Czego się wstydzimy

Wiadomo: Last.fm starannie bada, czego każdy z 20 mln użytkowników serwisu słucha najczęściej. I pokazuje to całemu światu, w tym twoim znajomym, i tym prawdziwym, i tym z grupy wyznawców prawdziwego indie albo podziemnego dark ambientu. I zazwyczaj jest to bardzo fajne.

Ale ze słuchaniem jest tak, jak z oglądaniem: Almodovar Almodovarem, ale każdy obejrzy sobie czasem „Love Actually”, „Underworld”, dwa sezony „Battlestar Galactica” albo wszystkie 22 filmy o Bondzie (przyznaję się) .  I potem wstyd. (Albo i nie – patrz komentarze).

Na szczęście zanim koledzy z Last.fm cię przydybią i skompromitują, możesz wykasować z profilu niechciane tracki. Zarządzający serwisem zebrali to, zliczyli, i wywiesili najbardziej wstydliwe (w praktyce, a nie teoretycznie!) utwory września. A kiedyś udawało się, że ta koszulka Anathemy w szafie to nie moja…

1. Lady GaGa – Poker Face
2. Lady GaGa – Paparazzi
3. Britney Spears – Womanizer
4. Lady GaGa – Just Dance
5. Perry – I Kissed A Girl
6. Britney Spears – Circus
7. Lady GaGa – LoveGame
8. Black Eyed Peas – I Gotta Feeling
9. Britney Spears – Piece Of Me
10. Katy Perry – Hot N Cold

11. Coldplay – Viva La Vida
12. Paramore – Misery Business
13. Rihanna – Disturbia
14. Britney Spears – Gimme More
15. Britney Spears – If U Seek Amy
16. Michael Jackson – Beat It
17. Michael Jackson – Billie Jean
18. Britney Spears – Radar
19. Muse – Supermassive Black Hole
20. Kings of Leon – Sex On Fire

Fine.




34 komentarze

  1. Marceli Szpak pisze:

    nonieno, wstydzić się Bonda… wstyd normalnie:)

    Przyznaję się do wycinania z lasta kawałków maltretowanych przez moją żonę na potrzeby szkolne, to jest kolęd, irlandzkich i brytyjskich pieśni patriotycznych, piosenek z filmów Disneya, oraz polskich evergrinów wykorzystywanych podczas szkolnych akademii.

    A z innych fajnych lastowych zabawek wpadłem ostatnio na forum Nowej Muzyki na coś takiego:

    http://www.yournextfavband.com/

    dość długo mieli dane (answer coming soon trwa u mnie coś z trzy minuty), za pierwszym razem podrzuciło mi Porn Sword Tobbaco, za drugim Petera Brodericka i oba niezłe, choć Broderick już mi się gdzieś musiał wcześniej plątać po library :).

  2. Kris pisze:

    Majkela się nie wstydzę. Na szczęście kupiłem sobie jakiś czas temu (znaczy przed 25 czerwca) winyle, więc mogę go sobie dziś słuchać bez ryzyka, że ta „tajna” informacja wyszperana w sieci posłuży… dajmy na to – agentowi Tomkowi do poderwania mnie w jakim barze mlecznym.

    Reszty szczerze powiedziawszy nie znam. A że ja stary jestem, więc pewnie już nie poznam. Chyba, że Zespół, do Którego Przyznanie się Jest Obciachem nagra kolejny cover z tej listy.

  3. Mariusz Herma pisze:

    Michaela, zgaduję, mogli kasować np. fani klasyki. Albo gangsta-rapu. Bo w większości kręgów po ostatnim windowaniu go z pozycji „Król Popu” do „Wielki Artysta” trochę dziwi to powszechne zawstydzenie. A że dotyczy akurat tych dwóch wymienionych utworów, to już w ogóle.

    Marceli – kasując to wszystko być może tracisz szansę na to, że yournextfavband będzie czymś naprawdę niezwykłym…

  4. świerk pisze:

    ja nigdy nie usuwam niczego z mojego profilu. nawet Ramony Rey ;)

    a w ogóle, to yournextfavband podpowiada –> Dick4Dick. Never! Wystarczym mi, że muszę ich oglądać na żywo!! to się nazywa obciach…

  5. pagaj pisze:

    Usuwam tylko jakieś podcasty, które czasami mi się skroblują, nie wiem kiego wała. A poza tym, to nic.
    A generalnie mam w głębi podejście do muzyki typu „guilty pleasure”, obciach i tym podobne nastoletnie bzdury, dla ludzi, którzy muszą zawsze być kul i wtapiać się w swoją grupę.
    A „Poker Face”, chociaż nie mam w żadnej formie w swoich zbiorach, to mnie cieszy czasami przyłapane gdzieś w radiu lub tv :P

  6. Mariusz Herma pisze:

    Dziwi mnie to wszystko o tyle właśnie, że „guilty pleasure” jest dziś modne i wręcz wypada jakieś mieć.

