(foto z muzyka.onet.pl)
Poprzednią wizytę Pivot w Polsce przegapiłem i bardzo tego żałowałem. Przynajmniej do wczoraj, bo początek festiwalu Nowa Muzyka niespodziewanie przyniósł największe rozczarowanie, chociaż mogło być świetnie. Przeszkodziły temu dwa elementy:
1) Decybele, które przegoniły połowę publiczności aż do ogródka piwnego. Nie było głośno – było ogłuszająco. Mnie przetrwać i cokolwiek usłyszeć pozwoliły kupione po raz pierwszy w życiu zatyczki do uszu. Rozumiem, że chodziło ostatnią próbę zwrócenia uwagi Katowiczan, że w okolicy dzieje się coś fajnego? No, przynajmniej hucznego.
2) Może ja mam rockowe (jazzowe? klasyczne?) skrzywienie, ale muzyka z playbacku mało mnie interesuje. U laptopowców ścisłych jeszcze rozumiem, ale żeby Pivot puszczał z taśmy bas? Kiedy jeszcze podkłady, główna linia melodyczna oraz pół perkusji szły z Maca, to wyglądało to, jakby trójka panów przygrywała niewidzialnym solistom.
Speech Debelle – zgodnie z oczekiwaniami najprzyjemniejszy koncert wieczoru. Dziewczyna nie boi się publiczności (co innego jej współraper, skądinąd sympatyczny, który patrzył na Speech jak na panią matkę), charyzmy jej zbywa, bawi się (z) publicznością, a jedyny problem jaki ma – raczej bolesny w tej branży – to absolutny brak słuchu. Ale w śpiewanych refrenach ratowali ją koledzy, a z gadaniem nie ma najmniejszych problemów.
Jeśli czegoś zabrakło, to melodyjnej strony aranżacji – a to przecież połowa frajdy wynikającej z obcowania ze Speech. Na takiej imprezie delikatna gitara akustyczna to za mało, by powalczyć o harmonię, bardzo przydałby się jakiś smyczek albo klawisz. Stąd też dwa kawałki rozpoznałem dopiero w refrenie, a śmiem twierdzić, że „Speech Therapy” znam na pamięć (na pewno lepiej niż cokolwiek innego AD2009).
Jechałem głównie na ten koncert i po trzech kwadransach (wliczając spontaniczny kryptobis) pozostał spory niedosyt. Speech, wracaj prędko! Najlepiej z kwartetem smyczkowym. Przy okazji polecam nowy teledysk do Spinnin’, które wczoraj wypadło chyba najfajniej i do dziś nie chce się ode mnie odczepić.
Dan le Sac vs Scroobius Pip – ten drugi wymiata i nawet najlepsze filmiki na YouTube nie oddają niezwykłości tej brodatej postaci. Tyle że powrócił problem nagłośnienia: ktoś zapomniał, że w hip-hopie najbardziej liczą się słowa, a te trudno było wyłapać spod dudniących podkładów (znów przydały się zatyczki). Podczas kawałków, które znałem na pamięć („Angles”!) bawiłem się świetnie. Z nowych rzeczy zrozumiałem i zapamiętałem tylko „The Beat„.
Mam nadzieję, że przyjemnie umiarkowana frekwencja nie zaszkodzi przyszłorocznej edycji Nowej Muzyki – łatwo się przemieszczać, dostać nawet pod samą scenę i wyłapywać znajome twarze (pozdrawiam!). Mnie to na pewno zachęciło do powrotu, o ile tylko dźwiękowiec nie będzie próbował robić z przeglądu muzyki tyleż dla głowy, co dla nóg – permanentnej dyskoteki.
A dziś, dla odmiany po Nowej Muzyce, muzyka stara, czyli końcówka festiwalu Chopin i jego Europa. Bardziej niż dla „Szkockiej” Mendelssohna, bardziej niż dla Janusza Olejniczaka – idę zobaczyć Philippe’a Herreweghe, bo nawet wśród dyrygentów można mieć swojego ulubieńca.
damn, nie załapałem, że się będziesz tak błyskawicznie zrywał, pogadalibyśmy trochę dłużej :(
No tak wyszło, a nie chciałem reklamować przyspieszonej ewakuacji. Ars Cameralis da wiele okazji do nadrobienia.
