10 japońskich wykonawców których trzeba poznać – gościnnie Artur Szarecki

Shamisen Ledwie poprosiłem Artura, aby mi „kiedyś” przygotował japoński niezbędnik muzyczny, a oto już dostałem odpowiedź. Chomikowanie jej byłoby grzechem, więc dzielę się i dziękuję w imieniu swoim (6/11 nie znałem) oraz wszystkich, którzy skorzystają. Jeśli macie swoje typy, to zapraszam, a sam też postaram się dorzucić kilku moich ulubieńców. Póki co zapuściłem Merzbowa, którego ostatnio słuchałem dokładnie 4,5 roku temu (takie chwile się pamięta).

Od autora: kolejność alfabetyczna.

1. Acid Mothers Temple & the Melting Paraiso U.F.O.

Niezwykle intensywne, często sięgające kilkudziesięciu minut improwizacje, w których kraurockowa motoryka łączy się ze space-rockowym klimatem i garage’owym brzmieniem, zapewniły im status chyba największej ikony japońskiej neo-psychodelii. Wydawali mnóstwo, ale generalnie formuła grania jest mniej więcej podobna. Płyty, które szczególnie warto poznać, to: „Univers Zen Ou de Zero a Zero” i „La Novia”; dla bardziej zaawansowanych także: „Electric Heavyland” (chyba najcięższa) i „In C” (chyba najbardziej awangardowa).

►Acid Mothers Temple – Electric Love Machine

2. Altered States

Bardzo ciekawe power-trio, złożone z wyśmienitych muzyków, którzy poruszają się pomiędzy kompozycją i improwizacją, przeważnie zbaczając w stronę tej drugiej. Unikalne brzmienie zawdzięczają głównie gitarzyście – Kazuhisa Uchihashi z niezwykłą wprawą posługuje się mnóstwem elektronicznych przetworników, a jego styl nie przypomina żadnego innego znanego mi muzyka (fajnie ogląda się go na żywo: najpierw słyszysz fizyczne uderzenie w struny, a dopiero chwilę potem właściwy dźwięk, często przetworzony nie do poznania). Dwójka pozostałych muzyków jest również wyśmienita, a na późniejszych płytach osiągnęli taki stopień porozumienia, że czasem ciężko zgadnąć, czy to umówione, czy spontaniczne granie (mają kilka albumów 100% free). Rzeczy do poznania: „4”, „6” i „Cafe 9.15” (z Rothenbergiem na saksofonie).

Altered States

3. Boredoms

Zespół szalonych eksperymentatorów o sporym poczuciu humoru. Łączyli hałas z zabawą, nie przywiązując się na długo do żadnego gatunku i dzięki temu często osiągając zaskakujące i ciekawe rezultaty. Moją ulubioną płytą jest „Pop Tatari”, ale na pewno warto też poznać bardziej elektroniczne „Super Ae” czy krautrockowe „Vision Creation Newsun”. To ważny zespół i stąd ma tu swoje miejsce, choć ja – szczerze powiedziawszy – bardziej lubię późniejsze wcielenia tych muzyków, a było ich sporo (wokalista Yamatsuka Eye darł ryja w Zornowskim Naked City, gitarzysta Seiichi Yamamoto założył trans-rockowe Rovo, a perkusistka Yoshimi P-We niedefiniowalną grupę OOIOO).

►Boredoms – Telehorse Uma

4. Boris

Jeden z najważniejszych zespołów sludge/doom/drone, choć te etykietki nie oddają złożoności ich muzyki. Na swych kolejnych wydawnictwach z zaskakującą elokwencją dokonują radykalnej dekonstrukcji rockowej tradycji, poruszając się przy tym po niezwykle szerokim spektrum gatunkowym: od ekstremalnego drone-doom metalu („Absolutego”, 1996), przez radykalną psychodelię („Amplifier Worship„, 1998) i mega-ciężki stoner-rock („Heavy Rocks„, 2002, „Pink”, 2006), po muzykę filmową („Mabuta no Ura„, 2005). Właściwie wszystko to jest warte wysłuchania, plus jeszcze „Feedbacker”, ale jeśli chcesz krótkiego przeglądu przez ich różne oblicza to posłuchaj po prostu „Akuma no Uta”.

