Nawet na niezbyt z pozoru poważne tematy można ciekawie podyskutować. W skrócie wychodzi na to, że większość płyt hip-hopowych trwa ponad godzinę, nierzadko po 70-79 minut, bo:
• gatunek jest relatywnie młody i nie ma tradycji 45-minutowego LP. Wręcz przeciwnie – tradycja DJ-ska mówiła: im więcej kawałków, sampli i loopów, tym lepiej
• sama ilość materiału świadczy o potencjale artystycznym wykonawcy – w latach 90. nagranie albumu podwójnego oznaczało: „oto mój życiowy opus” (od Tupaca i Notoriousa B.I.G. aż po Jaya-Z)
• przeciętna kariera rapera jest krótka – trzeba się wykazać, póki można
• hip-hop odwołuje się do aktualnych wydarzeń – magazynowanie utworów grozi przeterminowaniem
• technika nagrywania w dużej mierze opiera się na kopiuj-wklej i ogólnym recyclingu, a do tego dochodzą skity, ficzuringi, intra, outra… Wskaźnik praca/materiał, a zatem i koszt/materiał jest niski
• ewentualny freestyle, jak jazzowa improwizacja, powstaje znacznie szybciej niż starannie komponowane piosenki (nie mówiąc o muzyce klasycznej)
• kupę roboty odwala za rapera producent, który w rocku czy metalu rzadko kiedy zabiera się za pisanie muzyki
• wreszcie tego oczekują słuchacze – podobno zdarzały się przypadki zwracania do sklepu tych płyt hip-hopowych, które trwały poniżej godziny
W metalu z kolei:
• tradycja sprzyja zwięzłości i selekcji, a sporo klasyków gatunku nie imponowało długością, wręcz przeciwnie (patrz niespełna półgodzinne „Reign in Blood” Slayera)
• wierność fanów sprawia, że można bez obaw oszczędzić trochę materiału i wydać go później
• sprzyjają temu abstrakcyjne i obfitujące w metafizykę teksty, zawsze aktualne
• metalowe kawałki często są bardzo szybkie (kilkadziesiąt bpm przed hip-hopem), więc riffy i, hem, melodie równie szybko się wyczerpują
• zmęczenie rąk (szczególnie na koncertach) sprzyja zwięzłości. Wolniejszy i mniej złożony (kompozycyjnie) metal od dłużyzn nie stroni: patrz Sunn O)))
• nie dość że szybki, to jeszcze skomplikowany: napisanie materiału, wyćwiczenie, spamiętanie i nauczenie kolegów z zespołu – to wszystko musi trwać
• oczywiście jest mnóstwo bardzo długich albumów metalowych, a progmetal aż kipi od nich, więc bezpieczniej byłoby porównać hip-hop z popem, ale pokusa większego kontrastu wygrała.
zapomniałeś o podstawowym założeniu – gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy!
Ulubiona rap płyta – Illmatic, krótko, zwięźle i na temat. Petarda na jednym winylu. Strasznie irytują mnie hip-hopowe molochy, bo rzadko który trzyma równy poziom. Zawsze lepiej brzmią po skróceniu do 45-50 minut (i tak nie przeważnie nie rozumiem co tam po angielsku do mnie nawijają, więc sobie słabsze kawałki wycinam bez żalu). To się tyczy w ogóle chyba każdego gatunku, ~45 to dla mnie czas idealny, na odstępstwa mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. Szkoda, że w hip-hopie jest na odwrót i przeważają właśnie te przydługie nagrania. A już kompletnie nie mogę się nadziwić Ostremu, który rok w rok serwuje 80 minut muzyki. I choć bity coraz lepsze, to lirycznie nuda, nuda, nuda.
O „Illmatic” nawet chciałem wspomnieć – jak bardzo odstaje od reguły świadczy właśnie to, że wszyscy pamiętają o jego długości (krótkości).
