Antony and the Johnsons – wywiad

Jak się żyje po nagraniu takiej płyty jak „I Am a Bird Now”?

Codziennie objadam się czekoladą i popijam szampanem. Moje życie upływa na toastach i marnowaniu czasu. Przepraszam, taki poranny żart.

Bardziej precyzyjnie: czy niespodziewana sława nie stała się dla ciebie problemem?

To wszystko dało mi wiele radości. Największym darem była możliwość dotarcia z moją muzyką do różnych krajów i różnych słuchaczy. Ale ostatni rok, nawet dwa lata, były spokojniejsze, mogłem skupić się na pracy nad nową płytą.

Zanim się do niej wziąłeś, zagrałeś dobre 150 koncertów. Chyba wolisz scenę od studia?

O wiele łatwiej przychodzą mi występy na żywo. W czasie koncertu wszystko opiera się na magii chwili, to angażuje mnie w każdym calu. Na scenie toczę dialog z publicznością, czuję energię płynącą ku mnie z widowni. Gromadzę ją, rozkoszuję się tym uczuciem. Tymczasem studio oznacza samotność. Musisz sam siebie inspirować, mając do dyspozycji tylko wyobraźnię. Dokoła nie dzieje się nic, co mógłbyś ująć w słowa. W studiu nie ma życia, musisz przynieść własne światło. To, które jest w tobie.

Na poprzednim albumie pytałeś: Kim jestem? Czy tym razem, śpiewając o naturze, próbujesz odpowiedzieć na pytanie: Gdzie jestem?

Tak, album „The Crying Light” opowiada o relacji pomiędzy mną a światem. Nie wiem nawet, skąd wziął się ten temat. Ale wydał mi się naturalny, bo ochroną środowiska, naszym stosunkiem do ziemi, interesuję się, odkąd w college’u trafiłem na zajęcia z ekologii. Na co dzień nie zastanawiam się jednak nad moim miejscem na świecie, nad tym, skąd się na nim wziąłem. Musiałem sięgnąć do wspomnień z dzieciństwa.

Dlaczego nazywasz tę płytę pogańską?

Potraktowałem ziemię jako matkę, źródło mojego życia. Zarówno w dosłownym, fizycznym wymiarze, jak i w przenośni, jako studnię, z której czerpię duchową energię. Jako dziecko uczęszczałem do katolickiej szkoły. Tam uczono, że nasze przeznaczenie różni się od tego, które przypisane jest reszcie świata naturalnego. Mówiono nam, że zwierzęta, drzewa czy skały nie mają duszy, są tylko zasobami czekającymi na rolnika lub myśliwego. Po śmierci czeka nas zaś przeprowadzka do abstrakcyjnego nieba, w którym nikt i nic nie umiera ani się nie rodzi. Przerażająca wizja!

A twoje wyobrażenie nieba?

To ten wspaniały świat, który codziennie oglądam, który mnie karmi, daje mi powietrze, wodę, światło – a ja jestem jego częścią. Dosłownie, bo przecież moje ciało składa się z tego samego gwiezdnego pyłu, z którego powstała ziemia, a ona z kolei stworzyła te wszystkie kolory natury, życie, w końcu nas. Chciałem opisać ów tajemniczy, majestatyczny sposób, w jaki matka ziemia wyraziła samą siebie. Jako artysta poruszam się w cieniu jej niezwykłego manifestu.

Zainspirował cię też Kazuo Ohno, japoński tancerz butoh, który patrzy na nas z okładek „The Crying Light” i wydanej jesienią EP-ki „Another World”.

Studiowałem taniec butoh, kiedy miałem dwadzieścia kilka lat. Moja nauczycielka widziała w tym tańcu cały system filozoficzny, przepis na motywowanie się w życiu, kształtowanie ducha i sposób patrzenia na świat. Kazuo Ohno to jeden z mistrzów butoh. Ma już ponad sto lat i nie jest w stanie tańczyć, ale ćwiczył, dopóki pozwalało mu na to zdrowie.

 

(„Przekrój” 02/2009)

 

 

Fine.




Dodaj komentarz