maj 2014

Tata będzie śpiewał (piosenkę o sowach)

jerz igor

Skąd ten zryw?

IGOR: Zaczęliśmy pracować, rozsyłać, linkować, działać. Sam miałem wtedy okres dużej zajętości, ale Jerzy nie mógł znieść, że to stoi w miejscu. Wytłoczył płyty CD-R, wydrukował ulotki i objeździł wszystkie parki w Warszawie, rozdając rodzicom singielki i opowiadając, że jeśli im się spodobają, to mogą pomóc nam w wydaniu całej płyty. Taka analogowa akcja w tak bardzo wirtualnej kampanii.

JERZY: Chodziłem oczywiście w określone miejsca, które na przykład sam odwiedzałem z rodziną. Spotykały mnie bardzo entuzjastyczne reakcje. Oczywiście część osób nie mogła uwierzyć, że dostają dwa utwory za darmo i nie ma w tym żadnego haczyka. Pozytywne doświadczenie. Gdybyśmy to przewidzieli, to już pierwszego dnia ruszylibyśmy na miasto.

IGOR: Tym bardziej że ci ludzie wrzucali potem zdjęcia na Facebooka i to uruchamiało innych, którzy Jerzego nigdy nie spotkali.

Chodziłeś z Tadzikiem?

JERZY: Nie, ale miałem pomysł zabierania psa. Bo wiadomo, pies dodaje 10 punktów do sympatyczności.
.

Przegadałem z Jerzem Igorem dwie godziny o ich „Małej płycie” (nie tylko) dla dzieci, ufundowanej przez Potrafiących Polaków.

Po długiej drodze premiera w Dzień Dziecka razem z nowym teledyskiem i koncertem na Barce.

.

Fine.


Teraz Google

Wybrane dla wszystkich?

Po aktualizacji androidowej aplikacji muzycznej niektórzy mogli zauważyli, że streamingowy oligopol w Polsce poszerzył się o nowego zawodnika. Google Play Music od dziś proponuje mniej więcej to samo, co  Spotify, Dezeer, WiMP. Nawet przysłowiowe już 20 milionów utworów, no i niecałe 20 zł miesięcznie za tzw. All Access. Jedyna nowość, to starość. Czyli możliwość załadowania do chmury (znów!) 20 tys. empetrójek i zakupu kolejnych. I takiego kombosa faktycznie nikt u nas dotąd nie proponował.

Premierę pewnie nieprzypadkowo poprzedził triumfalny komunikat Spotify o przekroczeniu 10 mln abonentów oraz „40 milionów aktywnych użytkowników w 56 krajach na świecie”. Jeden płacący na czterech korzystających to w Internecie proporcja godna pozazdroszczenia. Dlatego w pierwszym odruchu informację tę odebrano jako sygnał, że abonamentowy streaming dociera do mas. Ale zdaniem niektórych jest wprost przeciwnie.

Lata mijają, a poza kilkoma krajami wciąż pozostaje on domeną zajawkowiczów muzyczno-technologicznych – przynajmniej w wydaniu płatnym. Bo gdy z filmowych odpowiedników z Netflixem na czele korzystają głównie kobiety i to w wieku wszelakim, muzyczne abonamentu wykupują głównie panowie w wieku postudenckim. Reszcie najwyraźniej wystarcza YouTube i ograniczony, ale darmowy dostęp do katalogów streamingowych. A może coś jeszcze innego?

W sobotę jechałem z Krakowa do Warszawy, a jako że z pociągami na tej trasie z roku na rok coraz wolniej, skorzystałem z BlaBlaCar, czyli płatnego autostopu. W Oplu Astrze dwójce zmieściła się nas piątka. Przewodniczka po Krakowie studiująca archeologię odwiedzała rodzinną stolicę. Para wyznawców Realu – dorywczy reżyser i studentka dziennikarstwa sportowego – pielgrzymowała do Praskiej Drukarni, by wespół z kilkuset innymi kibolami kontemplować finał Ligi Mistrzów.

Wreszcie właściciel pojazdu. Niespełna trzy dychy, pod szybą zamontował właśnie bajerancką kamerkę z GPS-em, pasażerów obsługuje przez smartfona, a na co dzień wdraża systemy informatyczne. Lubi muzykę. Idealny kandydat na zajawkowicza muzyczno-technologicznego. Kieszenie drzwi zawalone sfatygowanymi kasetami.

