(Dane organizatorów skorygowane o stałą PR. Żeby się przesadnie nie ekscytować, zauważmy na wstępie, że w lipcu przy okazji The Tall Ships’ Races do Gdyni zjechało 1,2 mln osób).
Przystanek Woodstock – 400 tys.
!(pauza na aplauz)
Opener – 60 tys.
Orange Warsaw – 50 tys.
Coke Live – 30 tys.
Ostróda Reggae Festival – 20 tys.
Audioriver – 12 tys.
Jarocin – 10 tys.
Francophonic Festival – 10 tys.
Selector Festival – 8-9 tys.
Off Festival – 8 tys.
Szczecin Rock – 7,5 tys.
Reggaeland – 7 tys.
Rawa Blues – 5 tys.
Tauron Nowa Muzyka – 4 tys.
Plus kilkanaście innych, plus Madonna, U2, Radiohead i inne gwiazdy maltańskie, plus kilkaset koncertów, które z takiego czy innego powodu wypada uznać za „ważne”. No, dużo tego było w 2009. Cieszyliśmy się jak dzieci z tej klęski urodzaju – to znaczy biadoliliśmy, ile nas omija. Z radością obserwowaliśmy, jak do rozpieszczonej Warszawy dołączają nowe centra koncertowe: Wrocław (brawo Firlej) czy Katowice (brawo Hipnoza).
Tyle że na większość z powyższych imprez mogłoby, czasem wręcz powinno, przyjść znacznie więcej osób. Nie wiem, w jakim stopniu rzecz dotyczy pojedynczych koncertów, w każdym razie Madonna mimo sprawnej promocji i wiernego wsparcia postronnych rekordu nie pobiła. Przebił ją za to na Wiankach Lenny Kravitz – zawsze to lepiej nie widzieć nic za darmo, niż za kilkaset złotych, co potwierdza też casus Woodstocku.
I tutaj pojawiają się dwa pytania:
• czy ubiegły rok był przełomowy i kilka lat po akcesji politycznej na dobre dołączyliśmy do tzw. Europy? A może syciliśmy hodowany przez dziesięciolecia głód, ale ściąganie dotąd nieściągniętych kończy się, a nadciąga przesyt? I czy finansowo wytrzymamy rozpędzonych promotorów?
• czy po kilku latach „nadrabiania zaległości”, zaczną zjeżdżać do Polski gwiazdy bieżącego sezonu, a nie poprzednich? Coś w rodzaju wizyty Speech Debelle na Nowej Muzyce (i niedoszłej Dana Deacona), Animal Collective w Jarocinie.
Marne to pocieszenie, ale o to pierwsze pytają się na początku roku także Brytyjczycy. Bo w ubiegłym liczba festiwali na Wyspach dobiła setki i to mimo odwołania części imprez z powodu epidemii. U nas póki co sprawa wygląda nie najgorzej: pod zakładką Koncerty 2010 zebrało mi się już sporo ponad pół setki koncertów. Dopisują się kolejne festiwale, a więc te powyższe liczby organizatorów w miarę satysfakcjonują (wyłączając może Artura Rojka).
W ubiegłym roku o tej samej porze mieliśmy tego dwa razy mniej, za to promotorzy straszyli silnym kryzysem i słabym złotym, które jesienią miały doprowadzić do posuchy – a pamiętamy, co w końcu działo się w listopadzie. A przy okazji chopinowskiej dwusetki dochodzi nam rozbuchane jak nigdy skrzydło klasyczne. I tak oto znów zaczynam się bać, czego w nadchodzącym sezonie nie zobaczę.
Myślę, że na przesyt jeszcze za wcześnie, bo mimo nasyconych line-upów wielu polskich imprez wciąż nienasycona pozostaje większa część Polski. Imprezy odbywają się głównie (co zresztą widać doskonale w Twojej rozpisce) we Wrocławiu, Warszawie, Trójmieście, Krakowie, czasami myknie gdzieś tam Łódź, Poznań. Wschód Polski dopiero zaczyna się ruszać, co też rzadko jest zauważane (pan redaktor zresztą przespał Tinawiren, nie mylę się? ;) ). Więc wg mnie przesyt jeszcze nie jest groźny, dopóki nie zakończyła się „ekspansja”, bo dla Lublinianina jechać na Radiohead do Poznania to prawie jak wyjechać za granicę ; ). BTW podobno bardzo blisko jest do sprowadzenia Lou Reeda i Johna Zorna do Lublina, więc jak co to zapraszam na Perełkę.