  7. lewar pisze:

    a Love Actually, Bondy i Battlestar są git. Czego tu się wstydzić? W ogóle wydaje mi się, że coś takiego jak „obciach muzyczny” nie ima się nijak do „obciachu filmowego”. Nikt się jakoś nie wstydzi, że jara go seria Ernestów, Akademii Policyjnch, Amelia, twory Tromy, Klan i Moda na sukces. Przynajmniej nie zauważyłem.

  8. macio pisze:

    smiech mnie ogarnia na mysl o poczatkach goraczkowego scroblowania – ludzie zostawiali na noc włączone komputery by sobie podbic licznik. a teraz ten rewizjonizm. hehe.

  9. Mariusz Herma pisze:

    Ale „Underworld” jakoś nikt nie broni ;-)
    Swoją drogą jeden z 2-3 filmów w moim życiu, z których wyszedłem z kina przed zakończeniem seansu. Ale wejściówkę wygrałem w „Nowej Fantastyce” (znów guilty pleasure?), więc nie było mi szkoda.

    Macio, o tym zostawianiu kompa na noc nie wiedziałem. Naszywki na plecaki się chowają.

  10. lewar pisze:

    ja tam mam włączony komp nonstopem, a na noc włączam sobie muzykę bo lubię przy niej usypiać. wtf?

  11. Ignorant pisze:

    Nie ma co zgrywać twardziela „Poker Face” prędzej czy później dorwie każdego. U mnie swego czasu Nelly Furtado ? Say It Right nieźle się wylansowała (ha!)

  12. macio pisze:

    lewar, chyba przy odgłosie wirnika;p

    swoja droga, ja jestem zdania ze nie ma sie czego wstydzic – kolo od hipsterunoff twierdzi ze trzeba sie wstydzic tego kim sie bylo, czego sie sluchalo, itp, ale przeciez bez tego nie bulibysmy tu gdzie jestesmy – czlowiek uczy sie na bledach, najczesciej wlasnych. metalowe koszulki, naszywki, koturnowy rock to w jakims stopniu historia kazdego z nas do ktorej mam nadzieje wiekszosc podchodzi z usmiechem i dystansem.

  13. Przemysław pisze:

    No nie, wstydzić się dwóch najlepszych piosenek Jacksona, to dopiero wstyd.

    A Last.fm nie stosuję, bo nie chcę, żeby mi ktoś po historii słuchania grzebał. Komuś grzebać, to co innego oczywiście. :)

  14. Marceli Szpak pisze:

    @ koturnowy rock to w jakims stopniu historia kazdego z nas

    nonono, mów o sobie :) najbardziej mhroczne defowe behemoty, to i owszem, ale jednak istnieją granice.

  15. ArtS. pisze:

    Polecana aplikacja sugeruje mi, że moim następnym ulubionym zespołem będzie… Muchachito Bombo Infierno. Muszę przyznać, że czuję się zaintrygowany.

    Kiedyś trochę analizowałem różne zachowania społeczne na Last.fm i generalnie wykasowywanie utworów to tylko jeden ze sposobów budowania odpowiedniego wizerunku, chyba znacznie częstsze są przypadki „pompowania” statystyk na różne sposoby, ale czasem pozostaje już tylko najbardziej radykalny krok, czyli reset statystyk albo wykasowanie/zmiana profilu.