.

Fine.


O festiwalach

Na potrzeby festiwalowego tekstu z aktualnej „Polityki” – na stronie krótki fragment – rozmawiałem z Arturem Rojkiem, Mikołajem Ziółkowskim i Sławomirem Nowaczewskim – czyli przedstawicielami trzech festiwali na literę „O”, które pojawiły się w kalendarium Pitchforka, a Off-a docenił także Time

Wszyscy zgodzili się, że polski rynek kwitnie mimo kryzysu i praktycznie dobił już standardów europejskich. Wszyscy przyznają, a przynajmniej nie zaprzeczają, że prawdopodobnie wręcz przesadziliśmy i istnieje obawa, czy popyt zaspokoi podaż. Patrz odwołanie Free Form Festivalu. Rozbieżności pojawiły się dopiero przy pytaniu, czy przepłacamy za zachodnich artystów. Zdaniem jednym nawet dwukrotnie. Zdaniem innych co najwyżej musimy się liczyć ze stawkami zachodnimi, co przy naszym dochodzie wciąż będzie naturalnie przepłacaniem.

Zweryfikować te poglądy mogłoby pomóc opublikowanie kilka dni temu zestawienie cen artystów, według którego za wizytę Coldplay na twoim stadionie trzeba zapłacić 750 tys. dolarów, które wystarczyłyby także Lady Gadze, Adele czy Rihannie. Panowie oczywiście zarabiają więcej, dlatego przynajmniej żądają Dave Matthews, Bruce Springsteen oraz Justinowie Biebier i Timberlake, choć szklany sufit przebiły Madonna i Taylor Swift. Kwot tych nie porównamy z polskimi, bo niestety zazwyczaj nie są jawne, a tym nam znanym niestety brakuje odpowiedników we sensacyjnej tabelce.

*

We wspomnianym artykule zmieściłem tylko fragmenty rozmów z rodzimymi decydentami festiwalowymi. O ile Artura Rojka i Mikołaja Ziółkowskiego będziemy jak co roku widywać w najbliższym czasie regularnie, o tyle pomyślałem, że warto udostępnić całą rozmowę z przedstawicielem Warsaw Orange, którego pytałem:
.

O polski rynek festiwalowy: 

Sławomir Nowaczewski, Orange Warsaw: Dorastamy. Polska publiczność, mając tak wielki wybór wydarzeń muzycznych na światowym poziomie, staje się coraz bardziej świadoma swoich zainteresowań i wymagań. Jeśli chodzi o rynek i ofertę, to nie ma już – „na tle Europy”. Jesteśmy rynkiem w Europie. Finansowo i infrastrukturalnie absolutnie na poziomie europejskim. Momentami nawet lepiej – w sensie nowoczesnych, dobrze skomunikowanych obiektów koncertowych. Najlepiej świadczy o tym oferta muzyczna tego lata. Nie ma już artystów, których Polska nie może zaprosić. Liczymy się nie tylko dla artystów, ale także dla zagranicznej publiczności.,

Oczywiście wszyscy dorastamy i istnieje zjawisko widowni koncertowej oraz widowni festiwalowej. Widownia festiwalowa zawiera w sobie widownię koncertową. Tę drugą w 90% stanowią fani danego wykonawcy, podczas gdy na widownię festiwalową składa się wiele grup ludzi. To fani poszczególnych artystów, ale także ludzie, którzy – najogólniej rzecz ujmując – lubią się bawić. Przyciąga ich atmosfera festiwalu składająca się z wielu aspektów wydarzenia, lubią adrenalinę wynikającą ze wspólnego przeżywania emocji. W zależności do festiwalu, różne czynniki przyciągają społeczność festiwalową. W przypadku festiwali niszowych może to być gatunek muzyki czy pewne wzory subkulturowe. W przypadku festiwali mainstreamowych, jakim jest Orange Warsaw Festival – znane gwiazdy muzyki i wielkie show sceniczne.