Jak drugi dzień?
Drugi dzień -> Jon Hopkins to kosmita (ale genialny), przy Ch. District świetnie się tańczyło, a Fever Ray zanudziła i poszedłem na pociąg do Krakowa…
co do dnia pierwszego, to się absolutnie zgadzam z tym co napisałeś o Speech, choć najprzyjemniejszym koncertem był dla mnie występ Ebony Bones. A Pivotu nie widziałem, bo musiałem spod bram festiwalu wracać z bagażami do centrum gdyż nikt nie pomyślał o jakimkolwiek depozycie!!!
Ja z kolei przegapiłem Ebony Bones – trochę przez pociąg, a trochę przez to, co słyszałem na MySpace. Ale patrząc na zdjęcia, jest czego żałować…
Ludzie kładli jakieś siaty za stolikiem w baraku z biletami, ale nie wiem czy to był oficjalny depozyt :-)
Drugi dzień – Jon Hopkins absolutne mistrzostwo, którego się zupełnie nie spodziewałem, Tim Exile absolutna porażka, której byłem pewien. Fever Ray trochę w trendzie Cocteau Twins dla przelansowanych, ale ja i tak chcę porwać tę kobietę i trzymać na łańcuchu w piwnicy, żeby mi śpiewała co dnia :) Widowisko bardziej z gatunku światło, niż dźwięk, ale można było się wkręcić choćby w same lasery i genialnie ustawione nagłośnienie (oczywiście chamsko ustawiłem się tuż za akustykiem, więc słyszałem praktycznie każdą kroplę potu spadająca na konga:) Flying Lotus – ok, ale miałem to samo, co z płytą – to nie jest muzyka czarnych ludzi, za dużo w niej kombinowania na pokaz, za mało zabawy. Ale potańczyć się dało. Z zaskoczeń jeszcze scena redbulla z gościem, co zwie się Eltron John i którego koniecznie muszę zobaczyć w klubie jakimś, bo wymiatał hiciak za hiciakiem.
Ho ho, widzę że sobota na ogół przedniejsza niż piątek. Przyznaję, byłem sceptyczny :-)
Właśnie słucham nowego Mum i trochę sobie nie wyobrażam, jak to zabrzmi w namiocie, ale jako (eks)sympatyk trzymam kciuki.
Tylko że z Ebony Bones, to nie wyobrażam sobie za bardzo słuchania tej muzyki. To trzeba oglądać, bo muzycznie nie dźwiga. Wczoraj przyjemnie Oszibarack dla rannych ptaszków (o 19.00 grali) – mimo zepsutych kabli fajnie się tego słuchało. Fever Ray jak na płycie – zwolniony i przetworzony The Knife + lasery. Komentarz neutralny. Na plus fajny cover Nicka Cave’a. Dziś wybiorę się na Pogodno, bo dawno nie widziałem (tutaj można podkładać śmiech z taśmy), Mum i Roots Manuva. Dan Deacon się odwołał, więc kij mu na drogę.
Właśnie mój żal spadł o 50 procent.
No ale nieprzewidywalność to jedna z kluczowych cech tego człowieka.
Fever Ray owszem, bardziej dla oka niż dla ucha, ale nie tylko przez lasery. To wygladało jak jakieś plemienne obrzędy, wraz z zachowaniem, charakteryzacją i kostiumami, w tym tym wielkim czymś z niewiadomo czego na głowie Karin.
[…] buja się razem ze mną, ale słyszy co innego, Henny sieje dobro, Carmody zalicza Katowice Parano, Mariusz jako jedyny widział Pivota a na forum Nowej Muzyki, jak zwykle każdy widział/słyszał co innego. […]
a czy wiadomo czy bedzie za rok kolejna edycja?
Kurdesz, żałuję że nie dotarłem. Ech…