    Największy ubaw jednak jest, gdy ktoś nagle orientuje się, że jego własny profil jakoś nie odpowiada oczekiwaniom i próbuje to publicznie wytłumaczyć w sekcji „o mnie”. Mój ulubiony wpis głosił: „W końcu wykasowałam moje utwory, gdyż Britney Spears była w nich zupełnie nieproporcjonalnie reprezentowana. To nie moja wina, że posiadam każdy z remiksów jej singli”. Logika wywodu porażająca. ;)

  16. pagaj pisze:

    @ArtS.
    Hehe, ale ta logika śmieszna i nie, jednocześnie. Właściwie nie trzeba długo korzystać ze skroblingu na last.fm, żeby zauważyć jego fundamentalną wadę – zliczanie ilości odtworzeń utworów (a nie np. CZASU wszystkich odtworzeń). To powoduje, że faworyzowani są artyści z krótkimi kawałkami i/lub (jeśli ktoś słucha głównie całych albumów, a nie singli) z płytami z dużą ilością piosenek.
    Mogę sobie godzinami słuchać takiego Basinskiego (w końcu to nie moja wina, że mam prawie wszystkie jego wydawnictwa ;)) i nigdy nawet nie otrze się on o moje top 50 na laście. A wystarczy 2-3 razy przesłuchać „Minidisc” Gescom (88 króciutkich urywków) i nagle to jest jeden z moich najukochańszych zespołów ever.
    Oczywiście mądrzy ludzie zrobili webowy normalizator uwzględniający czas utworów, ale kto z tego korzysta?

  17. pszemcio pisze:

    ja w ogóle nigdy nie zrozumiałem idei last.fm, więc nie używam. poza tym staram się nie słuchać z kompa. samam idea kasowania specjalnie mnie nie dziwi, bo też czasami zmuszam się do słuchania rzeczy, które w ogóle mnie nie kręcą – tylko dlatego, że „coś w tym musi być, skoro wszyscy pieją z zachwytu”. na końcu stwierdzam, że gówno i że ta muza nie ma ze mną nic wspólnego. gdybym miał profil na last.fm – wykasowałbym

  18. lewar pisze:

    cały ten stres i krzywizna związana z używaniem last.fm wynika z tego, że traktuje się to jak lans.fm. Ma to oczywiście sens – w końcu aplikacja przeszła drogę od prostego scrobblera do portalu społecznościowego. Ja jednak nadal lubię myśleć o tym jak o bazie danych z przesłuchanymi utworami – mogę sobie sprawdzić, kiedy co i w jakim stopniu mnie jarało, zapingać się na milion koncertów, na które nie zawsze się w końcu wybiorę, ale jeżeli się nie wybiorę to nie dlatego, że o nich zapomniałem. Lubię last.fm. A i tak facebook rządzi.

  19. Marceli Szpak pisze:

    @ Mogę sobie godzinami słuchać takiego Basinskiego

    Spróbuj dodać do topowej dziesiątki takie The Necks na przykład, które uwielbiam, którego mogę słuchać w kółko i którzy nigdy się nie wbiją bo najczęściej jedna płyta = jeden 60 minutowy kawałek. Musiałbym sztucznie podkręcać statystykę ich najsłabszym albumem, bo jako jedyny ma aż siedem tracków. A normalizator jest bardzo ok, tylko niestety mimo miliarda petycji, nadal się nie da podmienić starego układu list.

  20. Grindak pisze:

    Tez mnie to czasami irytuje. Regularne buczenie do poduchy Steve’a Roach’a po 1 dniu przegra nawrotem choroby na Nasum, a z drugiej strony malo co Gore Beyond Necropsy wejdzie na liste, bo wiekszosc numerow > 30 sekund.

    Walic top 50, najwieksza zaleta lans.fm jest wymieniona wyzej baza koncertow (dzieki temu nie przegapilem kilku dobrych), i lista „podobnych wykonawcow”. Podgladanie „sasiadow” tez moze zaowocowac odkryciem czegos doskonalego.

    Kalendarz koncertowy + latwosc odkrywania ciekawych = lans.fm. Sam ranking daje obraz jak z bardzo krzywego zwierciadla.

  21. Ignorant pisze:

    Widać, że zespoły grindcore’owe mają poteżne lobby na last :)

  22. Aśka pisze:

    i właśnie dlatego nie mam last.fm. Mogę się założyć, że większość zamiast posłuchać sobie tego, na co ma ochotę, włącza coś innego, pasującego do JEGO STYLU, „bo mu się statystyki popsują”…żałosne.