O ile jednak publiczność koncertowa w Polsce jest już w dużej mierze świadoma i ukształtowana, o tyle publiczność festiwalowa dopiero się kształtuje. Możemy już mówić o społeczności festiwalowiczów, którzy są gotowi kupić bilet na festiwal z chwilą ogłoszenia jego daty. Jednakże wciąż większość publiczności potencjalnie festiwalowej wybiera wydarzenia przez pryzmat line-up’u. Wynika to z tego, że do tej pory rynek polski nie dawał wystarczającej oferty wydarzeń muzycznych, dzięki którym można by zbudować kulturę festiwalową.

O dojrzewanie tejże publiczności:

Kiedyś braliśmy, co było do wzięcia. Teraz jesteśmy zdecydowanie bardziej świadomi własnych oczekiwań i krytyczni. Polska publiczność zdecydowanie stawia na jakość i to w każdym aspekcie, ale przede wszystkim liczy się line-up i oczekiwania są bardzo wysokie. Internet to bogate źródło recenzji wydarzeń koncertowych. Inna rzecz, że paradoksalnie „kiedyś” było nas stać na całą ofertę muzyczną, co dawało poczucie spełnienia. Teraz polska publiczność w większości musi wybierać, bo zasobność polskiego porfela odbiega niestety od zasobności portfela europejskiego.

Należy mieć jednak na uwadze, że liczba festiwali w Europie systematycznie rośnie, co wielokrotnie doprowadza do sytuacji, w której zaczyna brakować największych headlinerów – po prostu nie starcza ich dla wszystkich. To sprawia, że aktywności pozamuzyczne są dynamicznie rozwijane i budowanie atmosfery festiwalu – unikalnej przewagi konkurencyjnej – koncentruje się w dużej mierze właśnie na nich. Ta sytuacja dotyczy przede wszystkim krajów Europy Zachodniej, gdzie liczba festiwali nie tylko rośnie, ale już jest bardzo duża. Niemniej ten trend zaczyna być dostrzegalny również u nas.

O zagraniczne zainteresowanie polską ofertą:

Patrząc na Orange Warsaw Festival, mogę powiedzieć, że zainteresowanie to rośnie. Magnesem jest line-up, ale czynników sprzyjających jest więcej. Festiwal odbywa się w środku miasta, jest dobrze skomunikowany i bardzo tani dla Europy. Warto zauważyć, że bilet na OWF zaczyna się od ok. 47 EUR – to niezwykle atrakcyjna cena dla europejskiego fana, który może – podczas weekendu w Warszawie – bawić się na koncertach światowych gwiazd w centrum europejskiej stolicy. Stąd nasza współpraca z LOT-em, który stał się naszym oficjalnym przewoźnikiem i tym samym festiwalowicze mogą korzystać z tańszych przelotów.

O jakby niewidoczne skutki kryzysu:

Wszyscy widzimy, że obawy – przynajmniej na chwilę obecną – nie mają pokrycia w rzeczywistości, chociaż ich zasadność zapewne nie jest jedynie wymysłem analityków. Rynek festiwalowy w Polsce się bardzo dynamicznie rozwija, tyle że kosztem rosnącego ryzyka w postaci konkurencji. W moim odczuciu dynamika rozwoju rynku koncertowo-festiwalowego w Polsce przewyższa dynamikę wzrostu wynagrodzeń i poziomu życia, co można nazwać pewnego rodzaju „bańką”.

Czy w pewnym momencie ona pęknie? Ciężko powiedzieć… Pamiętajmy, że ludzie potrzebują rozrywki. Chcą oderwać się od rzeczywistości, a to sprawia, że czasem są w stanie wydać na nią ostatni grosz. Również trendy społeczno-behawioralne raczej stawiają na wystawny tryb życia, trochę ponad stan, co znacznie pomaga branży koncertowo-festiwalowej.

O dwa główne filary finansowe festiwali – pieniądze publiczne i sponsorów:

Świadomość sponsoringu w ostatnich latach znacząco wzrosła. Trendy sponsoringowe w Polsce zaczynają podążać ścieżkami wytyczonymi w Europie Zachodniej. Mówiąc krótko: sponsora pozyskać ciężko, sponsor ma coraz większe – czasem nieracjonalne wręcz – wymagania w kontekście świadczeń. Kwoty przeznaczane na sponsoring maleją. Showbiznesem zaczynają kierować zasady czysto rynkowe. Ten, kto ma wartościowy, wyjątkowy i długotrwały produkt festiwalowy mogący zapewnić wartość dodaną marce sponsora, ten ma szanse pozyskać takie finansowanie. Czasy sponsoringu nieprzemyślanego i przeszacowanego odchodzą do lamusa.

