Przywołując wiosnę

Przywołując wiosnę

Nawet nie trzeba było przywoływać pogody do kalendarzowego porządku. Zorientowała się sama i wczorajszą zimę przebrała w chłodnawe, ale słoneczne przedwiośnie. Jako istota światłoczuła zawsze dzieliłem całoroczny takt na ćwierćnutę („wiosna”) oraz półnutę z kropką („byle do wiosny”). A wyczekiwaną melodię od dobrych 7-8 lat inauguruje Talk Talk, które samym tytułem „The Colour of Spring” zdobyło sobie we mnie fana po wsze czasy. Dziwne? Pomyślcie, ilu wyznawców Ford zyskał dzięki nazwie „Mustang”.

„The Colour of Spring”, nagrane w bodaj piętnastoosobowym składzie, tak różnorodnością, jak i będąc początkiem rozkwitania i dojrzewania Talk Talk  po syntetycznych chłodach młodości – bardzo się z odwilżą kojarzy. Ale ducha dojrzałej wiosny skuteczniej przywołuje jednak „Spirit of Eden” jako powiew żywiołowego rajskiego kwitnienia, a nie przebijania się przez lodową skorupę. Gdy starszy zaledwie o dwa lata brat zaczyna już farbować siwe włosy, „SoE” wiosen w ogóle nie przybywa. I pomyśleć, że wytwórnia pozwała Hollisa za „rozmyślną niezrozumiałość i niekomercyjność”. Ale skoro Neila Younga ciągano po sądach, bo nie brzmiał jak Neil Young… Przynajmniej dzięki temu precedensowi – bo sprawę oddalono, a chwilę później Hollis zmusił EMI do zniszczenia całego nakładu płyty z remiksami – rozmaici muzycy przestali bać się cienia swoich pracodawców.

A „Laughing Stock”? Ha, to już nie kwitnienie, nie dojrzewanie, to już sierpniowa sjesta po dobrze wykonanej pracy. Szkoda tylko, że muzycy Talk Talk już przy tej popołudniowej drzemce pozostali i nie pokazali, gdzie wyobraźnia zaniosłaby ich wieczorem. Po wydaniu solowego albumu, Hollis już tylko dwukrotnie dał o sobie znać: grając na pianinie dla UNKLE na „Psyence Fiction” i pomagając Anji Garbarek przy pamiętnym „Smiling and Waving”. „I’ve got all I want out of Talk Talk, and nothing, nothing else, matters!”

Pojedźmy motywem, na który najpierw trafiłem w telewizji (nie znałem jeszcze Talk Talk). Pamiętam tylko scenę: samotny mężczyzna w obcym mieszkaniu albo hotelu, czekając na kogoś, podchodzi do pianina i jedną ręką na stojąco wygrywa te kilka magicznych dźwięków, notabene inspirowanych „Tago Mago” Can. Ktoś dopomoże?

Life’s What You Make It. Życzę słonecznej wiosny!

Fine.




13 komentarzy

  1. Przemysław pisze:

    „Rozmyślna niezrozumiałość i niekomercyjność”? – gdyby przegrali, mielibyśmy wiele ciekawych procesów, np. o „stosowanie wypełniaczy” i „powielanie schematów z poprzednich albumów”.

    Do niedawna, jak każdy normalny człowiek, znałem Talk Talk tylko z przebojów. Teraz non stop słucham Spirit of Eden. A czeka mnie jeszcze poznanie Laughing Stock i solowego albumu Hollisa. Do wiosennych opisów Colour of Spring i Spirit of Eden nie mam nic do dodania (oprócz: „też bym tak napisał, gdybym umiał”), mogę tylko polecić solowy album Beth Gibbons z Portishead, którego współtwórcą jest basista Talk Talk Paul Webb i to słychać.

    Ze sceną z filmu (bo chodzi o identyfikację, tak?) nie pomogę, wyrażę tylko zainteresowanie niemieckim pochodzeniem motywu z Life’s What You Make It. Może dorosłem do tego, aby dać Can drugą szansę?

  2. PeGie pisze:

    Ha! Dla mnie transformacja Talk Talk z nieznośnego dyskotekowego pukadełka w „poważny” zespół to jedna z większych zagadek świata (no, w każdym razie tego muzycznego świata). Cały czas się zastanawiam, na ile było to wykalkulowane („najpierw was przyciągniemy syntezatorową wydmuszką, a jak już będziecie nasi, pokażemy wam, co tak naprawdę chodzi nam po głowach”), a na ile odpowiadało autentycznemu rozwojowi. Choć w sumie Hollis wygląda mi na szczerego gościa (nawet przy tej całej swojej afektacji). Wciąż mam nadzieję, że może jednak się złamie i coś wyda. Cuda się zdarzają. Skoro nawet półgłuchy i półślepy Paddy McAloon podobno wszedł ostatnio do studia, to może i Hollis…

  3. Mariusz Herma pisze:

    Te transformacje to pewnie najciekawszy aspekt tego całego muzycznego świata. Hollis na wysokości Koloru Wiosny stwierdził „It?s about time we brought art in, innit?” i tak zrobił, ale stopniowy rozwój wskazuje raczej na dojrzewanie niż kalkulację.