Boris – Statement

5. DJ Krush

Nie wiem, czy warto tu pisać o kimś, kto jest tak znany, ale chciałem ukazać w miarę szerokie spektrum stylistyczne, a poza tym facet tworzy naprawdę świetną muzykę. Pamiętam, że jak kiedyś oglądałem film „Scratch”, to miałem wrażenie, że autorzy nie bardzo wiedzieli, jak włączyć tam Krusha, a zarazem nie mogli go tak po prostu pominąć. Ma więc swój własny, króciutki segment, który wyraźnie odstaje od reszty filmu, zresztą tak, jak jego klimatyczny, kontemplacyjny hip-hop odstaje od muzyki innych, efekciarskich turntablistów. Płyty do przesłuchania to np. „Kakusei” czy „Zen” oraz koniecznie „Ki-Oku” z równie niesamowitym trębaczem – Toshinorim Kondo.

DJ Krush – Kemuri

6. Haino Keiji

Niezwykle ciekawa postać: wszechstronny muzyk, wokalista, performer, udzielający się w wielu różnych projektach, ale każdy z nich naznacza swoją silną osobowością. Muszę przyznać, że często jego muzyka jest dla mnie pod pewnymi względami zbyt radykalna, ale kilka rewelacyjnych pozycji w jego dorobku i dla siebie znalazłem, np. „Tenshi no Gijinka” (tylko na instrumenty perkusyjne i głos), „Watashi Dake” (gitara akustyczna i głos) czy projekt Sanhedolin/Sanhedrin (radykalny noise-rock – tu pewno trzeba by wymienić także jego słynne trio Fushitsusha, które jest jednak bardziej eksperymentalne i ciężkostrawne).

Haino Keiji Live

7. Otomo Yoshihide New Jazz Ensemble/Quintet/Orchestra

Nie jestem wielkim zwolennikiem japońskiego jazzu, ale ten projekt jest wyjątkowy pod wieloma względami i uznaję go za jeden z najważniejszych zespołów jazzowych ostatniej dekady na świecie. Koniecznie trzeba posłuchać płyty „Dreams” z przepięknie rozimprowizowanymi piosenkami, doskonałych nagrań kwintetu, jak „ONJQ Live” i „Tails Out” oraz „ONJQ+OE” (jedna z najciekawszych prób łączenia jazzu z elektroniką, jaką znam), a także orkiestrowej „Plays Eric Dolphy’s „Out to Lunch” ze wspaniałą dekonstrukcją klasyki, która tu zyskuje nowe życie.

► Otomo Yoshihide’s New Jazz Ensemble – Dreams

8. Ruins

Jeden z zespołów, które określały oblicze japońskiej awangardy lat 90. Duet bas i perkusja. Surowa energia, dziwaczne wokale w wymyślonym języku i najbardziej połamane rytmicznie podziały, jakie tylko można sobie wyobrazić. Perkusista i założyciel Tatsuya Yoshida próbował potem przenieść ten styl na różne inne projekty, czasem z bardzo dobrym skutkiem (Koenji Hyakkei, Knead, duety z Satoko Furii i Kazuhisą Uchihashim). Najlepiej zacząć od najbardziej przystępnej płyty „Tzomborgha”, bardziej radykalne oblicze zespół prezentuje np. na „Hyderomastgroningen”.

Ruins – Pallaschtom ~ Snare ~ Ghallalvish Perrdoh

9. Tomokawa Kazuki

Niesamowity japoński bard, występujący zarówno solo, jak i z zespołem. Ma bardzo charakterystyczny styl śpiewania z łamaniem się głosu, warknięciami, krzykiem itp. Pisze świetne utwory i utrzymuje wysoki poziom na kolejnych płytach, ale kilka niewątpliwie jest wyjątkowych, np.: „Beauty Without Mercy” czy zeszłoroczna „Red Water, Blue Water” to dla mnie jego szczytowe osiągnięcia, ale mógłbym tu polecić i tuzin innych (na pewno koncertówki warto przesłuchać).