O stawki:

Z tymi wynagrodzeniami jest różnie. Promotorzy w Europie Zachodniej narzekają, że to my – ze względu na relatywnie dużo mniejszą zasobność portfeli – jesteśmy w stanie ściągnąć artystów za mniejszej kwoty. Myślę jednak, że gaże artystów w skali Europy są porównywalne. A czynnikiem, który ma decydujące znaczenie, jest lokalna konkurencja z pewnością pompująca oczekiwania finansowe artystów. A także mniejsza atrakcyjność rynku w kontekście potencjału organizacji więcej niż jednego koncertu danego artysty w regionie – co też wynika ze stosunkowo niskich zarobków w Polsce. Nie da się ukryć, że wiele tras koncertowych wciąż kończy się za naszą zachodnią granicą.

O warszawski boom, bo ledwie do stolicy przeniósł się Selector, debiutują tam także Pozytywne Wibracje: 

Obfitość wydarzeń dowodzi tego, że na rynku promotorskim dzieje się dużo i oby dobrze. Nie da się ukryć, że sukces zeszłorocznego Orange Warsaw Festival, który zgromadził przez dwa dni rekordową stutysięczną publiczność, zaostrzyła apetyty innych promotorów. Jest przez to trudniej, ale ciekawiej. Warto też zauważyć, że zmieniają się preferencje uczestników festiwali koncertów. Nie wszyscy chcą wybierać się na urlop z festiwalem, duża część chce traktować wydarzenie muzyczne jako wyjście w miasto lub wyjazd na dzień czy weekend do innego miasta.

.

Fine.



Kuratorzy i amatorzy

Trochę się ostatnio rozpisałem – efekty w „Polityce” za tydzień i za dwa – ale w końcu udało mi się przebrnąć przez zjawiskową wizualnie Pitchforkową summę streamingową autorstwa Erica Harveya. Obejrzeć na pewno nie zaszkodzi. A przeczytać chociażby dla garści następujących wątków i obserwacji:

• Autor przypomina bestseller z 1888 roku (!), w którym pisarz Edward Bellamy wymarzył sobie „muzyczny pokój” z 2000 roku. Za pośrednictwem kabli nadawałby on całodobowo muzykę prosto do domów melomanów. „Idealnej jakości, nieograniczonej ilości, dopasowaną do nastrojów, włączaną i wyłączaną na życzenie”. On demand.

• Streaming nie tyle przedłuża – a przynajmniej nie tylko przedłuża – dynastię nośnikową (płyty, kasety, płyty, mp3), co podejmuje ambicje radia. To ono chciało odgadywać upodobania słuchacza i spełniać jego pragnienia, jeszcze zanim je wypowie. Część streamingowców, w tym dominujące w Stanach serwisy Rhapsody czy Pandora, koncentruje się właśnie na podpowiedziach. Docelowo wróżenie stanie się również konikiem konkurencji z Europy. Bo przecież 20/50/100 mln utworów bardziej przeraża, niż cieszy. Mimo marzeń, radio musiało ostatecznie słuchaczy przekonywać do swoich faworytów. Dzięki dostępnym danym, streaming może zdoła nas rozgryźć.

• Nie tacyśmy nowocześni z tymi bazami większości muzyki nagrywanej: „Pod koniec lat 30. ubiegłego wieku – szacuje Elijah Wald – 50-60 proc. ogółu wydawanej muzyki trafiało prosto do 400 tysięcy szaf grających rozrzuconych po Stanach Zjednoczonych”. Dzięki ich rozpowszechnieniu, szafy te znakomicie mierzyły lokalne gusta. Z tych obserwacji zrodziły się późniejsze radiowe listy przebojów.