  23. pagaj pisze:

    hej hej, antylanserzy. dla mnie last.fm jest jednak nadal przydatny jako skrobler, pomocny bywa choćby jako odpowiedź na Najbardziej Niewygodne Pytanie Wszech Czasów (TM) czyli „Czego słuchasz?”
    Jeśli już mi ktoś zada owo NNPWC(TM) to wtedy daję kolesiowi lub kolesiance linka do profilu i niech sobie obluka i osłucha. Z tegoż powodu wolałbym, żeby jednak te statystyki chociaż ocierały się o wiarygodność jako taką.
    Pszemcio ma rację – ponieważ nic nie usuwam, skrobluje mi się wszystko czego słucham. A że czegoś posłuchałem nie oznacza automatycznie, że to lubię. Ale tu zakładam, że w odpowiednio długim przedziale czasowym wszystko się ułoży i oliwa będzie sprawiedliwa.

  24. ArtS. pisze:

    Dawniej last.fm podobał mi się bardzo i myślę, że odegrał sporą rolę w mojej muzycznej edukacji. Najbardziej chyba cenię to, że poprzez kontakt z profilami ludzi z całego świata, pozwolił mi odkryć kilka fantastycznych artystów z dalekich regionów, których inaczej pewno bym nie poznał, bo ich zasięg oddziaływania jest lokalny, albo tylko nieco ponad-lokalny. Po wielkiej zmianie layoutu wszystko się trochę sypnęło, bo zamiast mieć wszystko na jednej stronie muszę się naklikać, bo zlikwidowano kilka fajnych funkcji, bo całość działa różnie, etc.

    Ja jednak nie o tym, a o samej idei last.fm, która opiera się na przekonaniu, że statystyki mogą reprezentować to, czego naprawdę się słucha i że profil odzwierciedla całościowy, skumulowany w czasie gust danego użytkownika. Skoro pojawiają się głosy, że coś jest nadmiernie reprezentowane w danych na profilu, a coś innego nie, to chyba znaczy, że wiele osób w to wierzy. Inaczej jakie miałoby to znaczenie? To ciekawe, bo np. mnie ten system nie przekonuje nie dlatego, że jest niedoskonały w liczeniu (co dopiero mają powiedzieć miłośnicy klasyki), ale dlatego, że idea reifikacji słuchania do postaci zbioru liczb jest zupełnie sprzeczna z moim sposobem doświadczania muzyki, które jest dynamiczne, niekoherentne, zakorzenione w „tu i teraz”. Nie mogę się jednak nie przyznać, że zdarzały mi się reakcje typu „o cholera, to ja tyle tego słucham? przecież inne rzeczy podobają mi się bardziej”. I to w sumie fascynujący temat, jak samo medium wpływa na praktyki słuchania, nasze postrzeganie własnego gustu itp.

    Mi np. sam fakt wyboru danej płyty do słuchania na podstawie jej miejsca w statystykach nie wydaje się bardziej „żałosny” od kierowania się pogodą, porą dnia i innymi trywialnymi okolicznościami, które często decydują o tym, czego słuchamy w danym momencie. Nie sądzę by ludzie masowo zmuszali się do słuchania muzyki, której nie lubią, by zabłysnąć potem wspaniałym profilem, ale nawet jeśli, to czy jest to bardziej „żałosne” niż katowanie się nielubianą muzyką, by skonfrontować swoją opinię z innymi, albo by zarobić na chleb? Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem.
    (Późno jest a ja padam z nóg, więc z góry przepraszam jeśli moja wypowiedź przyjęła nieco chaotyczną formę.)

  25. Marceli Szpak pisze:

    @ idea reifikacji słuchania do postaci zbioru liczb jest zupełnie sprzeczna z moim sposobem doświadczania muzyki, które jest dynamiczne, niekoherentne, zakorzenione w ?tu i teraz?.

    Ale właśnie last jest doskonałą maszynką do tego, żeby sobie na własne potrzeby badać, co wpływa na słuchanie takich, a nie innych dźwięków 'tu i teraz’, perfekcyjnie się nadaje do sprawdzania, jak bardzo w gruncie rzeczy niespontaniczne są te nasze wybory, dla mnie jest na przykład źródłem nieustannego zadziwienia, bo dobitnie pokazuje, że czego bym nie słuchał 'na bieżąco’, to i tak są określeni wykonawcy, pewne albumy, które wracają w tych samych okresach czasu, z dokładnością co do dnia, czy tygodnia, choć zawsze myślałem, że wybieram spontanicznie, układając sobie plejlisty głównie po linii meteopatycznej (co mi już Szanowny Gospodarz wytknął:). Samo zliczanie ile czego nie jest aż tak istotne w tym serwisie (głównie z powodu wymienionych już wad), ale te odkrycia z serii co i kiedy pozwalają np na jakieś próby eksperymentowania ze swoimi przyzwyczajeniami, na sprawdzanie jak dana płyta brzmi po wyrwaniu z kontekstu, w który sami ją uprzednio wpakowaliśmy, czasami z wynikiem takim, że całkiem znany album słyszy się zupełnie na nowo.

