Fink, Iggy Pop, Cut in the Hill Gang

Fink - Sort of Evolution (Ninja Tune 2009)

. Fink Sort of Revolution (Ninja Tune)

Ocena 4/6

Dla początkujących. Fink (aka Fin Greenal) ma szczęście posiadać jeden z najładniejszych barytonowych głosów, z jakimi miałem ostatnio do czynienia. Przy tym na wskroś nie-spektakularny. Czysty efekt nastroju, tzw. „mógłby śpiewać książkę telefoniczną”. Do głosu Londyńczyk odpowiednio dobrał gatunek: stylowo, w umiarkowanym tempie i z takimże natężeniem dawkuje emocje i melodie, ślimaczo rozwija aranżacje, które (mylnie) sprawiają wrażenie akustycznych. Bardzo późno zaczyna odsłaniać walory, ale prędko nie kończy.

Jeśli brzmi to cokolwiek zachęcająco, sprawdźcie tytułowe „Sort of Revolution” z nowego albumu. Gdy już się wam spodoba – bo powinno – natychmiast o nim zapomnijcie i poszukajcie płyty „Distance and Time” z 2007 roku. Nie ma co zaczynać od półśrodków. Stonowana, nastrojowa muzyka na wieczory długie i krótkie, jesienne i wiosenne, cieszy i smuci, że tak pozwolę sobie zebrać razem puenty rozmaitych recenzji Finkowych dziełek.

proDla zaawansowanych. Zrazu – wiadomo – nudno i wtórnie. Ale że Fink zawsze potrzebował co najmniej pół tuzina obrotów, zanim w ogóle pojawiła się sugestia, że to nie jest kolejny chilloutowy muzak, to się go słuchało przez tydzień, a potem przez dwa następne. Na „Sort of Revolution” jest słabiej, ale i tak znajdą się bardziej melodyjne i finezyjne aranżacyjnie momenty: poza znakomitym tytułowym chociażby „Nothing Is Ever Finished” czy „See It All”.

Przy sporym nakładzie skoncentrowanej uwagi pojawia się umiarkowany zwrot i to z nadzieją – po doświadczeniach z przeszłości – na drugie dno. Tego drugiego dna niestety tutaj nie ma, o czym przekonuję się, słuchając właśnie płytki po raz dwudziesty.  Ocena więc naciągana, ale ta liczba jednak o czymś świadczy. A najpewniej, o słodka naiwności, posłucham jeszcze nie raz.


Iggy Pop ? Préliminaires (EMI). Iggy Pop – Préliminaires (EMI)

Ocena 2/6

Miles Davis: „W pewnym momencie zachciało mi się rzygać na widok tych nadętych idiotów z dęciakami, którzy nie mają pojęcia, co zagrają za kilka sekund!”. Niemożliwe? W podobnym tonie, tyle że na temat gitarzystów rockowych („idiot thugs with guitars banging out crappy music”) Iggy Pop próbował ostatnio wytłumaczyć swoją życiową przemianę. Otóż protoplasta punku nagle nawrócił się na Francję-elegancję. Na New Orleans Jazz i Louisa Armstronga. Na Houellebecqa. Na serio.

Jest poprawnie, czyli źle. I wcale nie chodzi o przyzwyczajenia – szczerze mówiąc nie byłem specjalnie przywiązany do jego dotychczasowej maniery, a gdyby sięgnąć po detale, to zawsze najbardziej mnie bawił w rybnej oprawie Gorana Bregovića z soundtracku do „Arizona Dream” Kusturicy. Ale generalnie – czy to ma być idiotyczne machanie gitarami, czy absurdalna deklamacja – wyobraźnia i dystans.

Na „Préliminaires” brakuje i jednego, i drugiego, za to deklamacji jest aż nadto. Niestety Iggiemu zachciało się francuskiego. Nie, nie chodzi o moje niezrozumienie, ale o – bo ja wiem – dmuchaną powagę, udawany artyzm? Kpina bywa fajna, o ile jest świadomą postawą sceniczną. Tymczasem Pop, próbując uciec od faktycznie nieco parodycznej pozy, skoczył w przepaść, na dnie której płynie rzeka pozerstwa. A muzycznie nuda, nie obrażając Finka.

Cut in the Hill Gang ? Cut Down (Stag-o-Lee 2009). Cut in the Hill Gang Cut Down (Stag-o-Lee)

Ocena: 1/6

Myślą bluesem, brzmią punkiem, a marzy im się good ol’ rock & roll. Mogło być nieszablonowo, jest schizofrenia.

Fine.




4 komentarze

  1. Marceli Szpak pisze:

    Najfajniejsze są te nudne płyty, co się je znienacka przesłuchuje 20 razy:) Ale się zgodzę, że do Distance & time spory dystans jednak. Co nie zmienia, ze te trzy albumy się układają w ładny trójkąt, gdzie Biscuts for Breakfast i Sort of Revolution tworzą solidną bazę, nad którą mocno góruje Distance.

    A co do Iggiego, to oczywiście nie masz racji:) Znaczy mnie ta płyta nie nudzi, leci raz, drugi, trzeci z rzędu, a ja się nadal cieszę ze szkolnej francuszczyzny Iggiego, z próby poukładania knajpianego jazzu w strawne dla radia piosenki (udanej przecież – na 100% się znajda radiowe pałerpleje z tej płyty) i z tego, że Iggy po raz kolejny znalazł sposób na sprzedanie się 50 letnim biurwom w garsonkach, czyli było nie było, swojemu targetowi sprzed 30 lat. Mam nadzieję, ze nie oczekiwałeś rewolucji od 60 kilkuletniego faceta, który parę rebelii ma już za sobą?

  2. Mariusz Herma pisze:

    Nie oczekiwałem chyba nawet kolejnej płyty. Więc może w tym problem, że musiałby naprawdę zabłysnąć, żeby mnie zainteresować bardziej niż rzesze ciekawych młodzików. Póki robi swoje można stosować taryfę ulgową, kiedy wchodzi na cudzy teren – traktujmy go jak debiutanta.

    Może gdyby jeszcze nie obrażał się na samego siebie – tego, który go wyniósł najpierw na sceny festiwalowe, a potem (razem z poważniejącą publicznością tychże festiwali) na salony.

    A z innej beczki, to od prawie dwóch tygodni codziennie (bywa, że dwa razy) obraca się u mnie Speech Debelle. Czekam na moment przejedzenia, jakoś się wstydzi pokazać.

  3. iammacio pisze:

    @te trzy albumy się układają w ładny trójkąt, gdzie Biscuts for Breakfast i Sort of Revolution tworzą solidną bazę, nad którą mocno góruje Distance.

    dobrze powiedziane. niech finku raz jeszcze do nas przyjedzie! ;]

  4. grimsrund pisze:

    A ja tam dalej nie czaję Finka. No nie czaję i już :(

    Pop nowy za to mnięsię podoba i co ja na to poradzę?

Dodaj komentarz