Myśli z Tallina

tallinn music week

„Tuż za miedzą mamy Polskę, a mimo to ani jeden ich kawałek nie przebił się na Litwę. Powód? Nie potrzebują tego. Mają wystarczająco duży rynek” – stwierdził jeden z uczestników konferencji Tallinn Music Week, która odbyła się pod koniec marca w stolicy Estonii.

Przebiłem się cokolwiek chaotyczny i wybiórczy zapis dyskusji z obu dni imprezy i ta obserwacja była dla mnie największym zaskoczeniem. Na nasz mizerny, skrzywdzony przez historię, media, piractwo i inne patologie rynek ktoś patrzy dokładnie tak, jak my widzimy rynki niemiecki czy francuski. Jak na satysfakcjonujący dla lokalnych twórców, wolnych od kompleksów i potrzeb eksportowych.

Co nam wyda się bzdurą, ale czy słusznie? Przy okazji beehype’a podpytuję dziennikarzy z innych krajów o preferencje językowe miejscowych wykonawców. I absolutna dominacja angielskiego w Belgii czy Szwecji ma naturalnie podłoże w tym, że nawet osiągnąwszy gigantyczny sukces lokalny – wciąż czuje się niedosyt.

A sukces ogólnopolski to jednak miliony fanów i złotych. A choćby i nawet rynek nie był dość duży, to przynajmniej dosyć rynków, by znalazł dla siebie coś do obstawienia w Sylwestra.

*

Z innych ciekawszych wątków:

• Litwa, Łotwa i Estonia świadome są nikłych szans na dużych rynkach zachodnich i próbują na razie integrować własne trzy sceny. Ufundowały więc portal thebalticscene.eu, a swe lokalne talenty zbierają trójkami po jednym z każdego kraju i każą im razem koncertować. W założeniu miejscowa gwiazda ma przyciągnąć własnych fanów, którzy przy okazji zostaną wystawieni na obce dźwięki.

Problem w tym, że kraje te łączy głównie geografia. A różnią języki i podobno gusta. Co gorsza, atutem nie jest nawet owo sąsiedztwo geograficzne. Wręcz przeciwnie, zespoły nie z byłego bloku sowieckiego – jak to ktoś ujął – są wyraźnie preferowane. Najpierw trzeba więc ludziom uświadomić, że muzyka produkowana nad Bałtykiem może być równie dobra, co ta z cywilizowanego świata.
.

• W odpowiedzi na postulaty kierowane do serwisów streamingowych Jonathan Forster, szef nordycko-bałtyckiego Spotify, rzekł: „300 milionów ludzi gra w Angry Birds, znacznie mniej korzysta ze streamingu. Istnieje wielka przepaść pomiędzy artystami i wytwórniami, które wciąż oczekują od nas nowych rzeczy, a tymi [słuchaczami], którzy dopiero zaczynają”.

Pojawił się oczywiście wątek Thoma Yorke’a i innych oburzonych. Propozycję różnicowania wypłat w zależności od świeżości nagrań – więcej dla młodych zdolnych, mniej dla bogatych emerytów – dosyć szybko odrzucono jako trudną do egzekwowania. A Mathieu Molinero z Deezera uciął całą debatę uwagą, że „Thom Yorke przypomina dziadka narzekającego, że za jego czasów było lepiej”.
.

• Moderator zagadnął publiczność o to, kto korzysta z abonamentu streamingowego, a kto ostatnio kupił jakieś CD. Przy pierwszym pytaniu ręce podniosło 30-40 proc. uczestników. Przy drugim o 20 proc. Co z resztą?

Przy okazji poruszono kwestię wymierającego gatunku fanów. No bo fanostwo objawia się między innymi niezdrowym inwestowaniem w wydawnictwa idoli. A przyszłe pokolenia będą przecież płacić 9,99 €/$/zł za streaming i tyle. A co jeśli słucham w kółko trzech jazzowych kawałków? – pytał ktoś. – Czy cała moja kasa trafi na konto tego konkretnego artysty?
.

• Przed odrębnymi wyzwaniami stanęło radio. Bo niby radiosłuchaczy – wbrew prognozom – nie ubywa. I przynajmniej w Europie stacje docierają do większości ludności. Ale z drugiej publiczność w swej masie okrutnie się ona starzeje. Młodych coraz trudniej nawrócić na eter. Dlaczego?

Ano między innymi przez złośliwe telekomy, które decydują, co montuje się w smartfonach. I przez ich politykę niewiele dostępnych na rynku urządzeń posiada odbiorniki radiowe. „Radio musi wywrzeć presję i zadbać o to, by urządzenia mobilne posiadały takie odbiorniki – apelował jeden z radiowców. – Dopóki się to nie stanie, mamy problem”

Część winy leży jednak również po stronie samych rozgłośni. W tym szczególnie państwowych. Jak to w instytucjach publicznych bywa, ich załogi nie bardzo rotują, w związku z czym starzeją się i przez to tracą kontakt z młodymi. Którzy tym samym ani nie mają jak, ani nie chcą ich słuchać.

*
.

Na otwarcie konferencji prezydent Estonii, Toomas Hendrik Ilves, ogłosił z jakiegoś powodu, że “Wolność nie jest abstrakcją, lecz podstawą naszego życia”.

.

Fine.