  26. Mariusz Herma pisze:

    Wychodziłoby na to, że jednak profil na Last.fm to nowe wcielenie domowych regałów z płytami – gość wchodził, patrzył i po chwili wiedział, z kim ma do czynienia i czy się dogadają. Wstydliwe rzeczy na najniższą półkę, albo w ogóle do szuflady, za to koniecznie gdzieś na wierzchu „Kind of Blue”. (Tyle że dziś w cenie jest raczej eklektyzm, a nie kolekcja szlachetna/kompletna).

    Co do niesprawiedliwych dla pewnych gatunków statystyk, przypomniało mi się coś wyczytane niedawno w sieci:

    „I worked a regular Saturday shift in a record store a friend managed. There were usually three staff members working a shift, and we’d alternate „picks” for the CDs we played on the store’s stereo system.

    I usually opted for indie rock while my co-worked often picked rap. It didn’t take long for me to realize I was losing out in terms of percentage of time for my selections, as my picks usually lasted less than 45 minutes, while the rap albums were all an hour plus.”

  27. Mariusz Herma pisze:

    A przy okazji – w zupełnie przeciwnym kierunku niż „społeczne” Last.fm idzie Pandora. Prowadzą od lat te swoje badania nad „składowymi” muzyki, rozpisują ją na setki zmiennych, a wszystko po to, by stworzyć idealny mechanizm rozpoznawania indywidualnego gustu.

    Założyciel Pandory, zdaje się nieco fanatyczny, wymarzył sobie wyeliminować wszelkie zewnętrzne wpływy skłaniające do słuchania tego czy owego – a szczególnie kolegów z forum i inne internetowe filtry. Biorąc pod uwagę popularność ich iPhone’owej aplikacji – chyba mu się to zaczyna udawać.

    Bardzo (bardzo) obszerna analiza projektu tworzenia „muzycznego genomu” tutaj:
    http://www.nytimes.com/2009/10/18/magazine/18Pandora-t.html?pagewanted=1&_r=2&ref=magazine
    Początek można potraktować szybkim czytaniem, ciekawie robi się po wejściu na zaplecze Pandory.

  28. Marceli Szpak pisze:

    hym, fajny ten tekst z NYT, chociaż nie korzystam z Pandory, tyle, że wcale nie wiem, czy dokładnie takich samych efektów nie można osiągnąć właśnie chociażby przez podglądanie swojego sąsiedztwa na laście. Ok – 100% zgodności osiągam z Lewarem, bo się wymieniamy muzą, korzystamy z tych samych źródeł, więc to mi nie pomaga w znajdowaniu czegoś, czego nie znam, bo nawet jak jeszcze nie znam, to jutro mi da linka:) Ale już spojrzenie w dalsze sąsiedztwo, rzut oka na listy ludzi, nie wiem – z Japonii, Turcji czy jakiś innych krain, gdzie odbiorcy nie są w aż tak wysokim stopniu kształtowani przez zachodni pop, żyją w innych kontekstach kulturowych, ale mają gdzieś wysoko moja pierwszą trójkę waitsowsko-davisowsko-theknifową pozwala dotrzeć do kapel, których inaczej bym nie poznał i bardzo często się okazuje, że są to rzeczy, które mnie wchodzą równie dobrze – tak na przykład odkryłem Eliota Lippa, czy paru innych, którym momentalnie udało się mocno zmonopolizować moje plejlisty.

    I nie da rady tu podciągnąć tej tezy o peer pressure i wspólnych kontekstach kulturowych, bo te w przypadku sąsiadów na laście (neighbours, not friends)nie istnieją – to nie są ludzie z którymi gadasz, raczej jest ci obojętna ich opinia, służą tylko jako podpowiedź, czego mógłbyś słuchać, gdybyś mieszkał gdzie indziej, miał inny bagaż doświadczeń kulturowych.