Słuszna uwaga. Ale myślę, że te też nadrobimy, musi się tylko znaleźć człowiek, a zespoły przyjeżdżać na więcej niż 1-2 koncerty („jedyny występ w…” naturalnie daje się w którymś z największych miast danego kraju). Miejskie pieniądze też pomagają tam, gdzie prywatne nie zaryzykują. Zeszły rok był wyjątkowo nie warszawo-centryczny, w tym może pójdziemy o krok dalej.
Tinariwen nie dość wtedy jeszcze doceniałem. Choćby grali za rogiem mógłbym przegapić…
Z tym Rojkiem to jest tak – nam się ciagle wydaje że taki typ alternatywy, jaki jest prezentowany na Offie, ma u nas spore rzesze zwolenników, bo żyjemy w takiej, a nie innej sieciowej przestrzeni. Ale ja wiem (bo widzę na codzień) ze taki lajnap z Mysłowic, to by może przyciagnął dużo więcej ludu ale w zachodniej ełropie, a nie u nas. U nas jednak pod tym względem nadal rmf i majnstim. Na AC/DC to co innego, narodowe poruszenie pewnie będzie. Jesli u nas taki festival nie ma przynajmniej jednego uczestnika bardziej pod masy, to przepada. Inna sprawa że mi taki kameralny Off bardzo, ale to bardzo pasuje, tylko się boję żeby Rojek przez frekfencję zapału nie tracił. Ołpener to jednak juz muzucznie i organizacyjnie przestaje byc impra dla mnie. Starość
„BTW podobno bardzo blisko jest do sprowadzenia Lou Reeda i Johna Zorna do Lublina, więc jak co to zapraszam na Perełkę.”
Pozdrawiam krajana, który – jak widzę – też ma misję internetowej promocji wydarzeń kulturalnych w Lublinie.
Keep up the good work, bo to chyba jedyny sposób, żeby ktoś w końcu dostrzegł, iż Polska nie kończy się na lewym brzegu Wisły (Mariuszu piję do Ciebie, bo w zestawieniu na 2010 nie ma nic o Lublinie).
Dobra, dość tego nachalnego marketingu, ad rem: jeśli ktoś uważa, że radni małych Mysłowic nie rozumieją, że kultura to fenomenalny sposób na rozsławienie miasta i zbicie kasy na przyjezdnych, to co powiedzieć o dużej Łodzi, która odmawia budowy centrum dla Camerimage?
Zresztą, w Lublinie nie jest wiele lepiej, Inne Brzmienia co roku muszą gryźć i drapać, żeby radni znów wyłożyli kasę na kolejną edycję. Wciąż wygrywa myślenie „najpierw chodniki naprawiać, a kulturę na później zostawmy”.
No, no, przecież nie robię tego kalendarium wg miast, tylko wykonawców :-) Jeśli powinienem dopisać coś lubelskiego – zapraszam!
I jeszcze jedno a propos wypowiedzi Marcela: o to właśnie chodziło w „przesycie”, albo przynajmniej nasyceniu długo hodowanego głodu, że teraz jeszcze fanom z przysłowiowego Lublina chce się jechać do przysłowiowego Poznania na przysłowiowe Radiohead.
Ale już za trzecim, czwartym – może za drugim – razem nie będzie. Tylko po części zależy to od tego, czy w samym przysłowiowym Lublinie będą się odbywały dobre koncerty. Powiedzenie sobie „Już ich widziałem” po prostu rozbraja wiele wyjazdowych myśli, a coraz częściej możemy sobie tak powiedzieć (i fajnie).
„No, no, przecież nie robię tego kalendarium wg miast, tylko wykonawców :-)”
Toż się domyślam przecie:)
Wcale nie mam pretensji, po prostu to symptomatyczne, że Lublin wciąż nie kojarzy się z festiwalami.