9 komentarzy

  1. Mariusz, fajnie, że zrobiłeś podsumowanie TMW. Po tym podsumowaniu widać, że branża muzyczna lubi cały czas drążyć te same tematy: streaming, przyszłość radia. W przypadku tego drugiego tematu, to często moim zdaniem wina leży właśnie w tym, iż nie potrafią zaadaptować się do nowych realiów. Ciekawe, ile z radiostacji posiada własną apkę na iOS czy Androida. Z kolei inicjatywa tych trzech bałtyckich republik wydaje mi się interesująca. Mam takie dwa spostrzeżenia:
    – zespoły muszą raczej śpiewać po angielsku, aby inni mogli ich zrozumieć,
    – nie ma w tym jakiegoś eksportowego waloru, czyli kisimy się we własnych (nieco oczywiście powiększowych) granicach.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Trudno powiedzieć, czy w tej sytuacji angielski tylko nie pogorszy sytuacji. Bo przecież ustawia zespół w konkurencji z wielkim Zachodem. Może lepiej zdecydować się wprawdzie na niszę, ale własną? Słuchaczy szukających czegoś innego, właśnie sąsiedzkiego?

  3. [m] pisze:

    moje przemyślenia są następujące:

    1. żadna odgórna inicjatywa typu finansowane przez państwo/organizacje artystów portale nie pomogą w promocji muzyki poza granicami kraju. użytkownicy internetu radzą sobie sami z wyszukiwaniem ciekawej muzyki i raczej ignorują takie napompowane patriotyzmem inicjatywy. również sami artyści sobie świetnie radzą – gdyby zrobić takie zestawienie, okazałoby się, że całkiem sporo polskich zespołów gra długie trasy po Europie, UK czy Stanach – i coraz więcej jest wśród nich kapel, które nie śpiewają po angielsku.

    2. dyktat angielszczyzny jest tylko pozorny. potrzeba śpiewania po angielsku dotyczy głównie wykonawców popowych, bardziej „ambitne” nurty nie potrzebują takiej atrapy, by przebić się na zewnątrz. pierwszy z brzegu przykład: Stara Rzeka.

    3. jak słyszę, że na każdej konferencji przedstawiciel serwisu streamingowego jęczy, że wciąż za mało ludzi z niego korzysta, że w ten sposób blokuje się rozwój muzyki, to chce mi się śmiać. panie i panowie ze Spotify, Deezera itd., ZAPOMNIJCIE. streaming jest chwilową modą i przeminie tak samo jak przeminął Myspace. każdy człowiek ma silną, podświadomą potrzebę własności – jeśli coś kupuje, chce to mieć na własność i robić z tą własnością co chce. nawet jeśli jest to tylko folder z mp3, to jest to mój folder i mogę go sobie wgrać na dowolną liczbę urządzeń. streaming? podziękuję.

    tyle na gorąco :)
    [m] WAFP!

  4. Mariusz Herma pisze:

    1 i 2 zgoda, na trójkę mam zupełnie odmienny pogląd. Pogadaj z dzisiejszymi gimnazjalistami, licealistami – większość nie tylko nigdy w życiu nie kupiła muzyki, ale nawet jej nie ściąga, chyba że ograniczony zasięg (i transfer) internetu mobilnego ich do tego zmusza. Instytucja „posiadania muzyki” jako zjawiska masowego zaniknie tak szybko, jak szybko się narodziła te drobne sto lat temu.

    ” każdy człowiek ma silną, podświadomą potrzebę własności – jeśli coś kupuje, chce to mieć na własność i robić z tą własnością co chce. ”

    A co jeśli nie kupuje?

    Przez tysiące lat ludzie nie mieli podświadomej potrzeby własności w stosunku do muzyki. Została wykreowana – nie łudźmy się – przez przemysł muzyczny. Teraz wypiera ją inna, z poślizgiem podchwycona przez fonografię potrzeba „dostępu”. Zobaczymy, czy uda się jej przetrwać chociaż te sto lat.

  5. [m] pisze:

    „A co jeśli nie kupuje?”

    załóżmy jednak akademicko, że mówimy o ludziach, którzy kupują :)

    przez tysiące lat nie istniał żaden nośnik utrwalający muzykę, był tylko zapis nutowy i żywy muzyk, który musiał go odegrać. Od ponad 100 lat istnieją nośniki i od tego czasu ludzie kolekcjonują muzykę i chcą ją mieć. nie widzę powodu, żeby to się miało nagle zmienić na rzecz zawodnej chmury internetowej…

  6. wieczór pisze:

    Marceli, ty chcesz kupować, ja chcę kupować, ale zrozum, że obecnie jesteśmy w mniejszości. pewnie płyty staną się (już się stają) odpowiednikami książkowych wydań albumowych.

  7. [m] pisze:

    streaming też wymaga nakładów finansowych:

    1. komputer/smartfon
    2. abonament (choć można też za darmo)

    a poza tym ludzie już od ponad 100 lat mogą za darmo obcować z muzyką nie posiadając jej na własność – wciąż istnieje taki wynalazek jak radio :)

  8. Mariusz Herma pisze:

    Rok 2114:

    „Przez tysiące lat nie istniała żadna metoda dostępu do ogromu powstającej muzyki, z każdego miejsca na świecie i bez ograniczeń ilościowych. Był tylko żywy muzyk, potem partytury, a później nośniki fizyczne, które wymagały znacznych nakładów finansowych i dodatkowo odtwarzacza. Od ponad 100 lat istnieje darmowy sposób dostępu do nieograniczonej ilości muzyki i od tego czasu ludzie nie kolekcjonują muzyki, tylko zwyczajnie jej słuchają. I nie widzę powodu, żeby to się miało nagle zmienić na rzecz [tu wstaw wynalazek z XXII wieku] ”

    :-)

  9. […] bałtyckie dążą nie tyle do integracji swoich scen (trochę o nich pisałem w niby-relacji z Tallin Music Week), co do stworzenia jednej sceny. Tak, aby punktem wyjściowym dla rozpoczynającego karierę […]

Dodaj komentarz