Dov3s & Princ3

Prince - Lotusflow3r (2009). Prince – LotusFlow3r (NPG)

Ocena 4/6

Zdolni muzycy pozostają zdolnymi i to słychać nawet w latach podeszłych, o ile to faktycznie cecha, a nie jeden czy dwa szczęśliwe zbiegi okoliczności. Prince się do tych talentów  zalicza, dlatego nawet teraz – gdy na koronie osiadło nieco patyny – książęce audiencje dostarczają niemało przyjemności (aczkolwiek już bez poczucia zaszczytu). Jeśli O(+> z czymś ma problem, to z nadprodukcją – aż trzy albumy naraz?

Artysta Znany Wcześniej Jako Artysta Znany Wcześniej Jako Prince może lekką ręką rozdawać swoje płyty i traktować  je głównie jako zapowiedzi koncertów, bo te reklamówki wciąż świetnie mu wychodzą. Skoro takie „Boom”, „Crimson & Clover”, „4Ever” czy „Feel Good, Feel Better, Feel Wonderful” tak znakomicie wypadają na „LotusFlow3r” – podobno bardziej gitarowej niż wydane równolegle „MPLSoUND” (elektronika) i „Elixer” (pop) – to co dopiero na żywo? Pewnie nie tylko ja zadaję sobie to pytanie, dzięki czemu biznes będzie się kręcił (na zdrowie!).

Nie zamierzam zachęcać do słuchania „LotusFlow3r” dla (jak zawsze) doskonałej produkcji, dla (jak zawsze) świeżego podejścia do wokalu i aranżacji albo (jak wyżej) unikatowego czarno-białego eklektyzmu, ani nawet walorów czysto estetycznych (pół tuzina dobrych kawałków i tyle). Namawiam do starcia z dziwem nad dziwy: facet wyrzuca z siebie piosenki jak Woody Allen filmy, a i tak każda sekunda jest wychuchana niczym w filmach… Woody’ego Allena. Takoż ironiczna podsz3wka.

Doves - Kingdom of Rust (2009). Doves – Kingdom of Rust (EMI Music Poland)

Ocena 2/6

Grupa rockowa Doves z Manchesteru swój czwarty album studyjny nagrała według najlepszego zachodniego przepisu niezliczone razy testowanego w ubiegłej dekadzie, którego ogólny kształt zawiera się w dwóch punktach:

1) Zadbajmy o 1-2 dobre single, a resztę płyty jakoś uzupełnimy nagraniami instrumentów oraz śpiewu. Znając realia (kapitalistyczna młodzież ma dzisiaj wszystko – poza cierpliwością) dwie najlepsze piosenki umieścili na początku płyty. Uroku odmówić im nie sposób, melodii aż nadto, a jak na pseudo-progresywne Doves całkiem sporo dzieje się na poziomie aranżacji. W „Jetstream” udało się nawet wyjść poza kompozycyjne schematy, za to utwór tytułowy obdarzono wypasionym refrenem. Niech tylko potencjalny klient usłyszy to w sklepie / na MySpace / w radiu / na YouTube – nie będzie sprawdzał dalszych 40 minut (z braku cierpliwości).

2) Zadbajmy o pozytywne recenzje w Najważniejszych Tytułach Prasowych (chociażby wysyłając promosy właściwym recenzentom), a wówczas bez trudu przekonamy resztę niedowiarków od Urugwaju po Polskę, zgodnie z odwieczną hierarchią. Udało się: od „Uncut” i „Mojo?” po „NME” i „Q” zapanował niespotykany konsensus, którego jakoś nie podzielają tylko… słuchacze. Być może i dziennikarzom cierpliwości starcza dzisiaj ledwie na przesłuchanie dwóch pierwszych utworów? Zalecany selektywny empetrójkowy zakup, plastik omijajcie z daleka.

Fine.




3 komentarze

  1. Ziemiański pisze:

    ryzykowna teza ale prawdziwa, ze prince zalicza sie do tych największych/ najwazniejszych w muzyce niepowaznej –miles, elvis– tyle ze (jeszcze) efektownie/ tragicznie nie umarl

  2. mozzer pisze:

    recenzja płytydoves jest moimzdaniem skrajnie niesprawiedliwa, przełonu nie ma ale zdecydowanie trzymają poziom,the outsiders anyone ? :)

  3. Mariusz Herma pisze:

    „Trzymają poziom” to, moim zdaniem, jedna z najcięższych obelg jakich muzyk może się doczekać, szczególnie od fana :-)

Dodaj komentarz