Efekt Chopina

Efekt Chopina

Spośród wszystkich tekstów, które w swojej dziennikarskiej karierze popełniłem, jednym z moich ulubionych jest ten szukający odpowiedzi na pytanie: dlaczego Azjaci kochają Chopina. Oczywiście zbiegł się z Konkursem Chopinowskim (w 2010 roku).

Przypomniało mi o tym tekście Google – dostałem właśnie gratulacyjnego maila, informującego, że w ostatnim tygodniu wpis z treścią tamtego tekstu wygenerował 1,23 tys. odsłon. Powód? Tłumy rodaków chcą się obecnie dowiedzieć, „dlaczego japończycy kochają chopina”, „dlaczego azjaci lubią chopina”, „dlaczego chopin jest popularny w japonii” i tak dalej:

 

 

Do dumy z tamtego tekstu mocno przyczynił się fakt, że wkrótce po publikacji w „Przekroju” został kupiony, przetłumaczony i wydrukowany w periodyku japońskim. Czyli przesadnie nie konfabulowałem.

Pięć lat później – znów w związku z konkursem, ale także z wycieczką do Szanghaju i Pekinu, gdzie moje niezapowiedziane wizyty i pytania o Chopina budziły niepokój dyrekcji szkół muzycznych, wzywano nawet oficjelów – napisałem o tym, dlaczego Chińczycy kochają Chopina.

Tegoroczny konkurs w tym kontekście przegapiłem, choć jak widać archiwa nadrabiają. Ale pewnie powinienem już szukać biletów do Azji na rok 2030.

 


Co liczby mówią o muzyce i słuchaczach

Co liczby mówią o muzyce i słuchaczach

Zastanawia się nad tym w swojej nowej książce „Uncharted Territory” Chris Dalla Riva, amerykański dziennikarz specjalizujący się w analizie danych muzycznych, prowadzący na ich temat świetny newsletter.

Premiera książki w połowie listopada, ja miałem szczęście już ją przeczytać, a następnie przegadać z autorem godzinę o największych przebojach w historii popu, rewolucjach stylistycznych, wpływie internetu i o niewesołych nastrojach wśród współczesnych gwiazd.

Cała rozmowa, wciśnięta w trzy strony, do przeczytania w nowej „Polityce”.

 

Fine.


Zastyganie gustu

Zastyganie gustu

Pamiętam taki szczególny moment gdzieś krótko po studiach, gdy ze zdziwieniem zauważyłem, że moi znajomi – dotychczas równie ciekawi muzyki co ja – przestają śledzić nowości. I jeśli nawet kupują jeszcze nowe płyty, jest to uzupełnianie dyskografii znanych sobie już artystów, wydawnictwa koncertowe czy muzyka filmowa. Tłumaczyłem to tym, że życie rodzinne i zawodowe nie pozostawia zbyt czasu i energii na eksploracje muzyczne, a ja mam ten komfort, że szukanie i słuchanie to zarówno moja pasja, jak i praca, a przynajmniej jej część.

Tymczasem okazuje się, że statystycznie nasz gust zaczyna stabilizować się znacznie wcześniej – o czym piszę (cytując ekspertów) w nowym numerze kwartalnika ZAiKS-u. Okazuje się, że przyczyn tego zastygania jest całkiem sporo.

Fine.


Filmowanie przez promptowanie

Filmowanie przez promptowanie

W nowym numerze „Polityki” piszę o tym, że filmowcom coraz trudniej ignorować możliwości AI – i to, jak radykalnie można dzięki niej ograniczyć nakład pieniędzy i czasu.

O tym, jak takie filmowanie przez promptowanie wygląda, co działa, a co jeszcze nie, opowiedział mi m.in. zwycięzca trzeciej edycji nowojorskiego AI Film Festival, na który w tym roku przysłano… 6000 filmów. Na pierwszą przyszło 300.

A komu AI najbardziej zagraża? Być może wcale nie aktorom czy scenografom, ale ludziom od „tradycyjnych” efektów specjalnych – zobaczcie tylko tę hybrydę.

 

Fine.

 


Po debiucie Music Week Poland

Po debiucie Music Week Poland

Pierwsza edycja nowego polskiego festiwalu showcase’owego, pierwszego z profilem jednoznacznie eksportowym, była intensywna.

Chęć zobaczenia jak największej liczby panelów konferencyjnych i przede wszystkim koncertów oznaczała trzy dni i trzy wieczory biegania między imponującymi salami konferencyjnymi Muzeum Historii Polski oraz pięcioma miejscówkami koncertowymi. Ale było warto, bo poziom obu odsłon był zdecydowanie powyżej średniej showcase’owej.

