Rock Bokki

Rock Bokki

Koncert Bokki jeszcze wyraźniej niż nowa płyta zademonstrował, czym różni się materiał pisany w studiu przy laptopie od tego dojrzewającego na trasie pomiędzy próbami, koncertami i dojazdami do nie swoich łóżek. Jako że występ w Stodole zaczęli od rzeczy nowych, by dopiero później zapowiedzieć powrót do przeszłości, jednoznacznie dał się odczuć przeskok pomiędzy sceną a klubem, akordami a loopami, energią strun a syntezatorowym transem.

W obu makrorejonach stylistycznych odnajdują się równie dobrze, ale ciągnie ich wyraźnie ku rockowi, co pokazało niebywałe wykonanie znanego już z poprzednich koncertów „What a Day”. Pewnie słusznie pominiętego na albumie „Don’t Kiss And Tell” (trafił tylko na wydanie specjalne), bo w studiu nie robi specjalnego wrażenia. Ale występ Bokki dziś bez niego trudno sobie wyobrazić. Bo to zdecydowanie najbardziej ekscytujący element programu, mimo że fajnie zabrzmiało zarówno przearażowane, odpopowione „Town of Strangers”, jak i electrokower „There Is A Light That Never Goes Out”. Przy okazji dostaliśmy dowód na to, że zamaskowani członkowie Bokki nie tylko sporo słuchają, ale i niejedno w życiu grali. Nie da się tak dociążyć brzmienia na zawołanie.

Cokolwiek zabawnie wypadło zagrane zaraz potem (na bis) singlowe „Let It”, cukierek skradziony Lykke Li, przy którym wszyscy sparowani w Stodole zgodnie wzięli się w objęcia i poczęli bujać. Zaryzykuję hipotezę, że sam zespół niezbyt się w tym bujaniu odnajduje, skoro tym największym przebojem z nowej płyty koncertu nie zakończył, lecz szybko zatarł wspomnienie (z) hukiem. Jeśli ich odwrót od Skandynawii okaże się trwałym trendem, pewnie trudniej będzie przebić się na Listę Przebojów Trójki, ale współczesnymi listami przebojów są plakaty festiwali muzycznych. A na tych Bokka bywa coraz częściej.

sister wood - stodola

Bokkę supportowało poszerzone do kwartetu angielsko-polskie trio Sister Wood. Normalnie spędziłbym cały koncert na wsłuchiwaniu się we wzorcowe solowe i w duecie wokale sióstr Wood, ale przeszkadzał mi swoim bębnieniem Łukasz Moskal. Grupa gra bez gitarzysty, środek aranżu pozostaje więc pusty. I można by się spodziewać, że lukę tę wypełnią klawisze (siostra Sarah) lub skrzypce (siostra Rachel). Tymczasem pierwszy instrumentalny plan i rolę generatora smaczków przejął perkusista – i super.

Niezalowe kapele rzadko stać na tak profesjonalnych, a co dopiero tak kreatywnych perkusistów. Już samo bębnienie czyni zatem Sister Wood ciekawym zjawiskiem w tej coraz mniej ciekawej przestrzeni muzycznej, jakkolwiek walorów mają więcej. Chociażby sympatia do pauz i grania ciszą. I limitowanie euforii, mimo że refreny mogliby rozdmuchać nie mniej niż Bokka. No i oczywiście te wokale.

Fine.




Jeden komentarz

  1. wieczór pisze:

    Ja się przyznaję, że dopiero dzisiaj posłuchałem nowej Bokki i jestem zachwycony. Poprzednia już była bardzo dobra, ale ta to lista roku.

Dodaj komentarz