Esbjörn Svensson Trio – Leucocyte

E.S.T. – Leucocyte (ACT / GiGi)

 

Artykuły obwieszczające tragiczną śmierć jednego z najbardziej utalentowanych jazzmanów ostatniej dekady łączyło jednogłośne ubolewanie, że już nigdy nie dowiemy się: co byłoby dalej? Ten jeden raz ten typowy dla nekrologów artystów przedwcześnie schodzących ze sceny żal okazał się przedwczesny.

Zanim Esbjörn Svensson wybrał się na nieszczęsne nurkowanie nieopodal szwedzkiej stolicy, zdążył bowiem wejść do studia, by wspólnie z Magnusem Öströmem i Danem Berglundem zarejestrować następcę pamiętnego „Tuesday Wonderland” z 2006 roku.

Wychodzące w cieniu śmierci 44-letniego pianisty „Leucocyte” to rezultat dwudniowej improwizacji tria w australijskich Studios 301. Nagrana w środku trasy koncertowej płyta znacznie lepiej oddaje atmosferę żywiołowych występów E.S.T. niż wydane rok temu „Live in Hamburg”, będące zasadniczo odtworzeniem „Tuesday Wonderland”. Wyraźnie różni się zresztą od czegokolwiek w piętnastoletnim dorobku E.S.T. Szorstkość i pewna chaotyczność postprodukcji to najbardziej wyraźny symbol czasu, którego zabrakło. W dziesięciominutowym „Still” oraz obszernych fragmentach czteroczęściowej, półgodzinnej suity „Leucocyte” instrumenty akustyczne są ledwie zauważalnym pretekstem dla ciężkiego pulsowania i jazgotu elektroniki. Z kolei dominująca w pierwszej połowie płyty suita „Premonition” to olśniewający popis Svenssona, który swobodnie oplatając basowy groove Berglunda i podejmując kanonady Öströma, po raz pierwszy od dawna tak wyraźnie zdradza młodzieńczą fascynację Jarretem.

Wszystko to zdaje się sugerować, że Svensson szykował rychłe zakończenie rockowego mezaliansu i trudne czasy dla publiczności skuszonej chwytliwą melodyką nastrojowego oblicza E.S.T. Czy aby na pewno? Tego rzeczywiście już nigdy się nie dowiemy.

Machina

 

Fine.




Dodaj komentarz