. Grizzly Bear – Veckatimest (Warp)
Bo czasem bywa tak, że mimo starań słyszy się mniej niż „opinia publiczna”. A czasem więcej i rachunek się wyrównuje. Tym razem odnoszę wrażenie, że słyszę inaczej. Nie chodzi o euforię bądź jej brak – na świecie jest tyle dobrej muzyki, że każdy z nas mógłby się codziennie ekscytować czymś innym, a lampka rezerwy ni mrugnie. Rzecz w powtarzaniu, świadomym czy bezwiednym, nieadekwatnych porównań, które mają tę euforię uzasadnić. I tak w tekstach o „Veckatimest” stale powracają takowe motywy:
1. Za przystępną formą kryją się niezwykle skomplikowane kompozycje. Bzdura, większość to typowe kilkuakordówki, które można zagrać spontanicznie z tabulatury albo i bez. A teraz spróbujcie równie spontanicznie zagrać na akustyku Radiohead – byle z tego wieku. „How to Disappear Completely” może i jakoś pójdzie, choć przestroili gitarę. „Pyramid Song” brzmi banalnie, ale rozpiszcie sobie rytm i akordy. Radiohead grywa Brad Mehldau, a nie nastolatki w sypialniach.
Rozumiem: te zanikające instrumenty, powodzie pogłosów i nieuzasadnione dekreszenda na refrenach „Veckatimest” sugerują złożony zamysł. Mehldau zanudziłby się jednak na śmierć. Jeśli po „Southern Point” jest tutaj coś, co cię kompozycyjnie zaskoczyło, wskaż proszę palcem. Akurat pod względem dziwactw kompozycyjnych nasze The Car Is On Fire wypada przy Grizzly Bear jak Bartók przy Debussym.
2. Rozbuchane, rozdmuchane, rozdęte (wybierzcie sobie) chórki. Rozdęte to są porównania Grizzly Bear do Beach Boys. Uwielbiam harmonie wokalne i wychwytuję je instynktownie, więc takie wielogłosowe dzieła jak „Illinoise” czy „Fleet Foxes” z miejsca mają u mnie fory. Grizzly Bear tego czegoś nie mają – co najwyżej miewają. Chyba że ktoś myli chórki z harmoniami, ale wtedy polecam mecze piłkarskie – tam można usłyszeć unisono (powiedzmy) kilku tysięcy męskich głosów. Piękne wielogłosy oczywiście tutaj są, do studia zawitał nawet Nico Muhly i cały chór dziecięcy. Ale to nie są żadne barokowe symfonie wokalne, lecz po wiejsku równoległe dwu-, trzygłosy. W tego typu prostych piosenkach możecie je – odwagi – improwizować na żywca.
3. Piękne melodie. Bardzo piękne. W „About Face” każda nutka jest tam, gdzie być powinna – człowiek wie, gdy raz usłyszy. Ale porównania do Beach Boys to robienie chłopakom krzywdy. Grizzly Bear mają po 2-3 świetne melodie na utwór. Beach Boysi – po 20-30.
4. Intensywność. Tu dopiero mam dysonans, bo przyłapałem się na ziewaniu. W „I Live With You” poza fajnym refrenem prawie nic się nie dzieje. W co drugim utworze poza fajnym refrenem prawie nic się nie dzieje. (Technicznie, emocje to co innego. Wszyscy pamiętamy Talk Talk). Przydługawe wstępy to przeważnie zwykła prezentacja tych 3-4 akordów i wejście wokalu. „Ready, Able” budzi się pod koniec drugiej minuty, czyli w połowie, a poza jednym chwytliwym motywem nie ma tu niczego więcej.
A teraz sprawdźmy pierwszą minutę „Here Comes the Sun” The Beatles. Zanim licznik przeskoczy z 0.59 na 1:00 w zasadzie mogliby skończyć i byłby kompletny hit. Chciałbym usłyszeć ułamek tej intensywności w „Cheerleader”. Że na chwilę pojawia się dwugłos? Czekajcie, zdejmę kapelusz.
