wrzesień 2015

Wywiad: Yundi Li

Wywiad: Yundi Li

Czyli raz jeszcze o Chopinie, Chinach i fortepianach – tym razem z perspektywy zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego z 2000 roku i jurora tegorocznej edycji.

Dodam tylko, że człowiek w bezpośrednim spotkaniu okazał się nadzwyczaj skromny, małomówny, wręcz nieśmiały. Szczególnie jak na taką gwiazdę.

Te kilka tysięcy znaków to owoc godzinnej rozmowy (przerwałem mu poranne ćwiczenia). Z Lang Langiem byłoby zapewne nieco inaczej.

Icon-China


Dlaczego Chińczycy kochają Chopina

Dlaczego Chińczycy kochają Chopina

Na dwustulecie urodzin naszego wieszcza pisałem o miłości Japończyków do Chopina. Teraz w nowej „Polityce” zająłem się Chińczykami, oczywiście z okazji Konkursu Chopinowskiego, który startuje już w następny weekend.

Za Mao w Chinach niszczono fortepiany jako symbol burżuazji.  Dziś Chińczycy kupują 3/4 produkowanych na świecie fortepianów. A w finale Konkursu najliczniejszą reprezentację wystawią właśnie Chińczycy – 15 na 84 finalistów – czyli podobnie jak forowanych Polaków.

Na potrzeby artykułu odwiedziłem dwa najważniejsze konserwatoria muzyczne w kraju – w Szanghaju i Pekinie – i nawet w tych przybytkach sztuki usłyszałem, że modę fortepianową i związaną z nią popularność Chopina w niewielkim stopniu da się uzasadnić względami artystycznymi.

Ale zdarzały się też rozmowy muzyczne. Pewien student kompozycji w w Szanghaju stwierdził krótko, że „wszyscy wolą Chopina, bo jest ciekawy, podczas gdy Beethoven matematyczny, a Mozart trochę wieśniacki”. Nastoletnią pianistkę rozkochaną w chopinowskich nokturnach utwory te wprowadzają w taki nastrój, jak telenowele (i to jest zaleta). Profesorowi od dęciaków muzyka Chopina kojarzy się z patriotyzmem, „ale takim osobistym, nie nacjonalizmem”.

Najwięcej czasu spędziłem z Yuanem Shengiem, wykładowcą Centralnego Konserwatorium Muzycznego w Pekinie i finalistą konkursu chopinowskiego z 1995 r. (Jak wielu innych uczestników z dalekich stron, złotą polską jesień wspomina jako jedno z najpiękniejszych doznań estetycznych w swoim życiu – genialnym pomysłem było umiejscowienie Konkursu właśnie o tej porze roku). Oto kilka ciekawszych fragmentów z naszej rozmowy, które nie zmieściły się w artykule.

Język chiński a muzykalność Chińczyków:

Tony czynią nasze społeczeństwo bardzo melodyjnym. Trzeba mieć dobre ucho do melodii, bo czy dana sylaba lekko się uniesie, czy opadnie – to diametralnie zmienia znaczenie całego słowa czy zdania. Swego czasu „New York Times” opublikował badanie, według którego Chińczycy i Wietnamczycy mają rodzaj słuchu absolutnego na poziomie całej populacji.

Badacze podróżowali po Chinach i nagrywali rozmowy. W odległych częściach kraju, w różnym czasie, osób w różnym wieku i płci. Okazało się, że niezależnie od tego wszystkiego te same słowa wymawia się na tej samej wysokości – różnice sięgały maksymalnie pół tonu.

O różnicach i podobieństwach pomiędzy Chopinem a Chinami:

Łączy nas koncentracja na melodii. Większość chińskiej muzyki jest niezwykle melodyjna, główny akcent gładzie się na jej przebieg i rytm, w niej ukrywa się interesujące niuanse. W utworach wokalnych czy smyczkowych częste są zawahania i przyspieszenia, wibrato. Mimo że chodzi o fortepian, to samo słychać u Chopina. Kiedy więc Chińczyk słyszy jego muzykę, może się poczuć tak, jak gdyby słuchał muzyki chińskiej.

Zasadnicza różnica tkwi jednak w podejściu harmonii. Weźmy tradycyjne malarstwo chińskie. W chińskich obrazach widać mnóstwo białych przestrzeni. Wiele elementów pozostaje niedopowiedzianych. Gdy chiński malarz chciał pokazać rzekę, nie malował fal kilkunastu odcieniami błękitu i granatu. Ale stawiał łódkę z rybakiem w środku białej plamy. Posługiwał się sugestią. I podobnie jest z chińską poezją czy muzyką.

W Europie harmonia mieni się barwami, wszystko jest dopowiedziane. I tak jak w europejskim malarstwie: obraz zazwyczaj wypełniony jest farbą po brzegi. Podobnie harmonia u Chopina wypełnia całą pięciolinię. To, co w chińskiej muzyce pozostawilibyśmy wyobraźni, u niego jest już precyzyjnie opisane.

Powiedziałbym więc, że gdy w Chinach słuchamy Chopina, to tak, jakbyśmy patrzyli na tradycyjny chiński obraz – ale pokolorowany oczyma naszej wyobraźni.

O uczeniu Chopina:

Jest dwóch kompozytorów, których dzieł tak naprawdę nie da się uczyć. Jednym jest Skriabin, drugim Chopin. Przy czym młody Skriabin bardzo przypomina Chopina. Co ich łączy, to trudność w opisywaniu ich muzyki przy pomocy słów. Albo się ją przeżywa, albo nie. I tak też dzielą się moi studenci: jedni kochają Chopina, dla innych pozostaje niezrozumiały, dziwny, odległy.