Jeśli chodzi o ogólną optymalną długość płyt (bo trochę inaczej jest z popem, inaczej z ambientem), to miałem kiedyś moment, kiedy automatycznie odkładałem album widząc na ekranie odtwarzacza coś w rodzaju 74:56. Wtedy mniej więcej pojawił się Antony ze swoim półgodzinnym strzałem w dziesiątkę (jedenastkę).
Umiejętność selekcji materiału to cecha często ważniejsza niż charyzma czy talent kompozytorski. Przynajmniej tak było do niedawna – gdy powrót do pojedynczych tracków w pełni się dokona, to selekcję będziemy sobie urządzać sami. Nawet hiphopowe skity będą zagrożone, bo po co je ściągać?
@ Maciek – piękne!
Ja nigdy nie potrafiłem pomijać kawałków, albo album podobał mi się w całości, albo nie podobał się wcale i przestawałem go słuchać. Często zresztą wcale nie wiem, co wyrzucić, po prostu samo natłoczenie takiej ilości materiału sprawia, że ciężko mi przebrnąć przez całość. Teraz rozumiem dlaczego: wychowałem się wszak na metalu!
Nie wychowałem się na metalu, ale słuchanie pojedynczych piosenek niespecjalnie mnie bawi – cenię w muzyce coś takiego jak „klimat”, a tego w pięć minut nie da się zbudować.
Z drugiej strony ze smutkiem obserwuję, jak czytelniczo przestawiam się z czytania książek na krótsze formy, więc ze słuchaniem może być tak samo.
no dla mnie też duża część albumów hip-hopowych jest po prostu za długa, co na starcie negatywnie mnie do nich nastawia. jest kilka chlubnych wyjątków oczywiście, przy których te 70 minut upływa bardzo szybko.
jeszcze jedną rzeczą która mnie irytuje jest długość pojedynczych numerów w albumach elektronicznych. często minimalowcy, dubstepowcy czy dramenbejsowcy robią kawałki pod miksowanie i takie numery trwają po 6-7 minut. okropnie mnie to wkurza, biorąc pod uwagę że wszystko można zamknąć w czasie o połowę krótszym.
Koherencja to ogólny problem dla artystów od czasu pojawienia się dominacji nośnika CD. Prawie 80 minut muzyki na jednej płycie bardzo kusiło i kusi wielu artystów, a że hip-hopowcy mają problem z wyczuciem formy to już wiadomo od dawna. Nas to jedno, ale np. takie Public Enemy nagrywało płyty po 60 minut i nie nudziło. Niestety to są anomalie, a od dawna twierdzę, że taka optymalna długość płyty najlepiej zamyka się gdzieś tak do 50 minuty. Oczywiście tendencje do robienia długich płyt w muzyce elektronicznej (ambient króluje) służą ku budowaniu odpowiedniego klimatu i chyba uczenia słuchaczy cierpliwości na to wychodzi, ale takie Stars Of The Lid mogłoby nagrywać trochę krótsze albumy i źle by na tym wyszło. A co o można powiedzieć o muzyce dronowej? Natural Snow Buildings to maksymaliści godni Wagnera. Nie każdy lubi Mortona Feldmana, tak jak nie każdy przyjmuje pociski od Slayera, ale równość materiału niestety nie idzie zbyt często w parze z jego długością trwania. Prosty wniosek dla hip-hopowców i nie tylko – nagrywajcie państwo krótsze, ale treściwsze płyty.
„Szkoda, że w hip-hopie jest na odwrót i przeważają właśnie te przydługie nagrania.”
„O ?Illmatic? nawet chciałem wspomnieć ? jak bardzo odstaje od reguły świadczy właśnie to, że wszyscy pamiętają o jego długości (krótkości).”
Aż mnie zastanowiło – otworzyłem szufladę, odpaliłem Wikipedię i proszę, parę przykładów obalających powyższe stwierdzenia (a wymieniam płyty najbardziej znane):
Method Man „Tical” – 43:49
Beastie Boys „Licensed To Ill” – 44:33
Eric B. & Rakim „Paid In Full” – 45:08
EPMD „Strictly Business” – 45:22
Jeru The Damaja „The Sun Rises in the East” – 39:33
większość płyt Run-D.M.C., w tym debiut (39:27!)
