Tomasz Stańko Quintet – Dark Eyes (ECM)
Albo pogłoski o silnej ręce lidera Tomasza Stańki są przesadzone, albo wbrew temu, co deklaruje, dawno temu wymarzył sobie stuprocentowo skandynawski band. I już z myślą o takim pisał materiał na swój pierwszy album po rozstaniu z Simple Acoustic Trio – od czasu separacji funkcjonującym jako trio Marcina Wasilewskiego.
„Dark Eyes” brzmi bardziej jak płyta skandynawska, niż jak płyta Stańki: introwertyczna, rozmyta w łagodnej improwizacji, podziurawiona pęcherzami ciszy, najeżona dźwiękową drobnicą. Najpierw nastrój, a dopiero potem jazz – czyli to, w czym mieszkańcy północnych krańców Europy się specjalizują. I co my, południowcy, szczególnieśmy sobie w nich upodobali.
Sam Stańko najbardziej u Skandynawów ceni eklektyzm, wręcz ignorancję stylistyczną. Dlatego duńskiego basistę Andersa Christensena wyszukał sobie wśród międzygatunkowych tułaczy, a dotychczasowy skład kwartetu poszerzył o gitarę, którą włożył w ręce Jakoba Bro. Rodak Christensena, z racji niewielkiej ekspozycji prawie zresztą niezauważalny, w zamyśle Stańki miał wzbogacić harmoniczne możliwości bandu. W praktyce pojawia się tu dla popisów w dwóch kompozycjach Krzysztofa Komedy oraz dla rozsianych po całym albumie unison (w „Amsterdam Avenue” nawet potrójnych).
Stańko faworyzuje za to pianistę Alexiego Tuomarilę, jednego z Finów dopełniających kwintet. Drugi to perkusista Olavi Louhivuori, najmłodszy w zespole i niemal równie dyskretny, jak Bro. Tuomarila podziela wrażliwość polskiego trębacza, a przynajmniej błyskawicznie się do niej dostroił. Znakomicie wypada w „Dirge for Europe” i w „Etiudzie Baletowej Nr 3” Komedy, sprawnie spaja albumowe skrajności i wypełnia przestrzeń pod nieobecność lidera, skądinąd dosyć częstą.
No tak, a gdzie jest w tym wszystkim jest Stańko? Drzemiąca w nim energia przypomina o sobie w tytułowym „The Dark Eyes of Marta Hirsch” (cały album inspirowany jest zatytułowanym tak obrazem Oskara Kokoschki). Najdłuższa, najbardziej żywiołowa i rozimprowizowana kompozycja pozwala łatwo zapomnieć, że Stańko spędził nad nią długie nowojorskie wieczory. Klimat amerykańskiej metropolii, obecnie Stańkowej centrali oraz miejsca nagrania „Dark Eyes”, odcisnął się także na motywie przewodnim „Grand Central”. Utworu tak obrazowego, że zaraz powinien go podkupić któryś z amerykańskich reżyserów.
Wiele by nie zaryzykował, bo pierwsze dzieło nowego kwintetu Stańki jest – jak trębacz sam to ujmuje – bardziej komunikatywne niż jego poprzednie płyty. Co rokuje pewne nadzieje, że w ojczyźnie Stańki przestanie się tylko odmawiać litanię jego zasług i cenić jako „polski produkt eksportowy”, a wreszcie zacznie się go słuchać.