Niedziela – dzień odpoczynku nie tylko od pracy (dziennikarze uśmiechają się teraz smutno), ale także od zgiełku gitar, laptopowych eksperymentów, oszałamiających przepychem refrenów, podrasowanych Auto-Tunem wokalistów i wszechobecnej kompresji. W niedzielę odtwarzacz rezerwują umiar i naturalna akustyka, a młodzieńcza spontaniczność ustępuje miejsca partyturowej precyzji.
Nie przeraźcie się tym masywnie kojarzącym się Beethovenem. Nie zamierzam wytaczać tutaj którejś z symfonii, ale jedynie zareklamować lekkie i zwiewne trio fortepianowe B-dur op. 97, czyli popularnego „Arcyksięcia”. Natrafiłem na niego – różnie drogi prowadzą do muzyki – dzięki Murakamiemu, który nagminnie przemyca do książek swoje muzyczne inspiracje. Jego fani na Last.fm sporządzili nawet listę takich odwołań. Beethovena – ale także sonaty Schuberta, „My Favorite Things” Coltrane’a oraz „Kid A” Radiohead – Haruki Murakami wplótł do powieści „Kafka nad morzem”, powierzając zresztą kompozycji niebagatelną rolę w fabule książki.
Tytułowy arcyksiążę to Rudolf Habsburg, brat cesarza Austrii, przyjaciel, uczeń i chlebodawca Beethovena. Rudolf wszelkimi sposobami (konkretniej: 4 tysiące guldenów rocznie, plus oddzielne wynagrodzenie za zamawiane utwory) próbował zatrzymać kompozytora w Wiedniu. Tę szczodrość Beethoven wynagradzał wielokrotnie, dedykując Rudolfowi więcej utworów niż komukolwiek innemu: oprócz „Arcyksięcia” także 26. sonatę fortepianową „Les Adieux” (op. 81a), nowatorski (rozpoczyna solista) IV koncert fortepianowy G-dur (op. 58) oraz swój piąty i ostatni koncert fortepianowy zwany „Cesarskim” (op. 73). Premiera „Arcyksięcia” odbyła się w 1811 roku, a trzy lata później coraz bardziej głuchy Beethoven po raz ostatni wystąpił publicznie w roli pianisty. Wykonał wówczas – a jakże – „Arcyksięcia”.
Wpisując w wyszukiwarkę „Beethoven Archduke” znajdziecie dosyć linków, żeby się zniechęcić, więc lepiej tego nie róbcie. Z dostępnych w sieci nagrań szczególnie lubię pierwszą z czterech części „Arcyksięcia” (Allegro Moderato) w wykonaniu trio Pablo Casalsa, także arcyksięcia, tyle że wiolonczeli, któremu sławę przyniósł wprawdzie nie Beethoven, ale suity wiolonczelowe Bacha. Materiał pochodzi – uwaga – z 1928 roku, trzeszczy niemiłosiernie i opatrzony jest jedynie marnej jakości zdjęciem. Zatem słuchać, nie patrzeć.
Ale to ciekawostka. Całego „Arcyksięcia” w niezłym wykonaniu Claremont Trio, czyli absolwentek słynnej Julliard School, bez trzasków posłuchacie w serwisie Archive.org, którego bezdenne zasoby ciągle mnie zdumiewają.
Rety, jak to się stało, że nigdy nie trafiłem na tę stronę? Od pewnego czasu poszukiwałem jakiegoś zbioru ciekawych nagrań CC w sieci, a tu proszę… Świetne!