Miałem też zaszczyt być mentorem trzech bardzo różnych zespołów: AcidSitter, DEAE, Franek Warzywa i Młody Budda – ci ostatni przemianowali się właśnie na przystępniejsze światowo vgtbl.pl. Rozmowy z nimi wzbudziły we mnie pewien żal za porzuconą karierą muzyczną (patrz np. projekt microgone), ale także ulgę, bo 90 proc. czasu współcześnie muzykującym zajmują niezbyt wdzięczne aktywności pozamuzyczne. Pisałem zresztą o tym w tekście „W tonacji rezygnacji„, ale teraz tego mozołu na chwilę dotknąłem.

Innym zaszczytnym obowiązkiem było prowadzenie konferencyjnej rozmowy poświęconej samym festiwalom showcase’owym z piątką znakomitych gości. Najciekawsza była chyba odpowiedź o to, dlaczego – mimo poczucia pewnego przesytu – wciąż nowe showcase’y powstają. Bo poza Music Week Poland jesienią startuje też łotewskie Riga Music Week. Po prostu każdy chce grać na własnych zasadach, a nie wyrąbywać sobie miejsce na cudzych imprezach, wiecznym petentem być.

A muzyka? Największą, potężną niespodzianką z zagranicy byli Słowacy z grupy Vojdi. Wariactwo podszyte Mikiem Pattonem i Frankiem Zappą, ale absolutnie swoiste. Do słuchania ich w streamingu mnie nie ciągnie, na żywo majstersztyk, marzenie organizatora. Ktoś pod sceną tak odleciał, że zaczął pląsać na wzór wściekłej dżdżownicy, by na koniec opuścić salę z dłońmi ściskającymi żebra.

Bardzo uszczęśliwił mnie także tunezyjski singer-songwriter Jawhar (na zdjęciu), któremu po koncercie z dumą pokazałem bihajpowy artykuł o nim sprzed całych siedmiu lat. Urokliwy był też kameralny koncert fińskiej bardki Désirée Saarela, zrobiło się dość bożonarodzeniowo w ten pierwszy weekend lata.

Z kraju nieprawdopodobne show odstawiła Javva – zdecydowanie bliżej zaawansowanego King Crimson niż na płycie – ale od takich weteranów tego właśnie oczekiwaliśmy. Co innego Duxius, która zapełniła i przytrzymała pełną salę ożywczym retropopem w krajowych barwach. Podobną imprezę rozkręciła Hajda Banda. A koiła po/przed tym wszystkim minimalistyczna Hania Derej.

Swoich mentorowanych (i mnie mentorujących, bo wiedza i energia płynęły w obie strony) chwalić nie wypada, ale i tak chwalę: bez wyjątku dali świetne koncerty, nawet jeśli była to pierwsza w nocy. A rónież poza sceną robili to, co na festiwalach showcase’owych robić należy – kręcić się, zagadywać, dawać się zagadać. O czym wciąż nie wszyscy wiedzą albo wiedzą, ale mimo decydowania się na udział w takich muzycznych targach robić nie chcą.

I tutaj anegdota. Od dobrej dekady pisuje do mnie szef jednej z czeskich wytwórni, współpracujący także z dużymi festiwalami w regionie przy selekcji i promocji. Gdy wreszcie spotkaliśmy się na żywo, włączył aplikację MWP i pokazał mi harmonogram wieczoru, pytając, na co warto się wybrać. Miał postawione serduszko tylko przy jednej wykonawczyni: Hani Derej. Pytam: dlaczego. – Bo podeszła do mnie na korytarzu i zaprosiła na koncert.

 

Zdjęcie z panelu – Kamil Parzychowski / Music Week Poland

 

Fine.


Grając na pograniczach

Grając na pograniczach

Warszawski festiwal Skrzyżowanie Kultur jest zapewne jednym z tych, które spłodziły w mojej głowie pomysł na bihajpa. Pamiętam te całotygodniowe maratony w namiocie ustawionym pod Pałacem Kultury, podczas których co roku przynajmniej kilka razy zapierało dech.

Ostatnio festiwal skrócił się o połowę i przeniósł do pałacowego teatru, ale i tak we wrześniu będzie kogo posłuchać – o czym piszę w nowej Polityce. Przy okazji polecając też czerwcowy EtnoKraków i lipcową Globaltikę.

Co do skrzyżowań, ostatnio odpaliliśmy kolejną regionalnę playlistę bihajpową na Spotify, tym razem zasłuchaną w jakże różnorodnej Azji.

 

Fine.


Aby eksportować, trzeba importować

Aby eksportować, trzeba importować

Tytułowe przekonanie stoi za decyzją o zorganizowaniu Music Week Poland, wyczekiwanego także przeze mnie (od wielu lat) polskiego odpowiednika znakomitych festiwali showcase’owych w rodzaju MENT Ljubljana czy Tallinn Music Week. Czyli pierwszej rodzimej imprezy jednoznacznie nastawionej na eksport – no i import, bo jak ty ich nie zaprosisz, to oni ciebie też niekoniecznie.

