Skąd wziął się „post-rock”

Nie będzie teoretyzowania o tym, czy pierwsze było Tortoise, Slint, Talk Talk, czy jednak Beatlesi. Chodzi wyłącznie o termin, bo przeglądając dziś bezcenne archiwa RocksBackpages natrafiłem na wiekopomny tekst Simona Reynoldsa z „Mojo” z marca 1994 roku, w którym (słusznie) zachwycał się debiutem grupy Bark Psychosis „Hex”. Tak to się kończy:

The rise of ambient-tinged rock (and ambient techno) is a response to, or retreat from, our increasingly strife-wracked, deteriorating social fabric. Soundscape gardeners like Bark Psychosis and Seefel make the aural equivalent of the bower of bliss, a haven from an intolerable reality.

But if the economic outlook still reads NO FUTURE, the future of rock is looking more buoyant than it has for a while, thanks to Bark Psychosis and their „post-rock” ilk.

Dwa miesiące później w „Wire” Reynolds – błyskotliwy gość – poświęcił post-rockowi cały referat, czym utwierdził się na pozycji ojca chrzestnego (ten od nadawania imion) gatunku. Nie zaszkodziły mu potem ani wykopaliska archeologiczne – ktoś niby wydrukował „post-rock” w latach 70. – ani wyznanie samego Reynoldsa, że w gruncie rzeczy termin krążył po redaktorskich kolumnach od dobrej dekady.

Co ciekawe, z czasem desygnat nowej etykietki począł dryfować ku matematycznym konstrukcjom opartym na dialogu gitary-bas (od Slint przez Tortoise po Mogwai), oddalając się od „pastelowego” rozumienia post-rocka, który – tak to wtedy widział Reynolds – zaczyna się tam, gdzie struktura kompozycji i „rockowe” brzmienie rocka ustępują miejsca schedzie po Eno: zmiana myślenia przy niezmienionym instrumentarium.

Była szansa na powrót do korzeni za sprawą „luźnego” (i jakże „malowniczego”) debiutu Godspeed You Black Emperor! Była szansa trzy lata później przy okazji sukcesów Sigur Rós. Ale seria mocnych płyt w centrum uwagi postawiła chłopców z Mogwai i na początku nowego millenium wraz z całą okoliczną menażerią (od Explosions in the Sky po Mono) robili za twarz nurtu. I tak post-rock wciąż kojarzy się z trzema gitarami, czterema akordami, przez pięć minut.

Fine.

The rise of ambient-tinged rock (and ambient techno) is a response to, or retreat from, our increasingly strife-wracked, deteriorating social fabric. Soundscape gardeners like Bark Psychosis and Seefel make the aural equivalent of the bower of bliss, a haven from an intolerable reality. But if the economic outlook still reads NO FUTURE, the future of rock is looking more buoyant than it has for a while, thanks to Bark Psychosis and their „post-rock” ilk.



10 komentarzy

  1. macio pisze:

    ale w całym zamieszaniu wokół terminu post-rock najmniej jest winy Reynoldsa – to ze termin był ale nikt nie miał odwagi go użyć to nie jego wina, a on sam przecież precyzował na slate.com ze tu wcale nie chodzilo o piłowanie gitar ale pewne podejscie do muzyki, postrzeganie dzwieku, ów pierwiastek ambientu wlasnie. ale jest jak jest, i Reynolds jest tam gdzie jest poniekad dzieku zamieszaniu wokol post-rocka wlasnie;]

  2. Mariusz Herma pisze:

    Absolutnie nie ma w tym winy Reynoldsa, o ile gdziekolwiek jest tu jakaś wina. Dziecko szybko nabrało sił, zebrało manatki i poszło swoją drogą, a Reynolds od kilku lat patrzy na to wszystko z miną „Co z niego wyrosło…”.

  3. Kamil pisze:

    Wyrósł fascynujący gatunek z tego post-rocka (choć ostatnio nic się nie dzieje ciekawego), a pan Reynolds fantastycznie potrafił uchwycić i wyjaśnić pewną ideologię grania zanim ona weszła w użycie z trochę innym podejściem brzmieniowym (dużo bardziej chłodnym i ascetycznym). To jest sztuka! Ale kto jak to, Reynolds się zna na swoim fachu… Potwierdzam zachwyty nad talk-talkowską płytą Bark Psychosis „Hex”. A ich kolejny album „///Codename: Dustsucker” z 2004 roku może być nawet jeszcze lepszy. Przydałoby się parę takich grup w dzisiejszych czasach.

  4. Mariusz Herma pisze:

    Na ///Codename „rock” zniknął już zupełnie, pozostał sam „post-„.

    To ciekawa i świeża płyta, ale jednak po 10 latach milczenia mogło być lepiej z… treścią (jak ostatnio pokazało Portishead).

  5. Kamil pisze:

    Zawsze może być lepiej. Ale ///Codename zachwyca mnie swoją atmosferą, która jest w sam raz na nocne przesłuchania. Zależy od oczekiwań. Kiedy się ukazała ta płyta jeszcze nie wiedziałem, że taki zespół istnieje. No Portishead pokazało klasę i zaskoczyło. Zobaczymy co dalej.

  6. Marceli Szpak pisze:

    @ ostatnio nic się nie dzieje ciekawego

    Bell Orchestre, boczna odnoga Arcade Fire, trochę w stronę odjazdów Godspeed i Silver Mt. Zion, czyli precyzyjny chaos na kilka instrumentów, ale przy tym bez takiego doła. Debiut – Recording a Tape the Colour of the Light jest niesamowity, a pozostałe płyty też trzymają przyzwoity poziom.

    A post rock umarł tu, w tym kawałku (niestety rozprutym na pół):

    http://www.youtube.com/watch?v=GkWAjLd2YPs
    http://www.youtube.com/watch?v=NLG-3mhux0g

  7. Mariusz Herma pisze:

    Nie mogę Godspeedowi wybaczyć, że rozpadł się, zanim zobaczyłem ich na żywo. Oddałbym wszystkie Radioheady i inne Massive Attacki (Antony’ego nie).

    Najlepsze lata ASMZ też już niestety minęły, choć podlinkowany wyżej Milion akurat im się udał.

  8. Kamil pisze:

    Ktoś tu wyznał miłość do nieodżałowanego GYBE widzę :P No to wielka strata. Ich post-apokaliptyczne ścieżki dźwiękowe pewnie brzmiały niewiarygodnie na koncertach… Ja bym chciał zobaczyć Dirty Three z podobnych klimatów.

  9. matziek pisze:

    Mariusz – co to znaczy, że „najlepsze lata ASMZ już minęły”? Przecież dalej dają radę

  10. Mariusz Herma pisze:

    Znaczy tyle, że między „dają radę” a „czy to już geniusz??” jest pewna istotna różnica :-)

    Tryptyk He Has Left… – Born into Trouble… – This is Our Punk Rock to jedna z najpiękniejszych tego typu serii ostatniej dekady.

Dodaj komentarz