Love, Apple

Love, Apple

Apple zamierzało niepłacić artystom za to, co użytkownicy nowego serwisu streamingowego Apple Music wystrimują podczas trzymiesięcznego okresu próbnego. Taylor Swift zirytowała się i napisała list. Apple przeczytało i skapitulowało:

Taylor Apple

Po pierwsze: ależ czasów dożyliśmy. Oto jedna gwiazda jednym wpisem zmienia decyzje potężnego koncernu warte miliony dolarów. Może trochę przesady w tym, że jest królową internetu. Na kilka dni przed wielką premierą Apple wystraszyłby lament wielu innych pierwszoligowych. Mit o wszechmocy Swift pozostanie jednak z nami na jakiś czas. Podobnie jak oczekiwania, że będzie interweniować w wielu innych podobnych sprawach, a może nawet czuwać nad przyzwoitością Apple Music.

Pojawia się jeszcze drugi wątek: jak Apple rozegrało tę sytuację. Zgodnie ze zwyczajem hegemona nie tyle zaproponowało, co bezczelnie narzuciło wszystkim pomysł grania cudzej muzyki za darmo w celu promowania swojego nowego produktu. I gdyby nie nasza królowa, moglibyśmy się nawet o tym nie dowiedzieć.

Przyłapane na gorącym uczynku, Apple szczodrze zmieniło zdanie. I tak gdy Spotify pozostaje „ostatnim desperackim pierdnięciem zdychającego trupa” (via Thom Yorke), Apple „zawsze będzie dbać o to, by artystom płacono”. Bo proponuje wykonawcom to samo, co wszyscy inni – tyle że dopiero pod przymusem?

Znamienne, że nawet w swoim krytycznym przecież liście Taylor krytykowała „historycznie postępową i hojną firmę”. A na wieść o nawróceniu grzesznika wyznała poczucie „ekscytacji i ulgi”. Patrzę na rosnącą z rok na rok potęgę Apple i nie mogę wyjść z podziwu, jak – w przeciwieństwie do Google czy Facebooka – koncern zdołał zachować wizerunek sympatycznej, niezależnej firemki, do której pisze się listy miłosne nawet doznawszy krzywdy.

Fine.

 




Jeden komentarz

  1. szary czytelnik pisze:

    Bingo!

Dodaj komentarz