Małe Instrumenty – wywiad

Małe Instrumenty (foto promocyjne)

Wywiad w nieco okrojonej wersji ukazał się w „Przekroju” 1/2010. Na MySpace można podsłuchać fragmenty zjawiskowego debiutu Małych Instrumentów, płyty „Antonisz”, która robi furorę wszędzie tam, gdzie tylko dopuści się ją do głośników.

Ile instrumentów zdążyliście już nazbierać?

Paweł Romańczuk: Około dwustu.

Najbardziej oryginalne?

Urządzenie zaopatrzone w ołówek, które służy jednocześnie do rysowania i grania muzyki. Jego sekret polega na tym, że grafit jest przewodnikiem prądu. Chociaż to dźwięk elektroniczny, jest od nas fizycznie zależny. Mamy też maszynę do pisania, która gra zamiast pisać, wydaje dźwięki. Albo saksofon na korbkę czy gwizdek na dyski. W tym ostatnim przypadku za pomocą korbki uruchamiamy mechanizm, który obraca perforowany talerz z tektury, a ten reguluje przepływ powietrza, a w konsekwencji dźwięk.

Skąd w ogóle wziął się pomysł ograniczenia instrumentarium do przedmiotów niewielkich rozmiarów?

Fascynowałem się tego rodzaju muzyką na długo przed założeniem Małych Instrumentów. Na świecie to dojrzała scena: są festiwale, wyspecjalizowane wytwórnie płytowe i dziesiątki wykonawców z Japonii, Francji, Niemiec czy USA. Około 2005 roku stwierdziłem, że jeśli w Polsce taki zespół miałby zaistnieć, to muszę go sam założyć. Na początek kupiłem kilka instrumentów i zacząłem zbierać skład, który udało się skompletować w 2007 roku. Wszyscy mieliśmy wcześniej do czynienia z bardziej tradycyjnymi instrumentami – ja grałem na kontrabasie.

Trudno było przekonać słuchaczy, że nie robicie sobie żartów?

Na pewno jest to coś nowego, a to i pomaga, i trochę przeszkadza. Ale ostatecznie nie chodzi o to, aby stać się jakimś komercyjnym rekinem. Zależy nam głównie na realizacji własnych potrzeb dźwiękowych.

Debiutancki album poświęciliście Julianowi Antoniszczakowi, reżyserowi i kompozytorowi. Dlaczego on?

Moja fascynacja tą postacią zaczęła się jeszcze w latach 90., kiedy udało mi się zgromadzić filmy Antonisza. A muzyka podobała mi się tym bardziej, że była autorstwa samego reżysera. Gdy planowałem stworzenie Małych Instrumentów, wiedziałem, że w repertuarze oprócz własnych kompozycji powinienem uwzględnić utwory Antonisza. Jego muzyka to skrzyżowanie estetyki orkiestry marszowej z korzeniami polskiej muzyki ludowej i eksperymentem dźwiękowym właściwym latom 60. To bardzo pociągające i inspirujące. Natomiast gdy w 2007 roku dowiedziałem się, że na festiwalu Era Nowe Horyzonty będzie miała miejsce retrospektywa jego filmów, przekonałem organizatorów, by przed projekcjami przedstawić publiczności repertuar muzyczny. Od Antonisza zaczęliśmy, więc chcieliśmy to pokazać na płycie. Ale materiału do nagrania mielibyśmy na kilka kolejnych krążków.

Małe instrumenty to mały dźwięk – jak sobie radzicie z ich niedostatkami?

Małe instrumenty. Nawet malutkie.Poza frapującymi brzmieniami są oczywiście ograniczenia, ale to dla nas szkoła akceptowania wszystkich dźwięków. Nie tylko tych, które zostały uznane przez kanon jako brzmienia instrumentalne. Uwalniając myślenie o muzyce, staramy się nadawać równorzędne znaczenie rozmaitym odgłosom, które nas otaczają. Zresztą nie jest to nasz autorski pomysł, ale szersza idea, która zrodziła się w XX wieku. Cały pion muzyki współczesnej odnajduje dźwięki tam, gdzie nie zwykło się ich szukać.

Gdzie szukacie instrumentów? W sklepach z zabawkami?

