Uniwersytet w Cambridge wykoncypował, a Telegraph odnotował:
People with a preference for rock songs are regarded to be 'natural rebels’, thoroughly irresponsible and emotionally unstable.
Pop fans are seen as conventional and calm but lacking in intelligence and wisdom.
Jazz fans elicited the most positive response as they were considered to be imaginative, peace-loving liberals with friendly and outgoing natures.
Classical buffs are perceived as quiet, friendly, responsible and intelligent but also unathletic, physically unattractive and dull.
Rap aficionados are viewed as athletic and self-respecting but disorganised and ?more hostile? than other music fans.
Lovers of electronica are 'a bit neurotic’.
Już widzę wasze miny – wy, którzy postawilibyście krzyżyki przy wszystkich etykietkach – bo sam spojrzałem w lustro. Wszystko się zgadza.
To jak z popularnymi podręcznikami do psychologii – człowiek czyta i od razu autodiagnozuje u siebie 10 zaburzeń, a wszystko dlatego, że zaznaczył rubryki „lubię długie samotne spacery” i „czasami fajnie jest się napić”.
PS. Właśnie przeczytałem listę muzyków, którzy pojawią się na nowym albumie Davida Sylviana; wiem, że to nie na temat, ale akurat nie mam z kim się podzielić ekscytacją!
Od miesiąca próbuję wydobyć tę płytę od wydawcy. Niestety wydawcą jest sam Sylvian :-)
Próbki dźwiękowe (rozsądnej długości) tutaj: http://www.manafon.com/editions/
Wspaniały tekst/wywiad o/z nim w nowym „Wire”, okładkowy zresztą. Empik czeka!
Ja też się nie mogę doczekać na nowy album Sylviana. The Wire jak zwykle kapitalną okładkę zaserwował. Swoją drogą co pan sądzi o doskonałym, poprzednim albumie artysty „Blemish”?
„Blemish” potrzebował sporo czasu i energii, by go docenić, ale przynajmniej mogę się podpisać pod Twoim „doskonały”.
Inna sprawa, że co najmniej do trzech płyt Sylviana ten przymiotnik pasuje – na moje ucho po jednej na każdą dekadę.
Za to z „poprzednim” trzeba uważać, bo po „Blemish” był jeszcze projekt Nine Horses i płyta „Snow Borne Sorrow”, też niczego sobie.
Mów (pisz) mi Mariusz :-)
No z mojej strony tak samo, jeśli chodzi o „Blemish”. Rzadko albo w ogóle wcześniej udało się artyście ulokować bolesne emocje z rozstania w tak ascetyczny sposób jak zrobił to Sylvian. Co nie ułatwia sprawy, by przebrnąć przez nagość jego wokalu i akustyczno-elektroniczne szemrania świetnych gości. Rację masz, że w każdej dekadzie znajdzie się coś wybitnego. Jego wczesne, ambientowo-popowo-jazzowe eksploracje tak cudnie wypadły na „Secret Of The Beehive”, że z czasem zacząłem się zastanawiać, jak Sylvian ze w sumie bardzo dobrej pierw nowo falowej, następnie new-romanikowej (brzydkie spolszczenie, ale co tam)grupy Japan umiał wylądować bez szwanku, wręcz jak ryba w wodzie w takich rejonach. Znalazłem odpowiedź z czasem i jest banalna. Jego dziewczyna z lat 80-tych (znana fotografka)po prostu puściła mu parę płyt jazzowych ;) Po „Blemish” oczekiwania rosną z dnia na dzień. Okładka „Manafon” cudna, oby taka płyta była, bo ostatnio za dużo przeciętnych wydawnictw, otaczających nas.
Nie mam wielkiego sentymentu do Japan – dużo bardziej cenię późniejsze płyty Jansena/Karna/Barbieriego w różnych kombinacjach i rzecz jasna Rain Tree Crow z powracającym Sylvianem – ale ostatnie płyty Japan sygnalizowały, że gusta chłopaków już się zmieniają. „Tin Drum” sporo obiecywał, a „Oil on Canvas” te obietnice zrealizował. To jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy koncertówka okazuje się najlepszą rzeczą w dyskografii.
> Okładka ?Manafon? cudna, oby taka płyta była, bo ostatnio
> za dużo przeciętnych wydawnictw, otaczających nas.
Tych przeciętnych rzeczy zawsze było pełno, tylko nie mieliśmy do nich tak łatwego dostępu. Docierały do nas pojedyncze rzeczy po wielokrotnej selekcji: dystrybucyjnej, dziennikarskiej, koleżeńskiej. Teraz słuchamy jak leci i dobrze – możemy sami decydować :-)
Sądząc po składzie „Manafon” będzie kontynuacją „Blemish”. Zaprosił śmietanke sceny free-improv i wszystkie utwory podpisane są kolektywnie, więc mniej więcej można sobie wyobrazić, jakiej muzyki można się po tym wydawnictwie spodziewać.
