O plagiatach

Fala pozwów o plagiat zalała branżę muzyczną. Dlaczego po cudze sięgają nawet wielcy? Bo wiedzą, że dla przeboju warto ryzykować. A nauczyli się tego od jeszcze większych

Lil’ Wayne bezprawnie przerobił utwór „Play with Fire” z repertuaru The Rolling Stones – oświadczyła ostatnio firma Abkco Music dysponująca nagraniami Stonesów z lat 60. i podała rapera do sądu.

Wayne króluje na listach przebojów w USA, jego nowy album kupiły już dwa miliony Amerykanów. Ewentualna przegrana nie zaszkodzi więc ani pozycji, ani finansom gwiazdy. Nowicjuszem nie jest jednak także Abkco. Dla brytyjskiej grupy The Verve zapożyczenie partii orkiestry od Stonesów oznaczało utratę praw do przełomowego „Bitter Sweet Symphony”. Nie dość, że utwór wbrew woli muzyków trafił do reklam, to jeszcze jego autorstwo (łącznie ze słowami!) przypisano Mickowi Jaggerowi i Keithowi Richardsowi.

– To najlepsza piosenka, jaką ta dwójka napisała w ciągu ostatnich 20 lat – komentował gorzko Richard Ashcroft, lider The Verve. Niektórzy w sądowej porażce dopatrywali się przyczyny rychłego rozpadu grupy, lecz po ubiegłorocznej reaktywacji Brytyjczycy regularnie bisują słodko-gorzkim przebojem na festiwalach muzycznych.

Niesprawiedliwy los oszczędził w tym zamieszaniu samych Stonesów. 29 września 1997 roku, dokładnie w dniu premiery pechowej płyty The Verve, album wydali także weterani rocka. Promujący go hit „Anybody Seen My Baby?” zawdzięczał refren kanadyjskiej piosenkarce k.d. Lang i jej „Contant Craving”. Singiel poszybował na szczyty list przebojów po obu stronach Atlantyku, ale samej Lang wystarczyło umieszczenie jej nazwiska przy tytule utworu.

Choć skala zjawiska rośnie – w końcu dysponujemy jedynie 12-tonową skalą muzyczną – procesy o plagiat rzadko kończą się skazującym wyrokiem. – Mimo istniejących wytycznych plagiat w muzyce jest trudno definiowalny – mówi profesor Artur Nowak-Far ze Szkoły Głównej Handlowej. – Już sama melodia powinna pokazać wtórność, a przecież sąd i biegli muszą zająć się także kwestią rytmu czy harmonii.

Jednakże podobieństwa przebojów nie zawsze bywają przypadkowe, czasem artyści sięgają bowiem po cytaty. – Tak jak w przypadku literatury, polska ustawa zezwala na cytowanie niewielkich fragmentów muzycznych, zazwyczaj do trzech taktów. Warunkiem jest jednak podanie źródła cytatu – dodaje profesor Nowak-Far. Trochę ostrzej takie zapożyczenia traktuje się w USA, gdzie dodatkowo wymagana jest zgoda autorów.

Przegrana sprawa, wygrana sława

Gordon Jenkins potrzebował kilkunastu lat, by odkryć, że jego kompozycją posłużył się w jednej z najsłynniejszych piosenek sam Johnny Cash. W „Folsom Prison Blues” sławny bard wykorzystał nie tylko muzykę, lecz także spore fragmenty tekstu Jenkinsowego „Crescent City-Blues”. Jenkins o swoje prawa upomniał się dopiero w 1968 roku, po sukcesie więziennej koncertówki Casha „At Folsom Prison”, a sprawę szybko załatwiono ugodą.

Amnezja, którą usprawiedliwiano Casha, pachnie tanią wymówką, lecz w zupełnie innym przypadku na poważnie potraktował ją nawet sąd: – Podświadomość George’a Harrisona przetworzyła piosenkę, o której świadomość zdążyła zapomnieć – głosiło orzeczenie kończące spór eks-Beatlesa z grupą The Chiffons. Harrison uniknął hańby i stracił tylko część tantiem za słynne „My Sweet Lord”. Inny wielki przebój dekady „Do Ya Think I’m Sexy?” pobrzmiewał hitem „Taj Mahal” brazylijskiego herosa muzyki popularnej Jorge Bena. Rod Stewart wykazał się podwójną bezczelnością, bo zanim sąd stwierdził plagiat, Szkot cały dochód z tantiem kazał… przelać na konto UNICEF.

Jeszcze dalej posunął się Michael Jackson, wykazując się znajomością szachowej zasady mówiącej, że najlepszą obroną jest atak. Na początku lat 90. orzeczono identyczność bestsellerowego „Will You Be There” z piosenką Ala Bano z lat 80. Brygada prawników Jacksona stwierdziła wówczas „całkowitą niekompetencję sędziego w kwestiach dotyczących muzyki” i zmieniła strategię. W ciągu kilku lat Jackson przekonał sąd apelacyjny, że – tak jak Al Bano – zainspirował- się standardem z 1939 roku. Do tego czasu singiel kupiło milion Amerykanów, a nakład albumu „Dangerous” przekroczył już 30 milionów egzemplarzy.