    Na tej samej zasadzie zresztą działa zakładka podobnych pod wykonawcami. Jeśli się odfiltruje te oczywiste, zejdzie poniżej poziomu high similarity, to wtedy też zaczyna się trafiać na różne niesamowite nagrania i autorów. Nie demonizowałbym po prostu aż tak bardzo wpływu lastowych znajomych na to, czego słuchamy, znajomi tam są do pogadania, jak na każdym serwisie społecznościowym, muzę jednak najczęściej podpowiadają nieznajomi oraz tajemniczy mechanizm, który każe ludziom zaznaczać Baby Dee, jako podobnego do Toma Waitsa i Marylin Mansona :)

  29. macio pisze:

    @NY Times

    świetny tekst ze znakomita puenta. korzystalem kiedys z pandory, ale raczej wole rzeczy ktore umozliwiaja mi samodzielne zapoznanie sie z muzyka – spotify jest pod tym wzgledem swietne bo ogranicza do minium wszelkie similarities, no i ma ta przewage ze od razu mozna sie z muzyka zapoznac zupelnie za darmo. swoja droga, chetnie bym wzial udzial w takiej sesji analizowania piosenki – to musi byc niesamowite doswiadczenie. moze trzeba taka bibke wsrod ludzi ze strawberry fields zorganizowac? hehe.

  30. verne pisze:

    pandora, przynajmniej ta sprzed dobrych kilkunastu miesięcy, miała jednak dość szeroki rozrzut stylistyczny. nie wiem na ile to się zmieniło, ale wówczas podczas przysłuchania się (zazwyczaj w pracy) skojarzenia były czesto dośc zaskakujące. i żeby zbyt nie drażnić koleżanki „wyczulonej” na rovo, bohren&club of gore henriksena, peklera, kammerflimmer kollektief czy inne acid mothers temple odpalałem pandorowe radio spod znaku kate bush, the beatles czy pink floyd. grało więc to sobie w tle i ku mojemu zaskoczeniu po kilku godzinach owymi similar artists do kate bush stawały się bangles, bee gees, kim wilde czy rod stewart. wrażenie takie, że punktem odniesienia do kolejnego kawaka był nie wpis podsatwowowy tylko ten ostatnio grany coś na zasadzie the beatles-joe cocker-donovan-tim buckley-anthony&johnsons-cocorosie etc.
    co do last swego czasu też byłem wiernym i zapalonym entuzjastą tegoż wynalazku. i skłamałbym gdyby nie wspomniał, do jak wielu genialnych artystów dotarłem dzięki last.fm. ktoś z przedmówców wspomniał o znajomych, zazwyczaj z dość egzotycznych dla nas rejonów, których wskazówki co do pw. lokalnych artystów stawały się tym najważniejszym magnezem. i tak np. dokonałem płytowej wymiany z pewnym człowiekiem z RPA (za żywiołaka, kroke etc.) otrzymałem albumy thomasa mapfumo, sommy, shalawambe i kilka innych 'czarnych’ perełek. a z odkryć lastowych, tych odszukanych samodzielnie lub wskazanych przez współbraci – którymi mogę się pochwalić (pewnie państwu choc po części znane) m.in. bersarin quarttet, les fragments de la nuit, peter broderick, deaf center, porn sword tobbaco, maja ratkje, marsen jules, kashiwa daisuke, ze’v, sylvain chauveau, the american dollar, olafur arnalds, ze o mount fuji doomjazz…i jego kilimanjaro odnodze (które bezlitośnie katuje od wielu dni) nie wspomnę.

  31. Mariusz Herma pisze:

    Zdaje się, że tacy niepozorni, niszowi-ale-uniwersalni młodzieńcy jak Peter Broderick czy Olafur Arnalds wyjątkowo dużo zawdzięczają serwisom skojarzeniowym.

    Nie wiadomo, skąd się w ogóle wzięli, ale gdy trochę popytać, to co druga osoba zna i lubi, albo chociaż słyszała o.

  32. verne pisze:

    to prawda. in plus – widocznie wymykaja sie jednoznacznym klasyfikacjom, więc arnaldsa wyłowimy zarówno przy sigur ros, alva noto, johannssonnie jak i obok harolda budd’a i arvo paarta. pozdrawiam

  33. unnami pisze:

    Z TOP10 to każdej piosenki słuchałem minimum 20 razy, a 3 z nich dodałem do ulubionych na last.fm, Womanizer to ponad 500 odtworzeń… Ej i nie wstydzę się tego. :)

Dodaj komentarz