Wszystkiego, co znalazłem nawet nie wpisywałem.
Panie, ale to jest porównanie hh z epoki płyt CD z metalem z czasów winylowych. Nawet Slayer nie nagrywa już 30-minutowych płyt, o pokoleniu blackmetalowców, postmetalowców, dronemetalowców wyrosłych w drugiej połowie lat 90. nie wspomnę – ci mają numery po 10 minut (raperzy przynajmniej w obrębie jednej piosenki są bardziej zdyscyplinowani) i pakują na CD ile się zmieści, szczególnie od czasów, kiedy zakumali, że nie tylko bity można kleić w sypialni, ale i leśne riffy. Wcześniej płyty metalowe były krótsze głównie dlatego, że nagranie 5 (albo i więcej) instrumentów na śladach i zmiksowanie tego kosztowało fortunę.
Wpis bazuje na karkołomnym założeniu – nie tyle trudnym do udowodnienia, co łatwym do obalenia za pomocą kilku przykładów, które to obalenie można w sekundę obalić kilkoma innymi przykładami ;-) No i jasne, że mowa o gatunku widzianym z lotu ptaka, a nie dziwadłach lat ostatnich i pewnych mutantach (patrz podwójne progmetalowe 120-minutówki, bo solówka musi potrwać ten kwadrans. Przepraszam). Jednak Kill 'Em All jest dla mnie większym wyznacznikiem dla metalu niż dłuższe o zbyt wiele minut St. Anger.
Ale ogólnej tezy jednak będę bronił, bo tak podpowiada mi empiria i zawartość półek (choć wiem, że przy Twojej Jarku empirii moja wymięka :-)
> Jednak Kill ?Em All jest dla mnie większym wyznacznikiem dla metalu niż dłuższe o zbyt wiele minut St. Anger.
to o tyle karkołomny przykład, że gdybyś wyciągnął średnią z długości Metallikowych płyt, wyszłoby że są bardziej hiphopowi niż Wu-Tang Clan :-) to właśnie Kill’Em All jest wyjątkiem od reguły… może dlatego, że to płyta Megadeth? ;-)
Następny wpis będzie miał tytuł: Dlaczego mimo poprzedniego wpisu płyty Metalliki są dłuższe niż płyty Wu-Tang Clan :-))
Bo jednak „długość” jest miarą subiektywną, ściśle związaną z nośnikiem. Kiedy nie było wypasionych odtwarzaczy, które odliczały czas trwania utworów co do sekundy, zupełnie inaczej ją postrzegano. Wystarczy spojrzeć na dzieła muzyki klasycznej i przebogatą historię ich nieprzystawalności do kolejnych formatów nagraniowych. Według mnie to bardziej kwestia wykształcenia percepcji, jak z tym czytaniem książek, niż „rzeczywistych” parametrów sztuki.
Fajnie by było sprawdzić jeszcze dodatkowo, ile na płycie h-h zajmują wszystkie skity, interludes i przegadywanki między kawałkami, które czasem są fajne, ale najczęściej wk! niemożebnie*, a potrafią podbić długość o dobrych 20 kilka minut.
*Najlepsza tegoroczna polska płyta** jest w ten sposób prawie, że zajechana, pomiędzy obłędnie dobrymi kawałkami, chłopaki napakowali tyle inside jokes i przegadywanek ze studia, że żałuję, że nie mam skipa gdzieś na kablu słuchawek, coby to omijać.
** Ortega Cartel – Lavorama
Marceli – ale tu jest akurat remis, na metalowych płytach wyją wiatry, skrzypią cmentarne bramy, a kościelne organy posępnie grają ci twą ostatnią kołysankę…
O! Zdefiniowałeś mi właśnie Dead Can Dance. Metalowe Interludia :)
http://www.myspace.com/wyzwolenizbeznadziei Testujciee i Kometujciee małolacikaa ;))) !