W powrocie na listy przebojów plagiat pomógł także Madonnie. Kradzież kilku taktów Salvatore Acquavivie ukarano jedynie zakazem rozpowszechniania piosenki „Frozen”. Rok temu prawdziwe larum podnieśli The Rubinoos, oskarżając Avril Lavigne o plagiat w ubóstwianym przez nastolatków „Girlfriend”. Artystka uparła się, że w życiu nie słyszała oryginału („I Wanna Be Your Boyfriend” z 1979 roku), i mogła mówić prawdę, ponieważ współautorem przeboju był jej producent. – Podobieństwa opierają się na pewnych popularnych zwrotach, dlatego wycofujemy nasze zarzuty – niespodziewanie oświadczyli w styczniu The Rubinoos bez wątpienia zachęceni sowitym czekiem, a promowany przez „Girlfriend” krążek okazał się jednym z czterech najpopularniejszych albumów ubiegłego roku.

Największą przychylnością losu cieszy się Britney Spears. Gwiazdce zarzucano, że na debiutanckiej płycie „Baby One More Time” ukradła piosenkę Stevena Wallace’a z wczesnych lat 90. Wprawdzie piosenkarz zarejestrował utwór dopiero w 2003 roku, ale wcześniej wysłał zapis piosenki sam do siebie. – To znana strategia. Nie otwiera się takiej paczki, lecz zachowuje oryginalne stemple do celów dowodowych – tłumaczy profesor Nowak-Far. Po oddaleniu pozwu serwis Music-Reg.com na pociechę zaoferował Wallace’owi darmową rejestrację utworów.

To nie ja skradłam przebój

Ugody zawierane poza salą rozpraw to tylko jedna z przyczyn, dla których skazujące wyroki w sprawach o plagiat są rzadkością. Ostrożność sądu wynika także z nagminnego dla świata muzyki zwyczaju pasożytowania na cudzym sukcesie.

– Popełniamy plagiat za plagiatem. Do każdej płyty powinniśmy dołączać bibliografię – wyznał kiedyś Chris Martin. Następnym razem wokalista Coldplay ugryzie się w język, gdyż jego słowa okazały się inspiracją dla mało znanej kapeli z Brooklynu. – W ubiegłym roku Chris Martin wpadł na nasz koncert. Zrobiliśmy na nim duże wrażenie. Chyba nawet zbyt duże – oświadczył w czerwcu Andrew Hoepfner, lider Creaky Boards, i opublikował na YouTube analizę porównawczą „Viva la Vida” Coldplay oraz piosenki zatytułowanej, o ironio, „The Songs I Didn’t Write” („Piosenki, których nie napisałem”). Filmik obejrzał już ponad milion osób, ale ostatecznie to Coldplay zrezygnował z wytoczenia Amerykanom sprawy, ponieważ „przypominałoby to pojedynek Goliata z Dawidem”. Za to Creaky Boards kosztem Martina przez dobę okupowało portale muzyczne, a licznikowi wizyt na ich profilu MySpace przybyły dwa zera.

Bliźniaczo podobną sytuację przerabialiśmy w połowie lat 90. po sukcesie Edyty Górniak na festiwalu Eurowizji. Izraelski muzyk Joni Nameri w zaśpiewanej przez Polkę piosence rozpoznał swoje dzieło z 1988 roku. – Melodię „To nie ja” wymyśliłem w 1984 roku i mam na to świadków – ripostował nasz kompozytor Stanisław Syrewicz. – Sukces ma wielu ojców i zawsze znajdą się chętni, by się do niego przykleić – mówi Dariusz Krupa, menedżer Edyty.

Plagiatowe kontrowersje nie ominęły też ani naszych polityków (hymn Samoobrony „Ten kraj jest nasz i wasz” okazał się kalką czeskiej piosenki), ani utworów szczególnie bliskich Polakom. Do dziś emocje budzą podobieństwa między „It’s a Man’s World” króla soul Jamesa- Browna i klasykiem Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat”.

O ile Niemen, podobnie jak Cash czy Harrison, osiągnąłby obecny status i bez zewnętrznych inspiracji, o tyle Jeden Osiem L swoje pięć minut sławy zawdzięcza wyłącznie „Overcome” grupy Live. Na wysamplowanej z utworu frazie pianina zbudowano największy przebój 2004 roku „Jak zapomnieć”. – Fakt, zajebaliśmy ten fragment, ale kompletnie nieświadomie – przyznali szczerze muzycy (znów amnezja?).

Pop-folkowa grupa Brathanki ma z kolei dług wobec kompozytora Ferenca Sebö, bo Węgrowi zawdzięcza przełomowe „Czerwone korale”, brzmiące identycznie jak oryginał. Tym razem historia zakończyła się nie tylko ugodą, lecz także prawdziwym happy endem: Brathanki zaprosiły Sebo na występy w Polsce i wspólnie z nimi nagrały album. Plagiat sposobem na łatwą karierę? – no to już wiemy. Przepisem na przyjaźń? – czemu nie.

Mariusz Herma, „Przekrój” 34/2008

Fine.




Dodaj komentarz