Próby intelektualnego tłumaczenia muzyki Chopina są tu o tyle kłopotliwe, że przeciwstawia się im jej naturalność i emocjonalność. Przekładanie własnych odczuć na słowa, tak aby poprzez umysł drugiej osoby dopiero trafiły do jej serca – to zwyczajnie nie na miejscu. Dlatego często po prostu śpiewam wspólnie ze studentami. Dyryguję. Albo sam siadam za fortepianem. Posługuję się metaforami czy nawet mówię wierszem. Aby poczuli atmosferę. Wiele więcej w przypadku Chopina nie można zrobić. Kluczowa jest osobista relacja danego studenta z tym kompozytorem.

Zamiast mówić, czasem polecam im po prostu posłuchać starych nagrań z początku XX wieku. Młodego Artura Rubinsteina, Ignacego Friedmana, Józefa Hofmanna, Raula Koczalskiego, Maurycego Rosenthala, oczywiście Alfreda Cortota – generalnie starych mistrzów.

O roli losów Chopina i bezdusznych Niemcach:

Wszyscy wykonawcy i zdecydowana większość publiczności znają historię Chopina. Niektórych może właśnie jego losy przyciągnęły do samej muzyki. Ale nawet wyrwane z kontekstu jego dzieła zachwycają słuchaczy.

Czasem na próbę puszczam znajomym, którzy nie mają z muzyką nic wspólnego, dzieła różnych kompozytorów – i Chopin w tym anonimowym tekście zawsze wygrywa z Schumannem, Mozartem czy Beethovenem. I gdybym miał wskazać kompozytorów, którzy w szeroko rozumianej chińskiej kulturze są najbardziej obecni, wskazałbym właśnie Chopina – a potem Liszta i Czajkowskiego.

Jak widzisz niemieckiej kulturze nie tak blisko do chińskiej. Być może Niemcy są zbyt logiczni, abstrakcyjni, słuchanie ich muzyki jest często równoznaczne z analizowaniem struktur ich utworów. Sam uwielbiam grać Bacha, ale wielu moich studentów ma z nim spory kłopot. Beethoven? Budzi ogromny szacunek, ale niekoniecznie miłość.

O muzyce chińskiej (w kontekście polskiej sztuki) pisałem też wiosną. A na bihajpie mamy ostatnio bardzo mocną chińską serię, w kolejce pół tuzina kolejnych znalezisk.

 

Icon-China


Skrzyżowanie (po)głosów

Skrzyżowanie (po)głosów

Po miesiącach czytania o polityce Iranu (porozumienie z Zachodem), Ukrainy (konflikt na Wschodzie), Turcji (wojna za południową granicą) czy Korei Południowej (kolejny kryzys w relacjach z Północą), a ostatnio także Tadżykistanu (zamach w stolicy), dla odmiany posłuchamy artystów z tych krajów podczas stołecznego Skrzyżowania Kultur.

Pisałem w zapowiedzi Skrzyżowania Kultur w zeszłotygodniowej Polityce i rzeczywiście mam poczucie, że to jakoś wyjątkowa edycja festiwalu. Wyjątkowo dopasowana do tego, co dzieje się na świecie (co może być przypadkiem). I wyjątkowo bogata – aż siedem dni (co z kolei zawdzięczamy 60-leciu organizującej festiwal Estrady).

Po wczorajszej perskiej inauguracji rozmawiałem z zaprzyjaźnionym irańskim dziennikarzem żyjącym w Polsce. Marudził trochę, że gwiazda wieczoru, Alireza Ghorbani z zespołem, bardzo konserwatywnie podchodzi do tradycji muzycznej kraju. Ale trudno było negować profesjonalizm i śpiewaka, i instrumentalistów. Co nie dziwi o tyle, że po naszemu to kształceni filharmonicy. Ghorbani był swego czasu oficjalnym mikrofonowym teherańskiej orkiestry.

Mnie przypomniał o koncercie Alima Qasimova na Skrzyżowaniu trzy lata temu, wciąż najpiękniejszym za mojej pamięci wydarzeniu w dziejach festiwalu. Bo podobnie jak w przypadku tego Azera: słuchanie głosu Irańczyka sprawiało wrażenie obcowania z sacrum. Z czymś starannie dawkowanym, czemu inne instrumenty ustępują, w czym każdy detal ma znaczenie i stanowi demonstrację kunsztu. Gdybym miał to po zachodniemu wytłumaczyć, odesłałbym do III Symfonii Góreckiego. I tu, i tam teksty skądinąd i stare, i sakralne.

Wrażenie mocy i kontroli nad głosem Ghorbaniego potęgowały ustawienia nagłośnienia. A konkretne brak pogłosu na jego głosie. Bo na wcześniejszym koncercie duetu Kayhan Kalhor + Ali Bahrami Fard kamancze (patrz zdjęcie) tego pierwszego absurdalnie pogłosem zalano, tak że niebezpiecznie zbliżyliśmy się do tandetnego new age – mimo że sam koncert miał postać jednego ponadgodzinnego półimprowizowanego utworu. Na tak suchy przekaz, jak Ghorbani, pozwolić może sobie niewielu na tym świecie.

Mimo że w stolicy równolegle odbywa się Warszawska Jesień, za trzy dni startują Szalone Dni Muzyki, a większość studentów zjedzie zewsząd dopiero w weekend, namiot festiwalowy znów się wypełnił i pewnie tak już zostanie do niedzieli. W tym roku, jak się wydaje, wyjątkowo zasłużenie. Powtórzę za podlinkowaną zapowiedzią: Skrzyżowanie Kultur od lat nie miało programu tak atrakcyjnego i tak aktualnego.

Fine.