5. Freak folk i porównania do Animal Collective, CocoRosie, Banharta i całej tej gwardii, którą raz zebrano przy okazji Antony’ego i już od pół dekady wędrują razem przez prasy drukarskie. [fri:k] zwariowany, dziwak; przedziwny, niespotykany; ~ out dostać bzika, zbzikować. Czyżby chodziło o wstęp „Ready, Able”? Klawisze w drugiej minucie „Here Comes the Sun” są bardziej freak i bardziej experimental niż całe „Veckatimest”. Stawiam na to, że chodzi o lekkie fałsze. Lekkie fałsze nie wiedzieć czemu kojarzą się ludziom z freakami.
Na szczęście potrafię to sobie jakoś wytłumaczyć. Płyty – bardziej niż filmy czy książki – często ocenia się po pierwszych minutach. A otwierające „Southern Point” to majstersztyk: i konstrukcja, i brzmienie, i melodie, harmonie, klimat. „Two Weeks” to hit. Po 9 minutach mamy wyrobione zdanie: jest innowacja i jest pop. A że chłopcy szczodrze sypią przeszkadzajkami, nurzają się w pogłosach, obsesyjnie przetwarzają instrumenty, to i łatwo o złudzenie bogactwa i złożoności.
Tyle narzekam, a tu piątka? No bo piękno „Veckatimest” leży gdzie indziej. Zaśpiewy „While You Wait” to miód kwiatowy, „Foreground” mimo banalnej struktury jest jedną z ballad półrocza (skoro zadbali o wstęp, to i o puentę). I dobrze że to wszystko, na co zżymam się powyżej, to tylko zaborcze wishful thinking, nieudana próba tańczenia wokół lewitujących pół metra nad ziemią Grizzly Bear, którzy szczęśliwie wymykają się nawet terminom zawierającym po kilka myślników. Jeno nie próbujmy zachwytów uzasadniać zdaniami, które wymyśliliśmy na potrzeby wykonawców stojących nie tyle na wyższym szczebelku, co po prostu na innej drabinie. Wzruszać się wolno.
rozwaliles mnie. tylko praktykujacy muzycy dostrzega w tej plycie wlasciwe dno. btw niedawno, a propos koncertu ariela pinka klocilismy sie z kumplami czy kompozycje czy ekspresja?
spory sukces tej plyty to imho umiejetnie granie na emocjach, wciaganie sluchacza w jakis muzyczny swiat, w ktorym muzyka schodzi na drugi plan – chowa sie za emocje, bo to na nich tak naprawde graja grizzly bear. to sie chyba erystyka nazywa i ma wiele wspolnego z demagogią (grizzly bear jako muzyczny pop-uliści? lol). dla mnie 8/10, głównie za sprawa pierwszej połowy płyty i tekstów.
Niedawno zabrałem się za transkrypcję fortepianową „Cosmii” Joanny Newsom. Nie będę się przyznawał, ile to momentami wymaga ode mnie wysiłku, żeby grać w tempie (a na gitarze to już w ogóle sobie tego technicznie nie wyobrażam). Ale uświadomiło mi to jedno: jak nomen omen kosmicznie Joanna odstaje na poziomie kompozycyjnym od pop-piosenkopisarzy.
Pod wersem „Dried rose petals, red brown circles, frame your eyes and stain your knuckles” jest 8 akordów, lewa ręka 16 razy zmienia położenie, prawa gra >20 nutek. Tyle roboty co w tych dwóch taktach (8 sekund?) nie ma w kilku utworach Coldplay razem wziętych.
Imponujące wcale nie jest to złożenie, bo dla osoby kształconej muzycznie to pestka. Imponujące jest, że „Cosmia” pozostaje utworem superchwytliwym, na pierwszy rzut ucha prościutkim, przebojem od pierwszego usłyszenia dla klas 1-3. Zanim nie zobaczysz nut, nawet nie pomyślisz.
I to jest dla mnie szczyt wszystkiego w muzyce – można słuchać ot tak, nucić sobie i sprzątać do tego. Można wejść w utwór i głowić się nad nim do rana.
Przy tobie się normalnie odechciewa pisać o muzyce.
I tak, to jest kuna, komplement.
Mnie się też odechciało pisać, przynajmniej o Grizzly Bear. :-) Temat wyczerpany, że tak powiem. Tym bardziej, że się z grubsza zgadzam.
A nawet mnie korciło, żeby Cię dziś w redakcji spytać, co o niej myślisz. Ale po krótkim wahaniu w progu przemilczałem, żeby się nie sugerować przed pisaniem :-)
Marceli – ja tu marudzę, Ty równoważysz swoim optymizmem!