O genezie i celach imprezy miałem przyjemność porozmawiać z Tamarą Kamińską, dyrektorką generalną MWP, oraz Jarkiem Szubrychtem, szefem artystycznym. Esencję tej rozmowy znajdziecie w nowym numerze kwartalnika ZAiKS na stronie 94 – albo bez scrollowania całego (ciekawego!) pedeefa pod tym linkiem.

Jarek w wyborze polskiej reprezentacji na festiwal (około 30 wykonawców) słusznie postanowił wesprzeć się sugestiami innych dziennikarek i dziennikarzy. W oficjalnych ogłoszeniach z przyjemnością znalazłem także moje eksportowe typy, jak też z równą radością – parę nazw i nazwisk, które znałem ledwo lub w ogóle.

O Music Week Poland pewnie jeszcze będę miał okazję pisać, bo do powyższych aktywności doszła fascynująca przygoda z mentoringiem trzech ekip występujących na festiwalu. Ale tutaj dopiero jesteśmy na półmetku. Co już wiem, to że na takiej współpracy korzystają obie strony.

Fine.


Słuchanie bez słuchawek

Słuchanie bez słuchawek

Do pociągu wsiadło dwóch facetów. Jeden nie tyle koledze, co całemu wagonowi ogłosił od razu, że idzie spać. Ale do zasypiania włączył z telefonu sobie audiobook „Wiedźmina” na cały regulator.

Wprawdzie dopiero po kilku minutach, ale ktoś – ojciec małych dzieci, więc zapewne w trosce o ich komfort – zdecydował się jegomościa upomnieć. I to był chyba jedyny raz, kiedy widziałem tego rodzaju interwencję.

W nowej „Polityce” piszę o tym coraz powszechniejszym słuchaniu bez słuchawek w środkach transportu i miejscach publicznych – oczywiście nie tylko w Polsce.

 

Fine.


Świat równoległy

Świat równoległy

Z okazji 20-lecia YouTube piszę w majówkowej „Polityce” o tym niesamowitym i niedocenianym medium bez precedensu w historii naszej błękitnej planety.

Chodzi nie tylko o jego niedorzeczne zasięgi – z YouTube korzysta 2,7 mld osób, czyli 1/3 ludzkości. Ale także różnorodność kanałów, którymi do nich dociera: przez stronę (druga najczęściej odwiedzana na świecie, po google.com), aplikacje, telewizory, auta, zegarki. I różnorodność treści, można by litanii z jej typów i tematów złożyć cały taki tekst.

Chodzi mi też o fakt, że wszystko to odbywa się jakby poza wieloma radarami, od instytucjonalnych po medialne, wyczulonymi kiedyś głównie na Facebooka czy Twittera, a teraz na TikToka. A przecież YouTube jest większy.

Też go nie doceniam, co uświadomiłem sobie na konferencji poświęconej temu 20-leciu, którą zorganizowano w biurze Google w Zurychu. Przez dwa dni niemal opustoszałym, nasza dziennikarska grupka spotykała tam niemal wyłącznie kolejnych speców serwisu – od trendów, technologii, prawa, muzyki.

A potem nagle zrobiło się tłumnie i nerwowo. Oto bowiem na urodziny YouTube zjechali z całej Europy rozmaici creators, youtuberzy z milionowymi zasięgami. Co oznaczało ściągnięcie na miejsce ochrony z psami i wygonienie ze strefy twórców dziennikarzy, abyśmy tych gwiazd współczesnego showbiznesu bez wcześniejszych uzgodnień nie zaczepiali.

Sam nikogo z nich nie zaczepiałem, bo nikogo z nich też nie znałem.

 

Fine.


Lubię być w zespole, ale lubię też być zespołem

Lubię być w zespole, ale lubię też być zespołem

Adrian Belew to niebywały profesjonalista. I nie chodzi mi tylko o jego grę na gitarze (choć sam deklaruje: „Nie uważam się za kogoś wybitnego, na świecie jest mnóstwo znakomitych gitarzystów”) ani kompetencje wokalne, lecz także o udzielanie wywiadów. Każde zdanie zasługuje na spisanie.

W nowym numerze „Polityki” zmieściły się więc tylko najciekawsze fragmenty naszej rozmowy, w tym historia o tym, jak niespodziewanie dla siebie („Dorwali mnie na schodach”) wylądował studiu Talking Heads, by dołożyć się do ich – jak się miało okazać – najważniejszej płyty.

Okazją do rozmowy jest jego wspólna trasa z Jerrym Harrisonem z Talking Heads. Po wieloletniej covidowej przerwie wracają do Europy, a przyjazd ten obejmuje majowy koncert Warszawie, zdominowany rzecz jasna przez materiał z „Remain in Light”.

Fine.