Rycie w mule

Spotify 2013

Krytyka streamingu skoncentrowała się na kwestiach finansowych, począwszy od stawek wypłacanych poszczególnym artystom, a kończąc na rentowności samej koncepcji przemysłu fonograficznego 2.0, w którym muzyka z produktu sprzedawanego staje się użyczanym. Tak jak przy kulminacji ponapsterowo-iPodowej, kasa odciągnęła więc uwagę od kwestii na dłuższą metę ciekawszych. Czyli tego, jak nowe kanały wpływają na płynący nimi content, na tworzenie twórców i odbiór odbiorców.

Tutaj sceptycy zwykli bezpośrednio uderzać w główny argument streamingowych optymistów, to jest zachwyt utopijną wręcz demokratyzacją muzycznej dystrybucji. Wykonawcę od słuchacza jeszcze niedawno oddzielał szereg decydentów w mitycznych wieżowcach, najpierw eksperci wytwórni, na ostatek selekcjonerzy eteru i papieru. W XXI wieku? Technicznie od cudzych uszu oddziela artystę wyłącznie łącze internetowe. Jeśli nie dysponuje własnym, zawsze może się wybrać do biblioteki lub zamówić wodę w kawiarni z wi-fi. I kilkoma sprawnymi kliknięciami wyekspediować swe nowe dzieło do tuzina portali i równie łatwo poinformować o tym setki zaprzyjaźnionych profili. Jeśli słuchaczom sieć podarowała nieograniczone playlisty, to muzykom wszelkiego szczebla setki, tysiące, miliony odtwarzaczy. W teorii.

W praktyce gros cyfrowych produkcji przepada tak samo, jak ongiś, tyle że zamiast w szufladach (koszach) strażników fonograficznych bram pochłania je wirtualny chaos. Nawet na dnie względnie uporządkowanych serwisów streamingowych spoczywa multum tracków nigdy nie odtworzonych. Koniec długiego ogona Chrisa Andersona ginie w mroku internetowych głębin. Streamingowi czarnowidze obawiają się więc powtórki z przeszłości. Znów liczyć się będzie jedynie powierzchnia muzycznego oceanu, w porywach kilka pierwszych metrów z jako-taką widocznością. A potem coraz ciemniej i wreszcie noc. Niezgłębiona głębia. Jedni szacują ją nawet na połowę muzycznej produkcji, częściej mówi się o jednej trzeciej. Dzięki Spotify znamy konkretną liczbę dla streamingu najbardziej zinstytucjonalizowanego: 20 procent.

Na końcu swojego podsumowania 2013 roku serwisu zaprasza do eksplorowania muzycznej terry incognity, usłyszenia na chybił-trafił nigdy dotąd niesłuchanego. A jest z czego losować. Jeśli dziewiczą pozostaje piąta część katalogu, a jego zasoby przekraczają 20 milionów utworów – codziennie przybywa 20 tysięcy nowych indeksów – to dawałoby ponad 4 miliony kawałków wrzuconych do Spotify na marne. Jakich kawałków? Mnie portal wygenerował playlistę, którą absolutnie zdominowały:

• skecze kabaretowe („Dr. Kronkheit and His Only Living Patient”)
• podcasty („Die Psychologie Der Erbtante”)
• audiobooki („Duma i uprzedzenie”, rozdział 57)
• kołysanki („David’s Bedtime Lullaby” z płyty o Królewnie Śnieżce)
• kolędy („Christmas Greeting from from Santa to Crystal”)
• poezja i filozofia (w tym rady mistrza taoizmu Laozi)
.

Są rozdziały 38-43 Księgi Rodzaju. Jest dwudziesta lekcja z podręcznika „I Speak English”. Fragment tajemniczego dzieła „Seduction Secrets” pouczył mnie o tym, „jak długo przechowywać wino w butelce”. Trafiły mi się też kursy autohipnozy, nurkowania, układania kart tarota oraz unikania podatków. Ostrzeżono mnie przed alergią na orzechy. Zaproponowano założenie „ogrodu kontenerowego”. Różni wykonawcy z albumem „Masz dziecko! – Przewodnik dla Nowych Rodziców Część 4” nieomal sąsiadowali z sygnowanym przez Psiego Eksperta utworem „Jak Przygotować Twojego Psa na Nowego Członka w Rodzinie”. Wśród setki utworów bodaj ani jednej normalnej piosenki.

Doceniam spryt Spotify, którego włodarze doskonale zdają sobie sprawę z bezużyteczności lwiej części zapomnianego katalogu. Bo pokusie przygody trudno odmówić i tym błyskotliwym zabiegiem powyższemu wykresowi uda się być może domalować nieco zieleni. Wystarczy zresztą zbić jeden czy dwa punkty procentowe i kłopotliwe -dzieścia zmieni się w symboliczne -naście. A rozmaici żartownisie, magicy i prorocy dostaną pierwsze w życiu cyfrowe tantiemy. Z perspektywy słuchacza chyba lepiej byłoby jednak pozostawić muł oceaniczny tam, gdzie jego miejsce.

.

Fine.




5 komentarzy

  1. Simon3rd pisze:

    Szkoda, że ta playlista nieodkrytych utworów wygląda zawsze tak samo, a nie, jak głosi strona, jest losowa…

    Wydaje mi się, że gros z tych niesłuchanych utworów stanowią też utwory znanych wykonawców, ale takie, które a) powtarzają się po kilkanaście razy w kolejnych wydaniach best of (to głównie u wykonawców klaycznych, u których pełno jest składanek rocznicowych itd.), b) są koncertówkami, remiksami, wersjami alternatywnymi itd, czyli pełnią rolę paratekstu dla głównych utworów muzycznych. Ciekawe, ile ilościowo audiobooków/kabaretów znajduje się na spotify, chyba nie tak znowu dużo…

  2. Janek pisze:

    To ja o innym obliczu streamingu. Dziś wreszcie odebrałem „Born Sinner” J.Cole’a. Bardzo lubię ten album, słuchałem go w kółko w tym roku, więc stwierdziłem, że wersja online nie wystarczy. Kupiłem, słucham i nie wierzę. OK, specyfika rapu, ale ileż to skrupulatne wycinanie bluzgów odbiera tej płycie, jej płynności, rytmowi, że o narracji nie wspomnę. Może mnie ktoś oświeci, ale czy streaming nie skaże nas aby na takie ocenzurowane wersje?

  3. Mariusz Herma pisze:

    A gdzie słuchałeś online? Bo na Spotify sypie fakami bez przeszkód. Nawet jest nalepka „Parental Advisory” na okładce.

    Generalnie w czasach, gdy radiowe single krzyczą z refrenu „Fuck You”, na dużych festiwalach grają zespoły w rodzaju Fuck Buttons i Fucked Up, jeden z teledysków roku składa się głównie z cycków, a Kanye w tekstach poprawia własne rekordy radykalnego debilizmu, spodziewałbym się raczej trendu odwrotnego. Internet dosyć brutalnie, ale skutecznie rozbroił hipokryzję tradycyjnych mediów, a Facebook cenzurujący rysunki satyryczne z gołą Ewą raczej tego nie zmieni.

    Życzę zresztą powodzenia temu, kto chciałby wypikać ostatnie 25 lat w hip-hopie :-)

  4. Janek pisze:

    Deezer. U Drake’a to samo. W „The Language” musiałem rzucić okiem na tekst, bo nie rozumiałem refrenu.

  5. Mariusz Herma pisze:

    No to dowiedzieliśmy się wreszcie, czym różnić się będą serwisy streamingowe: moralnością.

Dodaj komentarz