Kazuki Tomokawa – Waltz

10. Tujiko Noriko

Jako przedstawicielka laptopowych Japonek, których na tamtejszej scenie jest całe mnóstwo, ale nie każda może pochwalić się takim dorobkiem płytowym, jak Tujiko. Muzycznie to introwertyczna elektronika, która wykorzystuje szumy, owadzie szmery i inne, często uchodzące za brzydkie, dźwięki do tworzenia w miarę melodyjnych piosenek. Mój typ płytowy to „From Tokyo to Naiagara”, ale zaraz za nim są „Make Me Hard” i nagrana z Takamasą Aokim „28”.

Tujiko Noriko – Fly

10+1 Merzbow

Nie wiem, czy się skusisz, ale chyba warto przynajmniej spróbować przesłuchać w całości jakąś płytę najbardziej ikonicznej postaci sceny noise. Wbrew pozorom jego dorobek jest całkiem zróżnicowany, a przynajmniej obejmuje pozycje reprezentujące różne stadia hałasu. Ja sugerują rzucić się na głęboką wodę i załączyć „Venereology” lub „1930”, obie bardzo fizyczne i gęste, dobrze oddają specyfikę japońskiej odmiany noise.

flag_Japan_small_tcm99-58609




16 komentarzy

  1. Kris pisze:

    Większości nie znam. Znaczy 8/11. Ale dwa „nowe” linki całkiem, całkiem. Więc póki co dołączam się do podziękowań, a więcej napiszę, jak uda mi się coś mądrego wymyślić, gdy wsłucham się bardziej. Szum pracy jednak temu nie służy…

  2. Eidetic Casein pisze:

    Nie znałem tylko Altered States, heh. Propsy za Tomokawę.

    Od siebie dołożę kilka popowych rzeczy – After Dinner, czyli projekt prog-popowy projekt pani Haco. Coś jak Blueberry Boat tylko japońskie i piętnaście lat wcześniej. Świetna jest Guernica grająca retro/kabaretowy pop (z powiązanych rzeczy można też się zainteresować solowymi rzeczami Jun Togawy albo synth/new wave Yapoosem). No i oczywiście Shiina Ringo, świetne art j-popowe albumy, ostatnio nawet lekko jazzujące.

  3. macio pisze:

    tez kiedys o japoncach posta dalem;] na podstawie seriwsu japanador czy jakos tak. co za pokrecony kraj.

  4. Marceli Szpak pisze:

    To ja się podlansuję z trochę lżejszą jazzy hip-hopową Japonią do odsłuchania. Choć Tujiko też się załapała:)

    http://www.ultramaryna.pl/mkk/?p=939

  5. Mariusz Herma pisze:

    I słusznie, bo to bardzo przyjemny zestaw jest.

  6. ArtS. pisze:

    Kiedy Mariusz zasugerował mi stworzenie takiej listy, to od razu ostrzegałem, że raczej nie będzie muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Powód jest prosty: o ile w Japonii wychodzi zapewne mnóstwo dobrych płyt z taką muzyką, to moim zdaniem najbardziej twórczy wkład tego kraju objawia się w tym, co ekstremalne. Jeśli Japończycy zdołali jakoś odmienić oblicze muzyki rozrywkowej, to poprzez daleko posuniętą radykalizację tejże. Dzięki temu pojawiło się coś nowego, nie będącego ani tradycją, ani naśladownictwem dźwięków z Zachodu.

    Wybrałem więc zespoły, które reprezentują te tendencje i – przy tym – zdobyły sobie już pewną renomę. Oczywiście wymieniać można by długo jeszcze, zarówno protoplastów, jak i następców, ale musiałem ograniczyć się do dziesiątki, co i tak mi się nie udało…

    Ciekaw jestem tej lżejszej składanki, bo tylko czwórka artystów jest mi znana!

  7. Mariusz Herma pisze:

    To ja dodam, że właśnie odkryłem panią Asazaki Ikue – na swój sposób też ekstremalną. Cała płyta „Utabautayun” (2002) jest niezła (wokalnie), ale generalnie chodzi o ten kawałek: http://www.youtube.com/watch?v=uYI1lkrhTvA

  8. lewar pisze:

    Ładny podstawowy zestaw. Nie znam tylko Altered States.

