaska zachowa się już inaczej. Bo co będzie, jak skończą się mu pieniądze?

    A gratulacje za odwagę należą się wszystkim, bo mało który „wielki zespół” zgodziłby się na tak gorzki i niejednoznaczny pomnik sobie wystawiony.

  6. Mariusz Herma pisze:

    Ciekaw jestem, czy Trzaska wyrobił sobie tę radykalną opinię o kolegach na podstawie tego, co usłyszał od nich na próbach, czy raczej tego, co słyszał o nich wcześniej.

    Jeśli za 10 lat pojawią się plotki o reaktywacji, to możemy ustawiać się po bilety do kina :-)

  7. Filip pisze:

    Chciałem jeszcze zaznaczyć, że zamieszczony tu we wstępie cytat z Tymona miał jeszcze jedną, zaskakującą linijkę, która właściwie jest esencją fenomenu tymonowego gawędziarstwa. W całości szło to jakoś w stylu:

    „Byliśmy po prostu bandą sk***synów, którzy wiesz,
    napier***li k**wa, wiesz, nie mieli żadnych pytań.
    Myślę, że byliśmy po prostu… przyjaciółmi!”

    Absolutny instant classic, którego chyba nigdy nie zapomnę ;)

  8. Mariusz Herma pisze:

    Pojawia się w zwiastunie [0:38]
    http://youtu.be/lSuzncGUSLk

Dodaj komentarz