Najczęściej na aukcjach internetowych. Wiele z nich to rzeczywiście zabawki muzyczne przeznaczone dla dzieci, ale korzystamy także z takich instrumentów małych rozmiarów, jak mandolina czy ukulele. Inna grupa to instrumenty edukacyjne. Nie są już zabawkami, ale wciąż nie nadają się do wykonywania muzyki akademickiej. Jest cały szereg przedmiotów dźwiękowych, które nie mają cech instrumentu, ale wydają dźwięki. Te przydają się przy bardziej abstrakcyjnych konstrukcjach muzycznych, bo nie można wydobyć z nich melodii czy harmonii. Jeszcze inny sposób to modyfikowanie urządzeń elektronicznych w celu osiągania jakichś zaskakujących zjawisk brzmieniowych.

A co z instrumentami  elektronicznymi królującymi dziś w dziecięcych pokojach?

Nasze najciekawsze znaleziska pochodzą z lat 50., 60. i 70. ubiegłego wieku. Zabawki muzyczne przeżywały wtedy znacznie bardziej barwny okres niż ma to miejsce dzisiaj. Inwencja producentów była wówczas niebywała. To instrumenty z „żywymi” elementami, grające struną, membraną czy blaszką. Dzisiaj mamy do czynienia z jedną wielką symulacją. Kupujemy instrument, który ma brzmieć jak gitara, ale zamiast struny jest guzik, który odtwarza bardzo niskiej jakości dźwięk elektroniczny. Ostatecznie nie otrzymujemy ani brzmienia faktycznej gitary, ani nie mamy na dźwięk żadnego fizycznego wpływu. To, co robimy, polega między innymi na pokazywaniu pewnej prawdy muzycznej. Promujemy brzmienia takie, jakimi są, a nie udajemy, że coś brzmi tak, jak niby powinno.

Ile instrumentów zdążyliście już nazbierać?

Około dwustu.

Najbardziej oryginalne?

Jest urządzenie zaopatrzone w ołówek, które służy jednocześnie do rysowania i grania muzyki. Jego sekret polega na zauważeniu, że grafit jest przewodnikiem prądu. Chociaż jest to dźwięk elektroniczny, jest od nas fizycznie zależny. Mamy też maszynę do pisania, która gra zamiast pisać, wydaje dźwięki. Albo saksofon na korbkę czy gwizdek na dyski. W tym ostatnim przypadku za pomocą korbki uruchamiamy mechanizm, który obraca perforowany talerz z tektury, a ten reguluje przepływ powietrza, a w konsekwencji dźwięk.

Skąd w ogóle wziął się pomysł ograniczenia instrumentarium do przedmiotów niewielkich rozmiarów?

Ja tego rodzaju muzyką fascynowałem się na długo przem założeniem Małych Instrumentów. Na świecie to zupełnie dojrzała scena: są festiwale, wyspecjalizowane wytwórnie płytowe i dziesiątki wykonawców z Japonii, Francji, Niemiec czy USA. Około 2005 roku stwierdziłem, że jeśli w Polsce taki zespół miałby zaistnieć, to chyba muszę go sam założyć. Kupiłem na początek kilka instrumentów i zacząłem zbierać skład, który udało się skompletować w 2007 roku. Wszyscy mieliśmy wcześniej do czynienia z bardziej tradycyjnymi instrumentami ? ja przykładowo grałem na kontrabasie.

Trudno było z początku przekonać słuchaczy, że nie robicie sobie żartów?

Na pewno jest to coś nowego, a to trochę pomaga, a trochę przeszkadza. Ale ostatecznie nie o to chodzi, aby być jakimś komercyjnym rekinem. Nam zależy na realizacji własnych potrzeb dźwiękowych.

Swój debiutancki album poświęciliście Julianowi Antoniszczakowi, reżyserowi i kompozytorowi. Dlaczego on?