    Z polecanek w duchu tego co wyżej to cały (spory) dorobek pana zwącego się Hoppy Kamiyama: http://allmusic.com/cg/amg.dll?p=amg&sql=11:k9fixqljldfe~T4

    I pana co ma Asa Chang, którym to lekko się przyjaraliśmy z Marcelim wieki temu:
    http://sluchaniezabija.blogspot.com/2008/07/asa-chang.html

    tego pana cudowne wideło na zachętę:
    http://www.youtube.com/watch?v=M5l96bt5e9o

  9. Mariusz Herma pisze:

    Zacne to ostatnie, arigaty.

  10. Marceli Szpak pisze:

    @ ArtS

    Właśnie też miałem zawsze skojarzenie, że Japonia to extrema, wariaci, muzyka do seansów S/M i rytmicznego potrząsania batem nad plecami gołej kobiety, aż z dwa, trzy lata temu powpadały mi w ręce różne składaki z nu-jazzem, funkiem, hip-hopem i zaczęło się odkrywanie takich rzeczy, jak Soil & Pimp, Cradle Orchestra, Indigo Jazz Unit i dorzucanie ich do kategorii, o jaka fajna, wyluzowana muza (no dobra, Soil & Pimp to może trochę ekstrema też, ale inaczej:)

    Z ostatnich takich dosyć łagodnych znalezisk mogę szczerze polecić Yuko Ikomę i jej mama!milk:
    http://www.dailymotion.pl/video/x4qkch_yuko-ikoma-mamamilk-powdery_music

    albo Smokey & Miho, czyli gitarzysta Becka z wokalistką świetnego przecież Cibo Mato udowadniają, że bossa nova, to typowo japońska muzyka:
    http://www.youtube.com/watch?v=hmxgJbNWVYg

    no i jeszcze guilty pleasure chodzące za mną od lat, czyli sam cukier w wykonaniu Kahimi Karie
    http://www.youtube.com/watch?v=0Dbz4BpiPmU

  11. Mariusz Herma pisze:

    To, co wymieniacie, jest świeższe niż wszystko, co mi w tym roku przyniosły Europa i Stany razem wzięte. Trochę kiepsko, że w oczach świata CocoRosie – tak (oczywiście przepadam), Mum – tak (oczywiście przepadałem), a Yuko Ikoma (jeszcze) nie.

    (Uwaga techniczna: niektóre komentarze pojawiały się z opóźnieniem, bo miałem ustawione moderowanie przy 2 linkach i wzwyż. Podniosę trochę).

  12. ArtS. pisze:

    @ Marceli Szpak:

    Nie masz jednak wrażenia, że cały ten nu-jazz z Japonii jest nieco mało kreatywny, że to wszystko już było? Mnie się wydaje, że płyty definiujące to brzemienie powstały jednak na Zachodzie i Japończycy nic tu nowego nie wnieśli… co nie znaczy, że to zła muzyka, bo mi też Soil&Pimp czy IJU słucha się bardzo miło.

    Żeby nie było, że tylko narzekam to kilka moich propozycji w zakresie easy-listeningu:

    1) Tokyo Jihen
    Zespół wspomnianej tu Shiiny Ringo, moim zdaniem znacznie lepszy od jej twórczości solowej, która jest dość nierówna.

    http://www.youtube.com/watch?v=yZkDdt43SO8&

    2) Seike Chiaki
    A to moja ulubiona wokalistka pop – to dopiero jest „guilty pleasure” (Kahimi Karie przynajmniej później poszła w nieco ambitniejszą stronę).

    http://www.youtube.com/watch?v=9iDfLP33TVk

    3) Hartfield
    Jeden z wielu przyzwoitych reprezentantów shoegaze z Japonii. W sumie nic wybitnego, ale sympatyczne.

    http://www.youtube.com/watch?v=AJOaE07BpT8

    4) Downy
    Jeden z moich ulubionych zespołów alternatywnych z Japonii: mroczny, duszny i ciężkawy – niezupełnie „easy-listening”, ale i nie awangarda.

