Trail of Dead na żywo, Mastodon już w niebie

And You Will Know Us By The Trail of Dead - The Century of Self (Justice, 2009)…And You Will Know Us by the Trail of Dead – The Century of Self (Justice)

Ocena 4/6

Światli recenzenci powtarzają stereotypy o „barokowym progrocku”, wpychając Teksańczyków do szuflady, którą nie tylko chcą, ale dawno już porzucili. Co pokazuje niewłaściwy dobór recenzentów w stosunku do wykonawcy i w dużej mierze tłumaczy sceptycyzm w stosunku do nowej płytki Trail of Dead, która „nie spełnia oczekiwań” (no bo progrockowa nie jest, a powinna). Może zawiniło mylące otwarcie płyty, faktycznie podniosłe i kojarzące się z upodobaniami kilku wykonawców progrockowych (i kilkunastu nie mających z tym gatunkiem nic wspólnego). Tyle że to jest właśnie intro i trwa niecałe trzy minuty. A może zauważyli, że dwa z tuzina utworów mają ponad sześć minut? Ale średnia długość kawałków na „The Century of Self” to znowu niecałe trzy minuty… Mam! Wikipedia twierdzi, że art rock, to jest art rock.

Po nijakim „Worlds Apart”, które mimo licznych przesłuchań nie przyniosło mi ani krzty frajdy,  i po nudnym „So Divided”, które, przyznaję, zdzierżyłem jeno raz, szósty krążek AYWKUBTTOD  to sekstetu z Austin powrót do formy co najmniej zadowalającej. Samo „Isis Unveiled” jest wzorcowym przykładem tego, że surowy rock jeszcze może – i wiarygodnie zjeżyć się, i owe rozjuszenie osłodzić wyłaniającą się spod demolujących przesterów fantastyczną melodią. Sekret? Nagrali wszystko „na setkę”, czyli niby na żywo. Jeśli z poprzednich płyt coś niedobrego się ostało, to wahania jakości. Generalnie lepiej wypadają utwory nieparzyste niż numerycznie podzielne przez dwa. Wyjątkiem „Insatiable One” (nr 10), dwuminutowy walczyk, który z fortepianowej balladki wyewoluował im w Tiersenowego klasyka. Na koniec zaś próbują wejść w skórę Matta Elliotta i też wychodzi im to niekiepsko. Długo kryli się ze swoimi upodobaniami, za długo.

Mastodon - Crack The Skye (Reprise, 2009). Mastodon – Crack the Skye (Reprise)

Ocena 2/6

Najcięższe momenty „The Century of Self” można by pomylić z najlżejszymi fragmentami najnowszej odsłony Mastodon. (Oczywiście gdyby nie melodie, do których muzycy Mastodon nie mają za grosz talentu, ale przecież nie dla melodii założyli kapelę). A tych momentów wytchnienia na „Crack the Skye” (do posłuchania na MySpace) jest aż nadto, jako że ziomkowie Trail of Dead pochodzący z kolei z Atlanty też sobie meandrują, uciekając stopniowo od nadanej im dziesięć lat temu etykietki (uwaga: znów prog, tyle że metal). No i mają problem, który Kasia Nosowska pięknie zilustrowała, śpiewając Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda.

Bo niejeden metal powie: „Wolałem, jak nap*****lali” (autentyk). Hard-rockowiec pokiwa głową, ale ostatecznie stwierdzi, że lepsze power-chórki  (tym razem śpiewa cały skład Mastodon) znajdzie na środkowych płytach System of a Down czy Queens of the Stone Age. Dla alternatywy zaś („Jestem na nie. Bardzo na nie”) już przełknięcie lekko dociążonego post-rocka Isis (skoro już ta nazwa niejako padła  przy okazji Trail of Dead) było zbyt kłopotliwe, by zajmować się przekombinowanym Mastodonem. Nawet die-hard fani załamią ręce („W-What?! This isn’t Mastodon! I-IT CAN’T BE!”). No, ale bądźmy optymistami, bo jednak komuś – zapewne srogo zawiedzionemu bezprogowością „The Century of Self” – bardzo się „Crack the Skye” podoba: „Prog. Mature. Great Album”.

***

Wbrew pozorom nie tkwię ostatnio ciągle przy ścianie przesterów; lżejsze rzeczy opisywałem w „Przekroju” lub „Machinie”, m.in. „No Line on the Horizon” U2 (naciągane 4/6, tylko bez wielkich słów), niezły powrót po 22 latach milczenia, czyli Grandmaster Flash i „The Bridge: Concept of a Culture” (5/6, od kilku miesięcy żadna hip-hopowa płytka nie wydała mi się tak uniwersalna), oraz może nieco mniej spektakularny, ale jakże miły sercu Beirut, też powracający z EP-kami „March of the Zapotec / Holland” (potrójne 4/6: dla pierwszej płytki za klimat, dla drugiej za świeżość i ogólnie za to, że Zack Condon znów daje oznaki życia, więc może w końcu u nas zagra).