Hehe, sam napisałem o „harmoniach wielogłosowych” i w tym kontekście o biczbojsach, ale ja tam mam za sobą tylko dwie klasy podstawowej szkoły muzycznej (chciałem iść dalej, ale szkoła postanowiła się ze mną rozstać, bo słuchu muzycznego nie mam). Więc te „niedoskonałości recenzenckie” można usprawiedliwić głuchotą.
A na poważnie: to jedna z tych płyt, o których fajniej milczeć niż mówić. Zgadzam się z ajemaciem, że tu o emocje idzie, nasze wyobrażenia i skojarzenia. Hochsztaplerzy? A jakże. I do tego skuteczni.
Zgoda, do tego zmierzam – lepiej po prostu napisać „ładne piosenki”, lepiej napisać o klimacie, emocjach i niezwykłych barwach tej płyty, bo to album z tego gatunku, niż szukać usprawiedliwienia dla własnego zachwytu w naciąganych, a czasem nieprawdziwych, powtarzanych z recenzji do recenzji „obiektywnych” przewagach i rzekomych wybitnościach Grizzly Bear.
Moim zdaniem oni nie są wybitni w niczym uchwytnym analitycznym okiem, to nie perfekcjonista Sufjan Stevens, którego można wychwalać za samo brzmienie gitar akustycznych (swoją drogą ciekawe, co u niego).
@
Niedawno zabrałem się za transkrypcję fortepianową ?Cosmii? Joanny Newsom
pisz o tym wiecej. wlasnie dzieki takim ludziom jak TY szaraczek jak ja zaczyna rozumiec muzyke.
moment! a weź na swój warsztat nowe dzieło Phoenix – frontman zdradził kilka warsztatowych sztuczek (major chords + sadness) w wywiadzie dla Pitchforka a ja bym chcial wiecej o tym ich dlubaniu w utworach (nad instrumentalem love like sunset pracowali 2lata!) uszlyszec. pliz pliz pliz!
Usiądę ze znajomą kompozytorką, puszczę jej i będę spisywał. Niech wypowiadają się naprawdę kompetentni :-)
dajesz ja na stale ficzuringi na bloka;]
Tak sobie pomyślałem jeszcze, że może zachwyt nad tą płytą bierze się również stąd, że hype coraz rzadziej przekłada się na wartość, a więc jeśli zdarza się coś takiego jak „Veckatimest” (a przecież oczekiwania były duże), to my, znudzeni jednorazowością, doszukujemy się w jej zawartości WIELKICH rzeczy?
raczej hype kieruje dyskusje na tory mocno emocjonalne wlasnie. jest dobrze, lepiej, a moze wspaniale? czy wrecz przeciwnie? przy hypie nie ma miejsca na spokojna dyskusje jest tylko przekrzykiwanie sie. szczesliwie to bolaczka mediow – spokojna i refleksyjna blogosfera pelna jest natomiast swoistej technicznej rozkminy (w podobnym tonie czytalem teksty o wavves, pisal je praktykujacy gitarzysta).
Ad. 1. Za przystępną formą kryją się niezwykle skomplikowane >kompozycje
Nie wiem kto tak twierdzi, ale jest przeciwnie. To przez powierzchnie trzeba sie przebić, zdawałem sobie z tego sprawę za każdym razem gdy przy tym zasypiałem i za kazdym razem gdy czytałem opinie tych,co nie potrafią przesłuchać tej płyty do końca. To nie tak jak u wspomnianych Fleet foxes, których pierwszy odsłuch podaje Ci wszystko na tacy (czyli wprost mówi ci że ślicznie jest)- tu trzeba się kilku rzeczy dogrzebać. To może nie świadczy o jakichś niesamowitych komplikacjach, ale jednak o dbaniu o detal. Troszkę zmusza jednak do główkowania, nie będąc dziełem przekombinowanym. Tu przejdę przy okazji do AD 4 – intensywność – właśnie na tym polega bajka, że oni nie posługują sie takimi środkami, które ową intensywność tworzą. Oni nie przesadzają w niczym, oni w brew pozorom tonują każdy zapęd, by jakiś motyw faworyzować i nadmiernie eksponować.