• Powszechnie wiadomo, że przemysł muzyczny mógł już kilkanaście lat temu znaleźć się w miejscu, w którym znajduje się obecnie. Tyle że wolał wyeksploatować do cna cedeki. W tekście przypomina się serwis MusicNet, który od początku 2001 proponował muzykę z zasobów EMI, Warnera oraz BMG – Sony oraz Universal dogadały się z konkurencyjnym Pressplay. Za niecałe 10 oraz 25 dolarów miesięcznie użytkownicy mogli korzystać z „żałośnie niekompletnych” dyskografii artystów opakowanych w reklamy i dziwne restrykcje. MusicNet pozwalał odsłuchać 100 utworów miesięcznie i to tylko jednokrotnie. Jeśli utwór się ściągnęło, po miesiącu wygasała możliwość odtwarzania go. Czyli technologia była, zabrakło rozsądku. Ludzie bez wahania wybierali zatem nieograniczone korzyści znacznie bardziej innowacyjnego p2p.

• Minęły czasy tzw. uwspólnionego filtrowania treści (collaborative filtering), symbolizowanego przez amazonowo-merlinową sekcję: „osoby, które kupiły ten produkt, kupiły także…”. Mówi założyciel Echo Nest, firmy wyspecjalizowanej w rekomendacjach muzycznych, kupionej niedawno przez Spotify:

“Uwspólnione filtrowanie powie ci, że Radiohead i Coldplay brzmią jakby podobnie – popularne rzeczy są podobne do innych popularnych rzeczy. Ignoruje jednak cechy samej tej rzeczy. Patrzy tylko na dane dotyczące zakupów czy odtworzeń. Obiektem może być więc cokolwiek – bielizna albo piosenka”.

Dlatego firmy pokroju jego Echo Nest uzupełniają suche statystyki „słuchaniem maszynowym” – czyli algorytmicznym wychwytywaniem muzykologicznych cech piosenki – a także informacjami wyciąganymi z „platform społecznościowych, opisów na Wikipedii, recenzji, wpisów blogowych”, syntetyzowanych później w zgrabną paczuszkę parametrów dołączanych do piosenek. Tak skatalogowanych utworów Echo Nest ma mieć już 35 milionów.

• Marudzenie na platformy streamingowe i wycofywanie z nich materiału przypomina podobne zachowania muzyków z lat 30. i 40., którzy kontestowali radio i szafy grające. Obawiali się, że skanibalizują ich koncerty, które podobnie jak dziś były głównym źródłem utrzymania. Muzykom nie przyszło do głowy, że oba kanały istotnie wpłyną na liczbę zleceń, tyle że korzystnie. Z drugiej strony i wówczas dochody z obu kanałów pozostawały mizerne, przynajmniej początkowo, co nie sprzyjało ich akceptacji w gronach wykonawczych.

• Niektóre (niezależne) wytwórnie traktują Spotify i okolice jak w poprzedniej dekadzie traktowały Mediafire. Prędzej czy później streamingowy los nieuchronnie spadnie na każde wydawnictwo, ale moment ten trzeba odwlekać w czasie, by cokolwiek na premierze zarobić. Jednocześnie bystre oficyny zauważyły, że Spotify i s-ka znakomicie przedłużają żywot starych wydawnictw, które sprzedawcy dawno wymietli ze sklepowych półek. Więc jednak szafy z zakurzonymi taśmami?

• Stany Zjednoczone są jedynym krajem na świecie, gdzie wykonawcy nie otrzymują tantiem za emisję radiową ich utworów. Uzasadnienie: radio wystarczająco wynagradza promocją. Tym gorzej radia internetowe znoszą obowiązek odprowadzania tantiem, bo one zdaniem ustawodawcy już nie promują.

• Wielu zastanawia się nad szansami spóźnionego Google (Play) na rynku stosunkowo zagospodarowanym przez streamingowców z kilkuletnim doświadczeniem. Atutem Google zdaniem Harveya może być dokładnie to samo, na czym Google zbudowało swój sukces: porządkowaniu bałaganu. Wyszukiwarka Google uczyniło internetowy chaos „nawigowalnym”. Jeśli wymyśli podobnie udane rozwiązanie wspomagające nawigację po 20/50/100 milionach piosenek, to może jeszcze coś ugra.

•  Napsterowe „peer-to-peer” za sprawą YouTube i Soundclouda zostało zastąpione przez „amateur-to-amateur”: zastępy domorosłych muzyków nadających do niewymagających odbiorców.

