Indie w kryzysie

Indie w kryzysie

Indyjskie wydanie „Rolling Stone’a” opublikowało ciekawy – oceniając po streszczeniu – artykuł o kryzysie lokalnego rocka. Chodzi o brak młodych headlinerów. Nie dość że potencjalnych kandydatów rodzi się niewielu, to jeszcze nieliczne obiecujące zespoły rozpadają się, zanim zdążą osiągnąć ogólnokrajową sławę – co pozwoliłoby im utrzymać się z muzyki i przy niej pozostać.

Stąd też na głównych festiwalowych scenach widuje się albo rockowych weteranów sprzed kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu lat, albo – patrz flagowy NH7 Weekender – kompozytorów filmowych z oscarowym AR Rahmanem na czele.

Polskiej publiczności problem może wydać się znajomy, o głodzie młodych headlinerów coraz głośniej mówią też festiwale zachodnie. Ale coraz więcej u nas imprez, które na plakatach pokazują głównie albo nawet wyłącznie wykonawców krajowych. W przypadku poznańskiego Spring Break ponad stu. A tu mamy do czynienia z państwem, który liczy nie 38 milionów, a półtora miliarda mieszkańców. Głównie młodych.

Część rozmówców „Rolling Stone’a” tłumaczy ten kryzys falą laptopowców. Elektronika przyciąga talenty, które dawniej zakładałyby w garażach kapele. Innym wyjaśnieniem jest znany nam problem utrzymywania się z muzyki (i niecierpliwość młodych, którzy liczą na natychmiastowy sukces). Zdaniem jeszcze innych winne są media oraz kluby muzyczne – a raczej ich brak.

Dla pełni obrazu spytałem o ów kryzys naszego bihajpowego korespondenta w Indiach, który kilka miesięcy spędził w tym roku Berlinie, gdzie filmował rozmaite niemiecko-indyjskie przedsięwzięcia muzyczne. Więc ma porównanie:

Kryzys to chyba za duże słowo. Brakuje nam raczej systemu, który pozwalałby znajdować, szkolić i wprowadzać na scenę potencjalnych headlinerów. Zresztą stworzenie ogólnokrajowej sceny w kraju tak dużym, jak Indie, wydaje się niemożliwe. Ale mamy dosyć aktywne sceny w takich miastach, jak Bangalore, Mumbai, Delhi czy Kolkata. I niektórych mniejszych także.

Odpowiednich zespołów także nie brakuje. Tyle że nie potrafią się przebić. Dawniej pomagały w tym festiwale uniwersyteckie, gdzie młodzi występowali przed tysiącami rówieśników. Obecnie festiwali jest jeszcze więcej, nie interesuje ich już jednak muzyka rockowa. Bo dzieciaki wolą EDM, DJ-ów i tak dalej. Co mnie osobiście rozczarowuje, ale rozumiem, skąd się to bierze. Muzyką studencką jeszcze przed dekadą był głównie rock’n’roll i metal. A teraz? Avicii.

Niemniej największy festiwal w Indiach, NH7 Weekender, ma w tym roku niesamowitych headlinerów. Flying Lotus. Mark Ronson. Mogwai. SBTRKT. Rodrigo Gabriela. The Hidden Orchestra. A R Rahman. Megadeth. Uwierzyłbyś? Szkoda tylko, że niewielu wykonawców indyjskich może z tymi gwiazdami konkurować.

Uwierzyłbym, bo przecież dziesięć lat temu przeżywaliśmy podobną ekscytację każdym nazwiskiem ogłaszanym przez Open’er. Teraz wiele osób czeka raczej na ujawnienie polskiej strony programu. Stąd przez analogię myślę – i mam nadzieję – że kolegę z Indii czekają wkrótce obfite lata.

Na razie (współ)pracuje on nad dużym dokumentem o lokalnej scenie, którego nie tylko sam nie mogę się doczekać, ale wydaje mi się, że takie podsumowanie przydałoby się i nam. Jako próba uporządkowania trwającej od dłuższego już czasu hossy, trochę realnej, trochę wirtualnej.

A co do samego „Rolling Stone’a” i młodych headlinerów, o pierwszej zmianie pokoleniowej w historii pisma – czy raczej koncernu medialnego – pisze z kolei New York Times. Nowym naczelnym będzie 26-latek.

Na zdjęciu Madboy/Mink




2 komentarze

  1. Nie chciałem spamować, na zasadzie „zapraszam na bloga…” chciałem jednak poprosić o zerknięcie na bloga dookolakultury.blogspot.com i kilka uwag merytorycznych ;-)
    Podrawiam
    Mikołaj Szykor

  2. Mariusz Herma pisze:

    Chętnie zajrzę, recenzji jednak nie mogę obiecać – brak czasu i odwagi, by ryzykować, że komuś utalentowanemu źle się doradzi :-)

    Pozdrowienia!

Dodaj komentarz