Dajmy na to wokale właśnie -jest tak jak mówisz, to przy BB jest wręcz ubogie, tutaj kazdy element jest zarysowywany i nie eksponowany na maxa, ale mnogość takich właśnie delikatnie zarysowanych elementów (te pogłosy, ginące dźwięki itd) tworzy to co w przypadku tej płyty tak trudno opisać i co sprawia wrażenie bogactwa. Więc w tym sensie nie jest intensywnie, ale mi się to podoba (dla mnie też z tego powodu teoria o „emocjonalności” tego albumu jest nieprawdziwa)
Ad 2. Rozbuchane, rozdmuchane, rozdęte (wybierzcie sobie) chórki
Tu się zgadzam w pełni jesli chodzi o wokale. Z tym że to pułapka, w którą wprowadzili recenzentów sami muzycy, mówiąc w wywiadach o tych inspiracjach. Ale o harmoniach chyba tu mówić tu warto, tylko że w kontekscie współbrzmienia wszystkich dźwięków.
Ad 3. Piękne melodie – są faktycznie:)
AD 5.Freak folk – racja, ale olać etykietki
pzdrv
sorki za formę, ale w pracy na szybko to piszę
No, z polskich przykładów (zagraniczne wśród linków na metacritics) Dziennik każe wyobrazić sobie „Pet Sounds Beach Boysów ożenione z kalejdoskopowymi konstrukcjami Radiohead (…). Od tych pierwszych GB pożyczyli gęste i słodkie wokalne harmonie rozpychające się w każdym niemal utworze łokciami (…). Z Radiohead GB łączy rzadka umiejętność tworzenia kompletnych opowieści, które mimo skomplikowanej natury wydają sie jednak organiczne i proste”.
Tak sobie myślę, że jeśli przeciętny fan BB kupi Veckatimest dla barokowych wokali, albo przeciętny fan Radiohead dla kalejdoskopowych konstrukcji, to poczuje się mocno zawiedziony.
Przy pozostałych punktach – kiwam głową.
@ Maciek T. – ogólnie ponad całe narzekanie na tegoroczne hajpy w rodzaju AC czy GB (samo zjawisko) wypływa jednak radość, że obejmuje tak dobre albumy.
@ iammacio – nie słuchałem jeszcze nowego Phoenix, ale w wywiadzie chodzi im o to, że akordy durowe (major) są radosne, a ze smutkiem automatycznie kojarzą się molowe. Dlatego w Święto Zmarłych w teleexpresie zawsze puszczają Adagio For Strings Barbera. Oni niby poszli pod prąd: „We always look for some things that glue together but shouldn’t– like something sad and a major chord”. Dobrze wiesz o co chodzi, bo przecież sam pogrywasz na gitarze :-)
animalsom dluzej udalo sie pociagnac zainteresowanie
gb juz znikaja z anten ekranow i jezykow
jesli sie nie przypomna jesienia jakas ep-ka, moga wyleciec z podsumowan roku!
Po pięciu dniach bez muzyki posłuchałem „Veckatimest” i teraz już jestem pewny swojej oceny – tak jak i obecności „Foreground” na mojej prywatnej składance końcoworocznej. W ubiegłym roku wyglądała ona tak:
01. Sigur Rós – Gobbledigook [Med sud í eyrum vid spilum endalaust]
02. M83 – Graveyard Girl [Saturdays = Youth]
03. Portishead – The Rip [Third]
04. Lykke Li – Let It Fall [Youth Novels]
05. Neil Diamond – Another Day (That Time Forgot) [Home Before Dark]
06. Erykah Badu – Soldier [New Amerykah Part One (4th World War)]
07. Antony and the Johnsons – Hope Mountain [Another World EP]
08. The Streets – Alleged Legends [Everything Is Borrowed]
09. Fleet Foxes – Blue Ridge Mountains [Fleet Foxes]
10. Amadou & Mariam – I Follow You [Welcome To Mali]
11. Julia Marcell – Night Of The Living Dead [It Might Like You]
12. Johann Johannsson – Melodia V [Fordlandia]
Wspaniale się czytało. Jakimś sposobem poprawiło mi to nawet humor. Dziękuję.
Również chciałbym więcej o Joannie Newsom. Będę wyczekiwał.
[…] że ma do czynienia ze starymi wyjadaczami, podobnie po poznaniu kompozycji, tyle że znów ? Mariusz Herma udowadniał na swoim blogu, że nie są one tak skomplikowane, jak się powszechnie uważa. Ponadto ta ?sędziwa? muzyka […]