• Wypowiedź Jace’a Claytona znanego jako DJ /rupture: “To, co widzieliśmy w XX wieku, było anomalią, krótkim błyskiem, kiedy muzyka przyjęła fizyczną formę. To było niezwykle nietypowe w kontekście historii ludzkości i wkrótce znowu stanie się bardzo nietypowe. Muzyka wydaje się mieć wewnętrzny pociąg ku niematerialnemu i niekupowalnemu”.

• Z drugiej strony my jako słuchacze (konsumenci) podporządkowujemy świat sztuki własnemu fetyszyzmowi technologicznemu – twierdzi communications professor Patrick Burkart. Olaliśmy jako masa konsekwencje wolnych empetrójek, a potem anonimowych YouTube’owych streamów. I tak samo jako masą nie zainteresuje nas teraz rynkowy sens i pozarynkowe następstwa modelu streamingowego, kiedy już się pełniej objawią.

• Słowo-klucz streamingu i otaczającego go marketingu: „experience”. Na koncerty się już nie chodzi, słuchawek się nie nosi, muzyki się nie słucha – jej się doświadcza. Podobnie nie ma już didżejów, dziennikarzy, bloggerów, radiowców – są „kuratorzy”.

.

Fine.


Słodki pop z Polski

oxford drama bandcamp

Codziennie zerkam na dział „nowych i ważnych wydawnictw” na stronie głównej Bandcampa. Kilka dni temu pojawiła się tam debiutancka EP-ka duetu Oxford Drama, czyli wrocławian Małgorzaty Dryjańskiej i Marcina Mrówki. Jako że nie pamiętam Polaków w tamtym miejscu, nie potrafiłem nie skorzystać z okazji, by dowiedzieć się czegoś więcej o mechanizmach i konsekwencjach zaistnienia wśród „nowych i ważnych”.

Relacjonuje Marcin Mrówka:

Dlaczego pojawiliśmy się na Bandcampie wśród polecanych zespołów? Powinniśmy odwrócić tor przyczynowo-skutkowy. Właściwie od czasu założenia konta na Bandcampie – co nastąpiło tuż po założeniu zespołu – aż do niedawna nasza strona była praktycznie martwa. Za to nasz profil na Soundcloudzie był już umiarkowanie znany wśród osób z zagranicy – patrząc w statystyki, liczba gości zza oceanu przewyższa słuchaczy z Polski. I dopiero gdy na początku maja umieściliśmy na Soundcloudzie link do Bandcampa, coś zaczęło się tam dziać.

To większe zainteresowanie stroną przejawia się to w dwojaki sposób. Po pierwsze, nasze konto paypal, na które trafiają płatności za album – systemem „pay what you want” z minimalną wartością ustaloną na 0 $ – od kilku dni jest zasilane przez ludzi z Europy, Stanów i Azji. Po drugie, dostaliśmy przedwczoraj powiadomienie, że nadawany nam co miesiąc limit 200 darmowych ściągnięć niedługo się skończy.

Być może konto na Bandcampie oraz fakt, że właściciele strony byli uprzejmi nas wyróżnić, jest tylko następstwem tego, co dzieje się na Soundcloudzie. Przypuszczam, że ludzie, którzy wcześniej poznali naszą muzykę, a teraz nas subskrybują na Soundcloudzie, z ciekawości zajrzeli na „nową” stronę. I postanowili oficjalnie zakupić album albo skorzystali z opcji free download, która jest dostępna tak czy inaczej na Soundcloudzie, ale być może nie każdy jest tego świadomy.

Na pewno jest zbyt wcześnie, aby jednoznacznie stwierdzić, że to w dużym lub mniejszym stopniu przekłada się na popularność. To, co mogę stwierdzić z pewnością – a potwierdzają to statystyki i liczba artykułów na blogach czy stronach muzycznych tu i tam – większe zainteresowanie jest paradoksalnie za granicą. Paradoksalnie, bo nie wysłaliśmy naszej muzyki do nikogo zza granicy, natomiast do polskich dziennikarzy muzycznych i autorów blogów mnóstwo – w większości bez odpowiedzi.

.

Fine.