    http://www.youtube.com/watch?v=GlKJ3B8nHWk&

    5) Takako Minekawa
    Kolejna Japonka z laptopem, najbardziej znana z utworu „Fantastic Cat”, więc tu wklejam nieco inny kawałek:

    http://www.youtube.com/watch?v=57LboHngkn4

    Z polecanych tu rzeczy na razie zdążyłem posłuchać tylko Asazaki Ikue i choć bardzo się zajarałem stylem śpiewania, to jednak płyta słabsza niż zaprezentowany utwór. Trochę to wszystko monotonne i czasem zdaje się, że muzyka sobie a wokale sobie… Dla mnie bardziej jako tło niż coś na czym można zawiesić ucho.

  13. Marceli Szpak pisze:

    @ ArtS

    Mnie wchodzi taka bezpieczna egzotyka. Wiem, że nie oni wymyślili nu-jazzy, ale w środku nocy na hasło najlepsza nu-jazzowa kapela, zawołam United Future Organisation i tak mi już chyba sentyment został. Cały gatunek od paru lat się buja w bezpiecznych granicach, a Japończycy dodają do tego odrobinę swojej niecodzienności – tak jak i do hip-hopów, co mi w sumie wystarcza. Chociaż jak słucham np takich rzeczy, jak Dulcet: http://www.youtube.com/watch?v=eG9efGpUdmg
    to wiem, że znowu pękła jakaś granica, że na Zachodzie nikt by nie popłynął w zestaw smooth piano z windy z nawijaczem i rozbujanym bitem, bo by go na wstępie zeżarło poczucie obciachu, tak jak mnie, odbiorcę, przy bujaniu się do tych kawałków. A oni tego nie czują, albo mają gdzieś (stawiam na drugie) – IJU czy Quasimode – http://www.youtube.com/watch?v=DjD7KOBHDyI – potrafią przecież bez wstydu zbudować zajebisty, swingujący kawałek na prostackiej partii basu, jak z Chemicals Brothers, tylko zagranej na żywo i świetnie się przy tym bawić, nie kombinować, jak biali i czarni, nie udowadniać jakiś pomysłów, wziąć z jazzu to co najbardziej przystępne, dorzucić parę współczesnych rozwiązań i pobudować płyty, których się słucha z maksymalna przyjemnością, bo są perfekcyjnie zagrane, trafiają tak, jak maja trafiać, jakoś w pełni wypełniają oczekiwania, które sobie wymyśliłem, dookoła nu jazzu, nawet jak cały czas grają na granicy ryzyka, że klisze, schematy i sprawdzone patenty. Zawsze starają się dorzucić coś swojego i w sumie za to ich lubię:)

  14. ArtS. pisze:

    Masz rację z tym brakiem wstydu. Często się zastanawiam z czego to wynika… chyba po prostu stąd, że u nich nie istniał podział na kulturę wysoką i niską (w nowoczesnym sensie, bo oczywiście na dworską i chłopską tak), więc takie pojęcia, jak kicz czy obciach u nich właściwie nie funkcjonują. Jak się przyjrzeć ichniemu rynkowi rozrywki, to np. zupełnie normalne jest, że gwiazdy odwalają chałtury: grają w głupawych reklamówkach, albo uczestniczą w spotkaniach promocyjnych produktów, z którymi nic je nie łączy… Ciekawy casus dla socjologa.

    PS. Jak mogłem zapomnieć o takiej klasyce, jak Pizzicato Five: http://www.youtube.com/watch?v=eQzbZ18efFg !!

  15. Mariusz Herma pisze:

    W Trójce Waglewcy robią właśnie japońską audycję. Pół godziny temu poleciała linkowana tu już Asa & Chang i kwiatek ów zmiótł wszystko inne.

  16. Mariusz Herma pisze:

    Odnośnie punktu 5. – obejrzałem właśnie „Scratch” i faktycznie, DJ Krusha po prostu puścili, bodaj bez jednego słowa komentarza :-)

Dodaj komentarz