Na dobry początek

Owen Pallett - HeartlandOwen Pallett – Heartland (Domino)

Ocena: 5/6

Pracę nad „Keep the Dog Quiet” rozpoczął od, cytuję, „modelowania brzmienia”. Skądinąd znakomite „Lewis Takes Action” jest świadomie wykalkulowanym haczykiem dla radia (naiwniak?). Syntetyczną orkiestrę w „Flare Gun” rozrzucił po kanałach tak, że bardziej panoramy rozciągnąć się nie da. A „Red Sun No. 5” bierze swój tytuł stąd, że miał (co najmniej) pięć różnych wersji.

O nie, Owen Pallett – do niedawna a.k.a. Final Fantasy, ale Japończycy w końcu upomnieli się o nazwę – nie należy do typowych songwriterów, którym rzeczy „wychodzą” – aczkolwiek jako aranżer często takowych wspomaga. U niego pisanie zaczyna się w głowie. Na szczęście praca koncepcyjna nie doprowadziła go do przerostu formy nad treścią. Ciągle są to piosenki, tyle że przepełnione melodiami i pomysłami harmonicznymi tak nietypowymi (nienaturalnymi?), że Pallett mógł je wymyślić tylko z ołówkiem – a nie kostką gitarową – w dłoni.

Zazwyczaj liściasta piątka wiąże się u mnie ze zjawiskiem zachwytu, do którego Pallettowi odrobinę brakuje (a może to mnie zabrakło – i czas to zmieni). Ale niech ma, bo jego wszechstronność aranżacyjna – akustyka! elektronika! symfonika! – wprost przeraża. A w swojej kategorii – rozklekotanego alternatywnego popu indyjskiego podszytego akademickim myśleniem – nie ma sobie równych. Inna rzecz, że najpewniej jest w tej kategorii sam. I może stąd tyle smutku w jego głosie.

Four Tet - There Is Love in YouFour Tet – There Is Love In You (Domino)

Ocena: 5/6

Się udał początek roku wytwórni – znów – Domino, co po sukcesach z roku ubiegłego – wspomnijmy Dirty Projectors, Animal Collective, Junior Boys i Wild Beasts – woła o pomstę do konkurencji (życzę powodzenia!). Spodziewam się wprawdzie marudzenia, że nowe Four Tet za mało efektowne bądź odkrywcze, tyle że w muzyka Four Tet zawsze opierała się na ?za mało?.

Jeśli ktoś uskarża się na wstrzemięźliwość melodyczną, to niech da sobie jeszcze parę przesłuchań – frajda się pojawi, za to nie zamęczy po dwóch kolejnych obrotach. Jeśli komuś odbiór uprzykrza częsta monotonia stopki, to świadczy głównie o tym, że nie rozumie drogowskazów: w tym momencie na czymś innym należy koncentrować uwagę. Z drugiej strony sam rytm w dziewięciominutowym „Love Cry” załatwia mu VIP-owską miejscówkę na singlowej liście roku (myślicie już nad swoją?), choć mam też innych faworytów.

Ale i tak sekret muzyki Kierana Hebdena tkwi gdzie indziej – podpowiedzią służą okładka i tytuł. Ta pierwsza, wraz z jej barwami, bo obcowanie z tą płytą przypomina patrzenie na coś ładnego, dotykanie czegoś przyjemnego, wąchanie czegoś pachnącego. Mówiąc krótko: czerpanie przyjemności z obcowania z piękną materią. Niechby Hebden rozebrał te swoje puzzle na pojedyncze dźwięki, a i tak mógłbym się godzinami w nie wsłuchiwać. A tytuł, bo jeszcze fajniejsze jest to, co ta płyta robi ze słuchaczem. Przekonuje.

Fine.




14 komentarzy

  1. pagaj pisze:

    @Four Tet – nie słuchałem jeszcze, tak jak i Palletta (Domino ma u mnie strasznie przegrane za ich taktykę w dziedzinie sprzedaży empetrójek), ale hej! argument „trzeba posłuchać kilka razy, żeby docenić” w dzisiejszych czasach nadmiaru muzyki jest coraz bardziej nie-halo ;)

  2. Mariusz Herma pisze:

    A bo to z autopsji – po dwóch przesłuchaniach wstawiłbym dwójkę. Poza tym miałem napisać „trzeba posłuchać uważnie” albo „na przyzwoitych głośnikach/słuchawkach”, ale wtedy dopiero bym się pogrążył.

  3. kleschko pisze:

    Oceny jak najbardziej zasłużone!
    Blog czytam od niedawna. Podoba mi się. Zaglądam tu codziennie. Tak trzymać!

  4. pszemcio pisze:

    pagaju, tylko że niestety czasem kilka razy trzeba, to jakby… odwieczne prawo natury:P

    u mnie na dobry początek roku Field Music i zamierzam głosić wszędzie dookoła, jaka to zajebista płyta, Pallet w kolejce

  5. Piąty Bitels pisze:

    Pallett po prostu dobry, Four Tet ? na tę sekundkę ? sporo więcej niż dobry. Rok zaczął się więc bez wodotrysków, ale i tak pysznie.

  6. Mariusz Herma pisze:

    Świetne Beach House, Four Tet, Pallett, Vampire Weekend i Yeasayer, zupełnie przyzwoici Lindstrom & Christabelle i Charlotte Gainsbourg, takoż zapowiadające się Pantha du Prince i co najmniej solidne Massive Attack – bardzo dobry początek.

  7. kleschko pisze:

    zapomnieliście o RDJ2

  8. Michał pisze:

    O Four Tet świetnie napisane! Choć „ładnie, pachnąco i przyjemnie” pasuje mi bardziej do „Rounds”. Love Cry mnie poraziło w nocy, już przy pierwszym przesłuchaniu, ale za to na dosyć dobrych słuchawkach ;) Bit jest wyśmienity, a kawałek byłby już na mojej liście singli 2010, gdyby nie to, że… został wydany w 2009 ;)

  9. Mariusz Herma pisze:

    Ależ przy takim podejściu większość najlepszych kawałków ze styczniowych premier trzeba by oddać poprzedniemu rokowi, bo na singlach, EPkach albo innych majspejsach reklamowały płyty już w grudniu. Nie ma mowy :-)

  10. Michał pisze:

    No taki jest problem ze wszystkimi podsumowaniami. A niektórzy idą jeszcze dalej i do podsumowań np dekady wrzucają coś z wcześniejszej, „no bo zdefiniowało brzmienie na kolejne 10 lat” :)

  11. Mariusz Herma pisze:

    W styczniowym odcinku Inky Fingers jest takie zabawne zdanie:

    „If the music industry hype-cycle continues to gather speed, this time next year we could be experiencing nostalgia for an era that hasn’t even dawned yet”

  12. pola pisze:

    four tet – tak, wymaga paru odsłuchań, a już na pewno wytrwania do końcówki albumu, który obecnie jest najczęściej słuchany przeze mnie. ogólnie miodzio bardzo.

  13. pola pisze:

    w sensie, że końcówka jest świetna i słuchana najczęściej. ha!

  14. Michał pisze:

    Mi jest ciężko wyjść poza Love Cry, ale mamy czas, pozna się wszystko

Dodaj komentarz