Niedociągnięcia i nadrabianie

Niedociągnięcia i nadrabianie

„Zysk netto Tauronu 35 proc. w dół” – gdy zobaczyłem dziś ten nagłówek, od razu pomyślałem o koledze z Grecji, który po części za moją namową przyleciał na festiwal Tauron Nowa Muzyka, przeżywszy wcześniej udręki. Bo parę miesięcy temu złożył wniosek o akredytację dziennikarską, a jednocześnie kupił bilety lotnicze, karnet dla swojej dziewczyny i zarezerwował hotel.

Gdy czekał na rozpatrzenie wniosku, pełne karnety na festiwal zaczęły znikać i w końcu ostały się tylko dwudniowe. Pojawiło się ryzyko, że jak tak dalej będzie czekać, to na festiwal w ogóle nie wejdzie. Tym bardziej że organizatorzy nie dotrzymali własnego deadline’u rozsyłania informacji o decyzji akredytacyjnych. W końcu wydobył od nich informację, że wniosek rozpatrzono negatywnie, ale przyjrzą mu się ponownie, więc… niech jeszcze chwilę poczeka.

Tylko czy dla takich oczekujących – szczególnie z zagranicy – zarezerwowano karnety, które mogliby kupić w przypadku odrzucenia wniosku?

Piszę o tym, bo o poziomie organizacji polskich imprez sporo rozmawiałem przy okazji ostatniego tekstu festiwalowego (już dostępnego dla nie-abonentów). I podczas gdy anonimowi informatorzy przyznawali, że w tej kwestii wciąż tkwimy w połowie lat 90. i nawet nasze najbardziej cenione wydarzenia dopina się nieraz metodami chałupniczymi, to sami twórcy mówili coś wprost przeciwnego – że takie Glastonbury to przy naszych wydarzeniach jeden wielki mętlik.

Pewnie obie strony mają rację. Imponujący skok dokonał się, ale – jak to przy gwałtownych zmianach – nie na wszystkich poziomach. I imponujące line-upy czy smaczne jedzenie nie zawsze idą w parze z profesjonalną obsługą publiczności czy właśnie mediów. Nawet na imprezach z dziesięcioletnim doświadczeniem i europejskimi nagrodami na koncie.

W rezultacie taki cudzoziemiec więcej do Katowic nie przyjedzie, choćby same koncerty, atmosfera, gastronomia były znakomite. Bo Primavera i Roskilde przyzwyczaiły go do innego traktowania.

*

Piszę tu regularnie o polskich i sąsiedzkich strategiach eksportowych – przy okazji Tallin Music Week, targów Co Jest Grane? czy ostatnio dyskusji o charakterze polskich festiwali. Zawsze pod wrażeniem tego, jak wiele uwagi nasi sąsiedzi poświęcają… swoim sąsiadom. Dlatego bardzo ucieszył mnie komunikat, który wczoraj rozesłał Instytut Adamia Mickiewicza:

Kraje Morza Bałtyckiego to po krajach Partnerstwa Wschodniego i Azji kolejny obszar, na którym długookresowo będzie koncentrować się aktywność Instytutu Adama Mickiewicza poprzez międzynarodowe projekty kulturalne a także kulturalno-społeczne.

Działania obejmują: Polskę, Rosję (Obwód Kaliningradzki i St. Petersburg) , Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Norwegię, Szwecję, Danię, Niemcy, a także Islandię.

Podobnie jak przed rokiem, Polacy (m.in. Iza Lach i Bokka ) odwiedzili więc łotewski festiwal Postivus, a za tydzień pojawią się w programie litewskiego Loftas (konkretnie Lass, Min T oraz Cosovel). Podobno organizatorzy czerpią inspirację z tego, co oglądali na festiwalu Spring Break, więc może machina zaczyna działać.

*

Przy okazji: 40-50% udziału polskich wykonawców w line-upach – o czym pisałem jakiś miesiąc temu – to wcale nie tak mało. Imprezy skandynawskie czy niemieckie zazwyczaj wypadają podobnie. Problemem jest raczej umiejscowienie naszych artystów w programie i uporczywe inwestowanie w drogie, a miałkie kapele brytyjskie i amerykańskie – kosztem ignorowania reszty świata, a szczególnie własnego regionu.

*

Zdjęcie stąd. Koledze z Grecji kupiliśmy razem dwudniowy karnet – sam nie mógł tego zrobić, bo – żeby jeszcze skomplikować sytuację – gdy czekał na rozpatrzenie wniosku akredytacyjnego, w jego kraju wprowadzono ograniczenia przepływu kapitału.

Fine.




Jeden komentarz

  1. [m] pisze:

    Z tego co pamiętam na TNM do otrzymania akredytacji wymagany był skan legitymacji dziennikarskiej, co mnie strasznie rozbawiło, bo w efekcie na festiwalu pojawiają się dziennikarze na co dzień piszący o dziurach w jezdni, a blogerzy czy recenzenci internetowi, którzy naprawdę znają się na tej muzyce, mogą co najwyżej wybulić kasę z własnej kieszeni (albo wydrukować sobie fikcyjne legitymacje).

    W przypadku Offa nie ma takich cyrków, ciekawe jak z Openerem (nigdy nie próbowałem)?

Dodaj komentarz