Były i lekkie rozczarowania: Franz Ferdinand swoim „Tonight: Franz Ferdinand, Mono podniosłym i, przyznajmy, wycyzelowanym „Hymn To The Immortal Wind” oraz „Junior” Röyksopp – to wszystko byłoby 3/6. Za to zupełnie sympatyczne, choć nieco wtórne (znów standardy) okazało się nowe-stare „Yesterdays” Keith Jarrett Trio, czyli dopiero teraz wydany zapis koncertu w tokijskiej Metropolitan Festival Hall z 2001 roku. Dzieje się.

Fine.




7 komentarzy

  1. matziek pisze:

    Oj dziwne rzeczy pan tu wypisuje :-)

    >>>Oczywiście gdyby nie melodie, do których muzycy Mastodon nie mają za grosz talentu

    to właśnie te „słabe” melodie sprawiły, że takie płyty jak „Leviathan” czy „Blood Mountain” wyróżniały się na tle krążków innych zespołów, które niegdyś specjalizowały się w post-metalu (bo teraz ciężko tak zaszufladkować Mastodon, Intronaut czy Red Sparowes).

    >>>uciekając stopniowo od nadanej im dziesięć lat temu etykietki (uwaga: znów prog, tyle że metal)

    na moje ucho, to oni właśnie w tym kierunku zmierzają, czerpiąc pełnymi garściami np. z takiego Rush i zostawiając daleko w tyle wspomnianą szufladkę z napisem post-metal :-)

    >>>Nawet die-hard fani załamią ręce

    w to akurat nie uwierzę, ale zobaczymy jakie recenzje płyta otrzyma. przewiduję, że zespół trafi na okładki kilku poważnych publikacji :-)

  2. Mariusz Herma pisze:

    Tylko że Rush i te okolice to jednak od metalu już bardzo daleko, szczególnie po tym, co nam przyniosła w ostatnim 15-leciu Skandynawia. Nowego Mastodona słucha się właśnie jak Rush, a kiedyś ci, którzy bez drgnienia powieką znosili całą płytę od pierwszej do ostatniej sekundy – chlubili się tym potem na listach dyskusyjnych (będę się trzymał opinii, że to jednak nie melodie wyniosły Mastodon na szczyty :-)

    Z tymi die-hard oczywiście przesadziłem, 2/3 fanów będzie (jest, z tego co widzę) zachwyconych lub tylko „umiarkowanie zadowolonych”. Ale jeśli ci „najstarsi” przestają Mastodona akceptować, to jednak coś znaczy. Znaczy tyle, że wchodzą w działkę zespołów, z którymi Mastodon kiedyś nie miał nic wspólnego (czyli bezowocne kluczenie i pusty patos, przy czym do patosu jako takiego nic nie mam). Sama ewolucja – OK, byle nie w dół drzewa ewolucji!

  3. matziek pisze:

    jestem przekonany, że to nie Skandynawia miała ostatnio decydujący głos jeżeli chodzi o muzykę metalową, a właśnie Stany. To dzięki amerykańskim zespołom udało się przeszczepić na grunt „ekstremy” (tak post- jak i blackmetalowy) m.in. elementy shoegaze, który to do nowych wynalazków, podobnie jak rzeczony Rush, rzecz jasna nie należy :-)

    Aż się prosi, żeby zacytować przysłowie „psy szczekają, karawana jedzie dalej”. no bo gdzie teraz są ci, którzy akceptują tylko pierwsze trzy płyty Ulver? w lesie są :-) Ulver to dobry przykład – przecież oni też zajmują się twórczym recyclingiem starych rzeczy – czy to kraut rock na „Blood Inside”, czy Sylvian sprzed dekady na „Shadows of the Sun”. to też podróż w dół drzewa ewolucji? ;-)

    ciekawa ta „Ziemia niczyja”. trafia do ulubionych.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Skandynawię wspomniałem wyłącznie w kontekście postrzegania „ciężaru” metalu :-)

    Ulver – bardzo trafny przykład, tylko że Ulver po pierwsze poszedł mądrzejszą drogą, bo w eklektyzm, a po drugie – ta wycieczka bardzo im się udała :-)

  5. MeeHau pisze:

    Ja nie będę się rozwodził, bo chciałem tylko napisać, że nie zgadzam się z oceną Mono. Nie będę polemizował z czymś czego nie czytałem, więc i odnosić się do wrażeń nie mogę, lecz 3/6 to naprawdę spora przesada. To zapewne także kwestia indywidualnej wrażliwości, ale jako czytelnik zgłaszam votum separatum. :> Rzekłem.

  6. Ziemiański pisze:

    W „Machinie” maksimum to 5, więc 3/5 :-)

  7. Mariusz Herma pisze:

    Mono to jeden z tych zespołów, które swoją robotę wykonują znakomicie. Odnajdując się w ich stylistyce, można Japończyków kochać przez długie lata, choćby nagrywali w kółko to samo (tym razem bardziej popracowali tylko nad smyczkami). Zdradzę sekret: ja też się do tej grupy lekko łapię i słuchałem „Hymn” z pewną przyjemnością (no, 3/5 to znowu nie tak mało).

    Ale recenzje pisze się nie dla fanów, a ocen nie wystawia dla tych, którzy już materiał znają. Bo nowego słuchacza, który wcześniej odrobił lekcję z post-rocka, jak i kogoś, kto nie toleruje pożerania własnego ogona – nowe Mono może tylko odpowiednio znudzić bądź wkurzyć :-)

Dodaj komentarz