Moja fascynacja tą postacią zaczęła się jeszcze w latach 90., kiedy udało mi się zgromadzić filmy Antonisza. A muzyka podobała mi się tym bardziej, że była autorstwa samego reżysera. Gdy planowałem stworzenie Małych Instrumentów, wiedziałem, że w repertuarze oprócz własnych kompozycji powinienem uwzględnić utwory Antonisza. Jego muzyka to skrzyżowanie estetyki orkiestry marszowej z korzeniami polskiej muzyki ludowej i eksperymentem dźwiękowym właściwym latom 60. To bardzo pociągające i inspirujące. Natomiast gdy w 2007 roku dowiedziałem się, że na festiwalu Era Nowe Horyzonty będzie miała miejsce retrospektywa jego filmów, przekonałem organizatorów, by przed projekcjami przedstawić publiczności repertuar muzyczny. Od Antonisza zaczęliśmy, więc chcieliśmy to pokazać na płycie. Ale materiału do nagrania mielibyśmy na kilka kolejnych krążków.

Małe instrumenty to mały dźwięk ? jak sobie radzicie z ich niedostatkami?

Poza frapującymi brzmieniami oczywiście mają one swoje ograniczenia, ale to jest dla nas pewna szkoła akceptowania wszystkich dźwięków. Nie tylko tych, które zostały uznane przez kanon jako brzmienia instrumentalne. Uwalniając myślenie o muzyce, staramy się nadawać równorzędne znaczenie rozmaitym odgłosom, które nas otaczają. Zresztą nie jest to nasz autorski pomysł, ale szersza idea, która zrodziła się w XX wieku. Cały pion muzyki współczesnej odnajduje dźwięki tam, gdzie nie zwykło się ich szukać.

Gdzie szukacie instrumentów? Pierwsza myśl to: sklepy z zabawkami.

Najczęściej na aukcjach internetowych. Wiele z nich to rzeczywiście zabawki muzyczne przeznaczone dla dzieci, ale korzystamy także z takich instrumentów małych rozmiarów, jak mandolina czy ukulele. Inna grupa to instrumenty edukacyjne. Nie są już zabawkami, ale wciąż nie nadają się do wykonywania muzyki akademickiej. Jest cały szereg przedmiotów dźwiękowych, które nie mają cech instrumentu, ale wydają dźwięki. Te przydają się przy bardziej abstrakcyjnych konstrukcjach muzycznych, bo nie sposób wydobyć z nich melodię czy harmonię. Jeszcze inny sposób to modyfikowanie urządzeń elektronicznych w celu osiągania jakichś zaskakujących zjawisk brzmieniowych.

A jaki jest wasz stosunek do instrumentów elektronicznych, które królują dziś w dziecięcych pokojach?

Nasze najciekawsze znaleziska pochodzą z lat 50., 60. i 70. ubiegłego wieku. Zabawki muzyczne przeżywały wtedy znacznie bardziej barwny okres niż ma to miejsce dzisiaj. Inwencja producentów była wówczas niebywała. To przede wszystkim instrumenty z ?żywymi? elementami, grające struną, membraną czy blaszką. A dzisiaj mamy do czynienia z jedną wielką symulacją. Kupujemy instrument, który ma brzmieć jak gitara, ale zamiast struny jest guzik, który odtwarza bardzo niskiej jakości dźwięk elektroniczny. Ostatecznie nie otrzymujemy ani brzmienia faktycznej gitary, ani nie mamy na dźwięk żadnego fizycznego wpływu. To, co robimy, polega między innymi na pokazywaniu pewnej prawdy muzycznej. Promujemy brzmienia takie, jakimi są, a nie udajemy, że coś brzmi tak, jak niby powinno. W przypadku większości chińskich gadżetów jest to oczywiście niemożliwe.

fine.




5 komentarzy

  1. k pisze:

    Koncert 20 stycznia w Trafficu. :-)
    A filmy antonisza są niesamowite.

  2. Mariusz Herma pisze:

    Najlepszy najkrótszy koncert na jakim byłem ;-)

  3. k pisze:

    No to bardzo się cieszę, bo to jakby dzięki mnie ;-)
    A tak serio, to jednak trochę głupio wyszło. :P

  4. Mariusz Herma pisze:

    To dobrze świadczy o zespole, kiedy swoim występem raczej rozbudza apetyt, niż go zaspokaja.

  5. k pisze:

    Taka długość występu raczej z trudem może cokolwiek zaspokoić :P

Dodaj komentarz