    To nawet zabawne, że już przy „CoS” pytano go o „awangardowe” skłonności i oskarżano o wydumany artyzm. Cóż, nie przepadał za dziennikarzami, udzielał wywiadów porównywalnych bodaj tylko z Dylanowymi – czyli często kończył się hasłem „prosze wyjść!” – to i oni za nim nie przepadali :-)

    Solową Gibbons lubię trochę mniej niż większość moich znajomych, ale polecić należy, poznać warto.

  4. Ziemiański pisze:

    nina simone „another spring” też idealnie pasuje. piękny pogodny kawałek, chociaż napisał go angelo badalamenti. spotkanie gigantow!

    http://www.youtube.com/watch?v=s2BwEf8EIDo

  5. Mariusz Herma pisze:

    Śliczny kawałek i klasyk Niny. A wracając do wolności artystycznej – Amy Winehouse wytwórnia właśnie odrzuciła nowy materiał:

    „Amy was very productive during her stay in St. Lucia. She wrote a lot of songs, but the majority of them just aren’t hitting the mark. She seems to have ditched her trademark vintage soul sound and is now heavily influenced by reggae. Her bosses don’t think it’s a wise move to change her style so sharply and have told her that.”

    Reggae złe? Przecież Island to dom Boba Marleya. Ale nawet teksty się nie spodobały:

    „In the past, she’s written frequently about broken hearts and boyfriends, but this time round she’s delving into harrowing terrain.”

  6. airborell pisze:

    Swoją drogą, niezły cwaniak z tego Hollisa. Nagrywając „Colour of Spring” zapewnił sobie coroczną obecność w programach radiowych, a przynajmniej na playlistach słuchaczy. Prawie jak Wham! z „Last Christmas”.

    Nie wiem, czy opowiadałem historyjkę, jak to dawno temu się trochę podśmiewałem z pewnej osoby (obecnie znanego miłośnika twórczości Stevena Wilsona zresztą), gdyż słuchała ona Talk Talk. A ja ich kojarzyłem głównie z piosenkami w stylu „Talk Talk” czy „It’s My Life”. Potem posłuchałem Colour od Spring i Laughing Stock i bardzo mi się głupio zrobiło ;).

  7. pszemcio pisze:

    Przy okazji tego wpisu wróciłem do Spirit of Eden no i git, faktycznie żre jak dawniej. Chociaż generalnie ja w tym roku wiosnę witam solowym Paulem Simonem z 1972 i (tu juz duzo mniej rześko) Springsteenową Nebraską

  8. Mariusz Herma pisze:

    Z tej serii przychodzi mi do głowy jeszcze „In Memoriam” Hacketta, ale może Trójką się sugeruję, która powraca do tego kawałka przy każdej żałobie.

  9. Ja pozostaję natomiast wierny chłopięcemu zauroczeniu i wiosnę jak zawsze otwiera mi Saint Etienne – oczywiście, inna liga niż wszyscy wymienieni przed moich przedpisaczy, ale zawsze aktualne, bo lekkie i rześkie.

  10. Ziemiański pisze:

    zapeszyłes
    dzisiaj dwa razy walilo sniegiem

  11. B@rt pisze:

    Spirit of Eden i Laughing Stock to genialne arcydzieła, właściwie to lepiej żeby nie wracali już na scenę bo szkoda byłoby nadwyrężyć legendę…

  12. Kris pisze:

    Gdzieś, nie pamiętam gdzie przed paru laty czytałem informację o postępujących pracach nad nowym „czymś” Hollisa. Może to była jakaś lista dyskusyjna, na której ktoś popuścił wodze fantazji pisząc plotkę nie mającą potwierdzenia w rzeczywistości? Nie wiem. Cały czas jednak, jak co roku czekając na wiosnę – czekam na tego newsa (niech go nawet napisze najbardziej znielubiony przeze mnie portal!), że nowa płyta Marka Hollisa wkrótce się ukaże. Mogę czekać, jak na Kate Bush. Warto było wtedy, warto będzie i w przyszłości.

    A teza o „pukadełku” moim zdaniem zupełnie się nie sprawdza. Wepchnięto Talk Talk do grupy, do której z założenia nie pasowali. I nawet nie patrzę (nie słucham) ich muzyki myśląc o ewolucji. Po prostu każda płyta jest inna i tyle. Gdyby miał podać przykład zespołu, którego ewolucja (choć to dziwne słowo) mnie rozbraja, to byłby to Genesis. Ale – to nie miejsce na takie wynurzenia.

  13. szary czytelnik pisze:

    Film „Heaven” z 1998?

Dodaj komentarz