Ale jakbyś zacynknął, że Lou Reed, John Zorn, Laurie Anderson, Philip Glass i Arvo Part przyjeżdżają na Kody (15–22 maja), to byłoby całkiem miło. Bo z tego, co pamiętam, to się np. ostatnim Partem nieźle podnieciłeś?
To potwierdzone? Wow, rzeczywiście będzie dobrze, tzn źle.
„To potwierdzone? Wow, rzeczywiście będzie dobrze, tzn źle.”
Na najnty najn persent. Kłopotem (tym łan persentowym) jest jeno sam Reed, który bywa nieprzewidywalny i chimeryczny, ale jeśli żonka go do pionu ustawi, to przyjedzie.
No ja chciałem to na Uwolnij klepnąć w zapowiedziach to mnie pani z Kodów zganiła, że dziennikarze be i nie chcą się podporządkować, bo to jeszcze nie w 2016 procentach klepnięte. Ale Kurier pisał, strona miasta pisała, bo się im wymskło, więc powinno być dobrze, tzn. źle.
Poza tym Reed to najmniej ciekawa pozycja z przewidywanego lajnapu.
No i Juwenalia mają być też duże, może nie ambitne (coś w stylu indie-srindie Futureheads z tamtego roku, tylko większe), ale jak będzie coś wiadomo to też damy znać ; )
Jelczem przez knieje, do ESK 2016! Po drodze (również) naprawiając lubelskie chodniki, których ofiary powinny być uczczone skromnym pomnikiem na placu Litewskim.
na futureheads w zeszłym roku było całkiem sympatycznie :)A skoro ma być większe to może franza ferdinanda zaproszą. :P
ps. Potwierdza się, że słówko „przysłowiowy” jest używane przez dziennikarzy niezwykle często.
@ Jelczem przez knieje, do ESK 2016! Po drodze (również) naprawiając lubelskie chodniki, których ofiary powinny być uczczone skromnym pomnikiem na placu Litewskim
Spojrzałem na lublińskie propozycje do pod ESK, spojrzałem na katowickie i tak mi wyszło, ze a może by tak jednak do Lublina na stałe…?
nie lublińskie, a po prostu lubelskie ;-)
Off Festiwal: Basiński, Fennesz, Matmos. Nieźle. Czemu tylko, do ciężkiej cholery, ten festiwal jest wtedy, kiedy chcę odpocząć po trudzie całorocznej pracy i wybrać się gdzieś w jakieś góry?
BTW, taka impreza jak OFF powinna być finansowana przez całą Aglomerację – Mysłowice to jest jedno z najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych jej miast i naprawdę trudno się dziwić radnym, że nie za bardzo chcą dawać kasy na imprezę, z której ani nie będzie konkretnych zysków promocyjnych, ani nie skorzystają z niej za bardzo mieszkańcy miasta.
Zacne nazwiska, ale po ostatnim sezonie do reszty straciłem wiarę w laptopowców na dużych scenach. Ambient na stojąco, w tłumie, to jakaś sprzeczność. Kusi tylko ten chopinowski motyw przewodni.
Kusi to Matmos i to fest. Nie spodziewałbym się po nich klikowego nudzenia :)
No ja też mam takie obawy. Inna sprawa, że Rojek chyba jest tego świadom?
„Ostróda Reggae Festival ? 20 tys.”
wow. Ja pamiętam to jako małą imprezę jeszcze. Ładnie.
Co do centrów koncertowych – ja dodałabym jeszcze organizatorów, którzy sprowadzają różnie dziwne rzeczy do naszego dziwnego kraju, nie tylko stawiając na kluby warszawskie. Mówię tu m.in o Front Row Heroes, Promusicage czy Knock Out Productions. Im tez należą sie brawa za, duże nierzadko, ryzyko.
Jarocin to, moim zdaniem, jeszcze szukający swojej tożsamości potworek, bedacy rozrywanym przez punkowa przeszłość i chęć pozbierania nowej klienteli. Plus dla mnie byl zawsze średnio bezpieczny:(
co do Trojmiasta – położenie aglomeracji, słaba komunikacja, „rozlazłość” Trojmiasta „normalnego” i „kaszubskiego” – naprawdę mało jaki koncert może sie tam udac frekwencyjnie:(