Zaraz, jaka jedna na dekadę? Która płyta nie jest doskonała, GTE czy Secrets of the Beehive?
(Ok, tam było określenie „co najmniej” :).
A przypadki, że właśnie ostatnia płyta jest najlepsza w dyskografii, się jednak zdarzają – począwszy od Beatlesów (przyjmując, że ich ostatnią płytą jest „Abbey Road”, bo „Let It Be” to tak naprawdę pogrobowiec), poprzez The Police, Talk Talk (no powiedzmy, że dwie ostatnie są na równi), po np. Landberk.
Ostatnia płyta – jak najbardziej. Ale żeby koncertówka? Kojarzę tylko Deep Purple jako zespół, u którego „Machine Head” konkuruje z „Made in Japan” o tytuł najważniejszej (nie będę rozsądzał, nie mój gatunek).
Faktycznie, jeśli chodzi o lata 80., tam powinno być „co najmniej”, chociaż w przypadku GTE czuję, że delikatna selekcja by nie zaszkodziła (sorry!). Za to czuję, że różnimy się co do lat 90., gdyby przyszło rzucać tytułami :-)
Rain Tree Crow, o ile liczymy. Jeśli nie, to Damage (też koncertówka).
Po raz kolejny dementuję plotkę, jakobym był jakimś wielkim fanem Dead Bees on a Cake :). Chociaż są na tej płycie fragmenty wybitne.
Ha, sprytnie! No to masz całkowitą rację.
Damage nie lubię, odrzuca mnie samym brzmieniem – a przynajmniej odpychała kilka lat temu (może czas dać jeszcze jedną szansę)
To może i ja powinienem dać kolejną szansę Blemish :)
Nie trafiła do mnie ta muzyka zupełnie. Co nie zmienia postaci rzeczy, że na nowy album też czekam z utęsknieniem. A ta lista powyżej? Faktycznie – nie wyglądam jak fan rapu. I nigdy nie będę :)
@albumy live: „At The Fillmore East” Allmanów albo „Live at Leeds” The Who. Chociaż to też nie mój gatunek ;).
Nie tak dawno było w prasie o badaniach nad zależnością między słuchaną muzyką a osobowością: http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/music/news/classical-to-rap-music-lovers-have-much-more-in-common-than-you-would-think-919553.html
Co do tych stereotypów, to jeszcze gorzej, jak ktoś słucha większej ilości gatunków. Wtedy wychodzi, że np. ja jestem brzydki, nieodpowiedzialny i głupi.
Mam dwie własne obserwacje dot. zależności między słuchaną muzyką i osobowością.
1) Statystycznie najmilszymi ludźmi są ludzie w koszulkach U2 i Metalliki.
2) Wraz z awangardowością słuchanej muzyki rośnie odsetek osobników bardzo nieprzyjemnych.
P.S. Za „Statystycznie najmilszymi ludźmi są ludzie” należą mi się punkty za styl.
Dzięki za link, bardzo fajny tekst. Niedawno przeprowadzałem wywiad (właśnie szukam dla niego miejsca) z wykładowczynią SWPS, która życie naukowe poświęciła percepcji muzyki, gustom i temu podobnym sprawom. Jak już (o ile) się gdzieś ukaże, to dam znać.
TSD, czy ktoś się wybiera do Inowrocławia? Kris?
Pewnie nie ma co liczyć na to, że obok Nosound na scenie pojawi się Tim Bowness?
Podobno prowadzone były starania, ale chyba jednak nic z nich nie wynikło :).
Kris się wybiera do Inowrocławia. Zdecydowanie.
Listę podanych przez airborella genialnych albumów live uzupełniłbym o „Live/Dead” Grateful Dead.
Co do koszulek – idę powiedzieć o tym synowi. Ciekawe, czy powtórzy to zdanie katechetce, jak ona przyczepi się znowu do koszulki Metalliki.
Mariuszu, jak się nazywa ta wykładowczyni z SWPS?
dr Joanna Kantor-Martynuska.
http://209.85.135.132/search?q=cache:FgQGbEbbHgIJ:www.student.swps.edu.pl/siatki_zajec/pp_44847_2008_08_07_16_47_02.doc+joanna+kantor-martynuska&cd=1&hl=pl&ct=clnk&client=firefox-a
[…] typ słuchanej muzyki a osobowość Według Uniwersytetu Cambridge zależność jest bardzo […]